sobota, 6 stycznia 2018

Epilog


2,5 ROKU PÓŹNIEJ...


◊ Clary 




Widząc, jak Catriona i Sophia bawią się swoimi ulubionymi błyskotkami, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Kuferek z ukochaną biżuterią Maryse, ponownie nie zdołał się uchować przed ich ciekawymi świata rączkami.

Maryse właśnie wchodziła do salonu z dwiema filiżankami kawy, ale widząc, co znajduje się na podłodze, stanęła jak wryta.

- No, nie! - zajęczała głośno, szybko odstawiając naczynia na stoliku i rzucając się w stronę dziewczynek. Jej dwuletnia córeczka, Sophia, właśnie nakładała na siebie drugi sznur pereł. Podczas, gdy moja Catriona z ciekawością oglądała złotą bransoletę.

- Chyba będziesz musiała poprosić Roberta o szkatułkę z kluczykiem - powiedziałam, kiedy Maryse zrezygnowana wróciła na kanapę po tym, jak nie udało jej się odebrać swojej biżuterii.

- Te dwie diablice i tak ją znajdą i otworzą - odpowiedziała, biorąc łyk herbaty. Palcem wskazała na moją filiżankę. - Z jaśminem, tak, jak chciałaś.

Posłałam jej wdzięczny uśmiech. Kładąc dłoń na swoim wypukłym już brzuchu, pochyliłam się, aby sięgnąć po naczynie.

- Jeszcze cztery miesiące, prawda? - spytała, zerkając na mój brzuch.

Pokiwałam głową z szerokim uśmiechem.

- Wczoraj byłam z Jace'm u Magnusa - zaczęłam. - Wychodzi na to, że zamiast upragnionej przez Jace'a armii chłopców, którzy przedłużyliby jego linie, będzie armia d z i e w c z y n e k.

Maryse wybuchła śmiechem.

- Czyli dziewczynka?

Pokiwałam głową.

- Mamy już imię - oznajmiłam z dumą. - Lucinda Cordelia Herondale. Czyli Lucy. 

- Nalegałem na "Katherine", ale przegrałem. Jak zwykle wywinęła się swoim "nie można mnie denerwować" - oznajmił Jace, wchodząc do pokoju wraz z Robertem i Aleciem. Parabatai mojego męża ucałował najpierw matkę, a następnie swoją czarnowłosą siostrzyczkę. Wyglądem bardzo przypominała Isabelle, jedynie co ją od niej różniło, były intensywnie błękitne oczy.

Robert poszedł w ślady syna, podczas gdy Jace zakradł się od tyłu do Catriony i wziął ją na ręce, podrzucając. Ta pisnęła głośno i zachichotała, kiedy Jace przybliżył jej twarz, składając na jej czole i nosie pocałunek. Widząc radość w jej dużych, szarych oczach, poczułam miłe ciepło zalewające moje serce; mimo iż dziewczynka została adoptowana przez nas pięć miesięcy temu, czułam się, jakbym znała ją od momentu, gdy przyszła na świat.

Na adopcje zdecydowaliśmy się z Jace'm po siedmiu miesiącach nieudanych prób zajścia w ciąże. Miłosna przestała pulsować już trzy miesiące po miesiącu miodowym. Uznaliśmy, że nie warto czekać, a już w szczególności nie nam, Nocnym Łowcą. Założenie rodziny w naszym wieku było idealnym czasem. Tak więc próbowaliśmy, ale się nie udało. Kiedy zaczęłam tracić nadzieję, Jace wpadł na pomysł z adopcją.

- Nie mówię, że mamy przestać próbować - zaczął pewnego razu, kiedy siedziałam załamana w dłoni trzymając negatywny test. Blondyn siedział obok mnie na kanapie, mocno mnie obejmując. - Będziemy próbowali dalej, w końcu na pewno się uda... ale może adopcja nie byłaby takim złym wyjściem. Podarowalibyśmy jakiemuś dziecku dom i miłość. Byłoby n a s z e. Tylko nasze i niczyje inne.

Koniec końców przyznałam mu racje i się zgodziłam. Celine, Stephen i Mia także byli tym zachwyceni.

