czwartek, 22 czerwca 2017

Rozdział 1 Warci grzechu

◊ Isabelle 




Ceremonia ślubna jak i ogłoszenie mnie następczynią nie była huczna. Zaraz po włożeniu korony na moją głowę, razem z Jonathanem przeszliśmy w stronę stołów. Rozpoczęła się uczta. Na widok wymyślnych potraw zaburczało mi w brzuchu. Od razu nałożyłam sobie dużą ilość dań głównych. Jonathan spojrzał na mnie z rozbawieniem, biorąc łyk wina.

- No co? - spytałam, przeżuwając pierwszy kęs.

- Nic, jedz na zdrowie, żono - odparł wciąż z lekkim uśmiechem. Na słowo "żona", poczułam dziwne motylki w brzuchu.


- Nie opychaj się tak - powiedziała cicho Seraphina, siedząc po mojej prawej stronie. Małymi łykami popijała wino z kielicha.

W jednym momencie jedzenie w mojej buzi zdawało się rosnąć. Z trudem przełknęłam kęs. Odsunęłam talerz o kilka centymetrów i spojrzałam zmieszana na swoją szwagierkę. Jonathan to dostrzegł, bo odezwał się po chwili cichym, napiętym głosem.

- Daj jej spokój, niech je. - W odpowiedzi dziewczyna tylko westchnęła.

- Odechciało mi się - powiedziałam w końcu, biorąc do ręki kielich. Wzięłam solidny łyk wina, delektując się jego smakiem.

Atmosfera stała się dziwnie napięta. Mimo licznych osób w sali, panowała cisza. W tle rozbrzmiewała jedynie muzyka skrzypiec, na których w rogu sali grał nieznany mi mężczyzna. Od czasu do czasu dostrzegałam, jak ktoś zerkał w stronę naszego stołu. Spojrzenia najczęściej były pełne zdziwienia lub odrazy. Chciałam ponownie się napić, ale zorientowałam się, że opróżniłam już cały kielich.

- Mogę jeszcze wina? - spytałam cicho.

- Chcesz się upić w noc poślubną? - Uwaga dziewczyny sprawiła, że jeszcze bardziej się speszyłam.

- Seraphina - warknął chłopak obok mnie. Zmroził siostrę wzrokiem, po czym przeniósł go na mnie. Uśmiechnął się lekko i jednym gestem przywołał pierwszą lepszą