Razem z moich ukochanym wybraliśmy się do sierocińca, gdzie powitała nas gromada biegających wszędzie dzieci. Dyrektorka budynku powitała nas z miłym uśmiechem, pytając się jakie mamy oczekiwania. 

- Nie mamy żadnych konkretnych - odpowiedział Jace, mocniej ściskając moją dłoń.

- W takim razie, pozwolę się państwu rozejrzeć - oznajmiła kobieta, przepuszczając nas.

Niepewnie zwiedzaliśmy z Jace'm pomieszczenia sierocińca, napotykając w każdym dzieci w różnym przedziale wiekowym. Niby każde inne, a chwilami takie same; jedne straciły rodziców, drugie zostały od nich zabrane. Trenujące drewnianymi mieczami lub bawiące się.

Ale nie o n a.

Jedno pomieszczenie było przeznaczone na kilka kołysek. W jednej z nich leżała miedzianowłosa dziewczynka. Była jedyna w całym pokoju i wyglądała, jakby miała około roku. Płakała... a właściwie łkała. Cichutko. Nie było to łkanie, którym dziecko wyrażało, że jest głodne czy coś takiego. Nie. To łkanie było przepełnione smutkiem. Tęsknotą.

Zostawiając Jace'a przy drzwiach, podeszłam do niej. Nachyliłam się nad kołyską, dotykając jej maleńkiej rączki. Dziewczynka ucichła na chwilę, wpatrując się we mnie swoimi dużymi, szarymi oczami pełnymi łez. Aż sama miałam ochotę, rozpłakać się na ten widok.

I wtedy jej palce zacisnęły się wokół mojej ręki.

Uśmiechnęłam się szeroko na ten gest, lekko potrząsając dłonią, której ona mimo to nie puściła. Trzymała się jej kurczowo. Cały czas. Patrzyła na mnie, jak na coś dziwnego.

Właśnie wtedy poczułam, jak dłoń Jace'a obejmuje mnie w talii, kiedy sam podszedł, aby się bliżej przyjrzeć dziewczynce. Na jego widok puściła moją dłoń i krzyknęła, śmiejąc się głośno. Dopiero wtedy się zorientowałam, że blondyn robi w jej stronę śmieszne miny. Parsknęłam śmiechem i wzięłam dziecko na ręce. Przestała się śmiać i ponownie zaciekawionym spojrzeniem, zaczęła swoimi rączkami badać moją twarz i włosy.

- Jesteś dla niej całkiem interesującym eksponatem - stwierdził Jace z uśmiechem.

Nie odpowiedziałam, tylko odwzajemniłam uśmiech, odważając się również dotknąć jej gładkiej buźki. W środku poczułam coś ciepłego i nie było to spowodowane tylko słodkością dziecka, ale... Chciałam jej. Chciałam ją wziąć ze sobą. Chciałam się nią zająć. Chronić. Opiekować. Kochać.

- Nazywa się Catriona Blackwood. - Odwróciłam się na głos dyrektorki, która ze smutnym uśmiechem weszła do środka. - Ma dziesięć miesięcy i pochodzi ze Szkocji. Jej rodzice zginęli na misji w Aberdeen dwa miesiące temu.

- A krewni? - spytał Jace, ale dyrektorka pokręciła ze smutkiem głową.

- Niestety, jest ostatnia ze swojego rodu.

- Okropne - szepnęłam, nadal wpatrując się w dziewczynkę. Jej dłonie uważnie badały mój kosmyk włosów.

- Przenieśliśmy ją do osobnego pokoju na jakiś czas - wytłumaczyła kobieta. - Odczuwa tęsknotę za rodzicami i często popłakuje. Nie potrafi jeszcze nawiązać bliższego kontaktu z dziećmi, a nawet z dorosłym... o prócz z wami. - Na jej twarzy pojawił się uśmiech.

Spojrzałam znacząco na Jace'a, na co ten pokiwał głową. Zwrócił się z tajemniczym uśmiechem do dyrektorki:

- Czy myśli pani, że Catriona byłaby gotowa przyjąć nasze nazwisko? 

- Myślę, że tak - powiedziała już z szerszym uśmiechem.

I tak właśnie nasze drogi z Catrioną się zeszły. Adopcja miała potrwać od dwóch do czterech miesięcy. Mieliśmy regularnie przychodzić do sierocińca na spotkania z naszą przyszłą córką. Wszystko szło w dobrą stronę. Byłam tak pochłonięta szykowaniem nowego pokoiku i spotkaniem z jego przyszłą właścicielką, że prawie całkiem zapomniałam o smutku związanym z problemem zajścia w ciąże.

Minęły dwa miesiące. I wtedy to się stało; mdłości.

Przez pierwsze dni myślałam, że to grypa żołądkowa, ale pozostałe syndromy nie dawały mi spokoju. Zrobiłam kolejny test i okazało się, że spodziewam się dziecka. Nie ukrywałam swojego szczęścia; łzy i krzyki, na które Jace od razu przybiegł... Jego mina była bezcenna.

- Będzie dobrze - powiedział, mocno mnie obejmując. Wierzyłam mu. Radość rozpierała nas obojga. Przez pierwsze dni, nie potrafiłam przestać dotykać swojego brzucha. Uśmiechałam się niemal bez przerwy.

Kwestia Catriony pozostawała nie zmienna; adoptowaliśmy ją i oficjalnie została naszą córką już po dwóch miesiącach. Od razu się zaaklimatyzowała w nowym domu i pokoju, który osobiście z Jace'm malowaliśmy i urządzaliśmy w posiadłości Morgenstern'ów. 

Celine nie mogła się doczekać zostania babcią, a Stephen dziadkiem. Mia już układała sobie w głowie plan zabaw, w jakie będzie grała ze swoimi bratanicami.

Ja już nic nie planowałam. Bo wszystko czego chciałam miałam już tutaj. No... prawie. Moje ostatnie marzenie miało przyjść na świat już za kilka miesięcy. I mimo, że teraz i tak już jest idealnie, wtedy będzie jeszcze bardziej.

Osiągnęłam już wszystko, czego tak bardzo pragnęłam i to chyba z nawiązką; rodzina, miłość i spokój. I to samo miałam zamiar dać swoim dzieciom; szczęście od samego początku, aż po sam koniec.













PODZIĘKOWANIA:

Szczerze? Sama nie wiem od czego zacząć. Ale chyba zacznę od tego, że D Z I Ę K U J Ę WAM ANIOŁKI za wszystko; za każdą poświęconą sekundę na czytanie tej historii, za każde wejście, mimo iż nie było jeszcze nowego rozdziału, za każde skomentowane słowo (czy to pozytywne czy negatywne). Dziękuję wam za waszą obecność i dziękuję, że mogłam przeżyć przygodę mojego fanfiction z Wami!!! Chociaż i tak nie znajdę słów, aby opisać, jak bardzo jestem wam wdzięczna! Dziękuję tym, co byli ze mną od początku, jak i tym co niedawno do mnie dołączyli!!! Dziękuję jeszcze z osobna mojej kochanej parabatai, która swoimi groźbami xd zmuszała mnie do wzięcia się w garść i ruszenia czterech liter, aby napisać nowy rozdział <3 Dziękuję jej za poświęcenie swoich cennych minut na sprawdzenie rozdziałów przed opublikowaniem <3 Dziękuję ci, Aniele <3

wtorek, 2 stycznia 2018

Rozdział 14 Pulsowanie

◊ Clary 




Miesiąc miodowy zdecydowanie zaliczał się do najwspanialszego miesiąca w całym moim życiu. Żałowałam, że te cztery tygodnie minęły tak szybko. Romantyczne spacery z Jace'm wzdłuż brzegów Karpatos, wspinanie się po górach, skakanie z klifów czy nocne przechadzki będą należały do moich najcenniejszych wspomnień, które uwieczniliśmy w postaci zdjęć, a nawet filmów, które wysłaliśmy najbliższym. 

Każdy dzień choć wyglądał podobnie, dla mnie był wyjątkowy; poranne budzenie się obok siebie po wspaniale przeżytej nocy, wspólne przyrządzanie posiłków, zwiedzanie, pływanie, spacery. Nie wspominając już o czułościach, przy każdym z tych zajęć. Było wręcz idealnie. Była tylko jedna rzecz, która wywoływała mój niepokój, a objawiała się w postaci mocnego pulsowania z runy miłosnej. Zdarzało się to dość często. Czułam wtedy, jak siła bije od runy, rozchodząc się po moim ciele pod postacią ciepła i lekkich dreszczy. Na początku myślałam, że to normalne ze względu na świeżość runy i dlatego nie wspominałam o tym Jace'owi. Jednak po tygodniu, kiedy wciąż się to powtarzało, w końcu odważyłam się go o to zapytać przy śniadaniu na tarasie. Słońce było już na niebie, a morska bryza unosiła się w powietrzu.

- Czy wyczuwałeś ostatnio... jakieś zmiany w runie miłosnej? - spytałam ostrożnie, biorąc kęs sałatki. Jace popatrzył na mnie niepewnie i pokręcił głową.

- Nie, dlaczego pytasz? Coś nie tak?

- Od dłuższego czasu czuję... pulsowanie w niej. Pierwszy raz się to zaczęło podczas... nocy poślubnej. Myślałam, że to normalne, ale to się wciąż powtarza - wytłumaczyłam i zsunęłam ramiączko swojej letniej sukienki, aby odsłonić runę. Dotknęłam jej, lekko ją gładząc palcami. Czułam jej pulsowanie nawet teraz. Czułam, jak jej ciepła moc rozchodzi się po moim ciele. I sercu.

- Boli cię? - spytał, nachylając się, aby dotknąć mojego znaku. Pod wpływem jego dotyku pulsowanie przyśpieszyło.

- Nie, ale pulsuje ciepłą mocą.

- Chcesz powiadomić Magnusa?

Po chwili namysłu pokręciłam głową. Zakryłam znak, z powrotem podnosząc ramiączko.

- Nie będę mu zawracała głowy. To pewnie reakcja miłosnej na to, że kiedyś miałam w sobie demoniczną krew. Pewnie niedługo przejdzie. Jeżeli nie, to pójdziemy do Magnusa po powrocie - powiedziałam i widząc, że wciąż jest nieprzekonany, uśmiechnęłam się, biorąc łyk wody.

Od tamtej chwili minęło kilka tygodni. Po zakończeniu miesiąca miodowego, wróciliśmy do Alicante, aby się spakować przed wyjazdem do Bułgarii, gdzie Jace miał zająć stanowisko szefa tamtejszego instytutu. Kiedy portal przeniósł nas prosto do salonu w posiadłości Herondale'ów, chwile potem pojawili się pozostali. Mia rzuciła się mi i Jace'owi na szyję, zupełnie tak jak Celine i Stephen.

- Jak pierwsze miesiące w małżeństwie? - spytała Celine z szerokim uśmiechem.

- Ujdzie - odpowiedział Jace, udając obojętny ton. Ze śmiechem dałam mu sójkę w bok. Chwile potem Stephen zaprosił nas wszystkich do jadalni na wspólny obiad, przy którym zdawaliśmy z Jace'm relacje z naszego miesiąca miodowego. Moi nowi rodzice trzymali się za ręce i uśmiechali się pod nosem, słuchając. Mia zaś co rusz wchodziła nam w słowo, zadając miliony pytań; czy były kolorowe ryby, jaki kolor miała woda, jak wyglądają tamtejsi ludzie?

- Wiecie może, czy Magnus znajduje się obecnie w Alicante? - spytałam pod koniec.

- Tak, ma wrócić do Nowego Jorku z Lightwood'ami za kilka dni - odpowiedział Stephen.

- Coś się stało? - Celine spojrzała na mnie niepewnie.

- Chciałabym się z nim przywitać i... przed wyjazdem do Bułgarii muszę go o coś zapytać - wyjaśniłam. Nie chciałam mówić o powodzie spotkania. Uznałam, że nie ma sensu wywoływać chaosu z powodu jednej runy. Jace jednak nie zamierzał tego ukrywać i zanim zdążyłam zaprotestować, opowiedział o wszystkim;

- Clary czuje pulsowanie z miłosnej. Zaczęło się... wieczorem po weselu i trwa do teraz.

- U mnie miłosna na początku biła niedużym pulsowaniem, ale tylko przez pierwsze kilka dni. Dlaczego nic nie powiedziałaś? - spytała kobieta.

- Uznałam to za nieistotne. Myślałam, że to normalne, bo jest świeża i kiedyś miałam w sobie krew demona. Może niedługo przejdzie... w każdym razie wolałabym się upewnić jeszcze u Magnusa.

- Pójdziemy razem - powiedziała blondynka i wstała. - Zaraz wyślę do niego wiadomość.

- Ja też pójdę - dodał Jace, chcąc iść w ślady matki, ale złapałam go za rękę.

- Zostań z Mią i Stephenem, jestem pewna, że są ciekawi zdjęć i filmów, których nie zdążyliśmy im pokazać - powiedziałam z uśmiechem. Widząc jego niepewną minę, pocałowałam go szybko w usta i razem z Celine wyszłam z jadalni.





***



Z Magnusem umówiłyśmy się w chatce, w której normalnie się zatrzymywał podczas pobytu w Idrisie. Obecnie rzadko z niej korzystał, ponieważ zatrzymał się ostatnio u Lightwoodów.

Domek nie był duży. Mieścił w sobie dwa pokoje z kuchnią i łazienką. Był urządzony skromnie i oczywiście był zakurzony. Widać było, że Magnus rzadko w nim bywał.

- Jak się udał miesiąc miodowy, pączusiu? - spytał, obdarzając mnie na powitanie dużym uściskiem.

- Wspaniale, czuję się jak nowo narodzona - powiedziałam z uśmiechem.

- Małżeństwo ci służy - uśmiechnął się. - Ale po twojej i minie Celine widać, że nie przyszłaś się tylko przywitać.

- To prawda - Celine skinęła głową. Magnus zaprosił nas do środka, gdzie zajęliśmy miejsca w niedużym saloniku na kanapie. Opowiedziałam czarownikowi o wszystkim, na co on tylko marszczył brwi i kiwał głową. Celine także opowiedziała mu, jak to wyglądało u niej. Kiedy skończyłyśmy, poprosił, abym położyła się na łóżku w sypialni.

- Już kiedy cię zobaczyłem, wyczuwałem od ciebie silniejszą moc. Zbadam ciebie a także znak - wyjaśnił. Bez słowa protestu skierowaliśmy się do sypialni, gdzie się położyłam. Podwinęłam nieco bluzkę, a także rękawy. Magnus wyciągnął swoje dłonie nad moje ciało i cicho wymawiając jakieś słowa, zaczął nimi nade mną sunąć. Z jego dłoni wydobywało się słabe błękitne światło, które padało na moją skórę. Celine stała obok, przyglądając się czujnie.

Koniec końców Magnus dotknął dłonią mojej runy miłosnej. Potem światło wydobywające się z jego rąk, zgasło, a on sam zamrugał kilka razy. Popatrzył na mnie zaskoczony.

- No i? - spytałam, nadal leżąc.

- Cóż, miałaś racje - powiedział Magnus, zerkając także na Celine, która tylko popatrzyła na niego pytająco. - Pulsowanie to reakcja miłosnej na pozostałości po demonicznej krwi. Jak wiemy, ta runa jest jedną z najsilniejszych, a te pozostałości nie są wystarczająco silne, aby się jej przeciwstawiać. Miłosna je zabija... leczy cię - wytłumaczył, patrząc na mnie znacząco.

Zamrugałam kilka razy, analizując jego słowa.


L e c z y mnie...

Demoniczne p o z o s t a ł o ś c i...


Jakby mnie olśniło, spojrzałam z nadzieją na Magnusa.

- Kiedy... je straciłam... wtedy... powiedziałeś, że nie mogę mieć... dzieci, bo mam w sobie pozostałości... blizny po demonicznej krwi... Czy to znaczy... że teraz... że... - nie potrafiłam dokończyć zdania, czując, jak gula rośnie w moim gardle, a do oczu napływają mi łzy. Celine od razu przysiadła obok mnie na łóżku, ściskając pokrzepiająco moją dłoń. Ona także patrzyła na Magnusa z cichą nadzieją.

Czarownik popatrzył na nas, myśląc chwile i kiwając głową z lekkim uśmiechem.

- Myślę, że tak - powiedział w końcu. Na jego słowa wydałam z siebie cichy okrzyk, przykładając dłoń do twarzy. Łzy płynęły po moim policzkach, kiedy płacz i śmiech wstrząsnęły moim ciałem. Podniosłam się, pozwalając się objąć Celine. Ona też się śmiała. Matczynym gestem gładziła moje plecy i włosy.

- Pulsowanie skończy się wkrótce, a to będzie oznaczało, że skończyło zabijać demoniczne pozostałości. Myślę, że po tym... jeżeli będziesz chciała, możecie z Jace'm próbować - wyjaśnił. Zeskoczyłam z łóżka, rzucając mu się na szyję i całując w policzek. Dziękowałam mu chyba setki razy, zanim cała w skowronkach wróciłam z Celine do posiadłości. Całą drogę płakałam i się śmiałam. Czując po raz kolejny pulsowanie, pomasowałam miłosną, dziękując Aniołowi w duchu.



Po powrocie, zastałam Jace'a w salonie z Mią i Stephenem. Oglądali zdjęcia, ale kiedy nas zobaczyli, zamarli.

- Clary, co się... - zaczął Jace z przerażeniem w oczach, kiedy zobaczył mnie całą we łzach. Chciał podejść bliżej, ale zanim się zorientował, przywarłam do niego w namiętnym pocałunku. Czułam jego zaskoczenie, kiedy oddawał pocałunek. Dopiero po chwili się od siebie odsunęliśmy. Jego dłonie ujęły moją twarz. Niepewnie na mnie patrząc, zmierzył mnie od stóp do głów, jakby nie był pewien, czy wszystko ze mną w porządku.

- Byłam u Magnusa - wyjaśniłam szybko. - Zbadał mnie. To pulsowanie... - urwałam, ponownie łkając ze szczęścia. Jace popatrzył pytająco na Celine, ale ta z uśmiechem wskazała na mnie głową. Stephen i Mia także uważnie słuchali i obserwowali całe zajście.

- Co się stało? - spytał.

- To pulsowanie to reakcja miłosnej zabijającej pozostałości po demonicznej krwi. L e c z y mnie - wyszeptałam z szerokim uśmiechem. Jace otarł kciukami moje łzy. W jego oczach widziałam narastającą radość. - To nie wszystko!

- Jak to?

- Miłosna zabija w s z y s t k o po demonicznej energii. Wszystko, Jace. Nawet to... co uniemożliwiało mi... nam... mieć... dziecko. - Jego twarz zastygła w niemym szoku. Wciąż się uśmiechając, stanęłam na palcach, nachylając się do jego ucha i szepcząc:
- Mogę dać ci dzieci. Kiedyś. Wkrótce. Kiedy będziesz chciał.

Znalezione obrazy dla zapytania romantic hug gif tumblrMusiało minąć kilka sekund, zanim otrząsnął się szoku. Na jego twarzy zaczął pojawiać się co raz szerszy uśmiech, a radość w jego złotych oczach rosła. Zanim zdążyłam się zorientować, teraz to on przywarł swoimi wargami do moich, mocno mnie obejmując. Po mojej twarzy spłynęło więcej łez szczęścia. Ukradkiem dostrzegłam, jak reszta Herondale'ów obserwuje nas z szerokim uśmiechem na ustach.

- Kocham cię. Bez różnicy, ile będziemy ich mieć, słońce, chcę cię zawsze widzieć taką jak teraz - wyszeptał. - Szczęśliwą.



I byłam.
Z nim.
Z nową rodziną.
Nowym życiem.
B y ł a m.












Może zacznę od tego, że wesołych świąt (wiem, spóźniłam się, ale lepiej teraz niż wcale xd) i szczęśliwego nowego roku, aby był on lepszy niż ten! Sukcesów i spełnienia marzeń, Aniołki! Zasługujecie na to <3

Co do rozdziału, mam nadzieję, że wam się podobał ten rozdział. Był on bowiem ostatni. Następny w kolejce będzie epilog z podziękowaniami <3 Pojawi się on prawdopodobnie wkrótce ;)

Mimo to dziękuję wam już teraz <3 Za wszystko; za komentarze, opinie, o b e c n o ś ć i poświęcony czas na czytanie mojego ff! Dziękuję <3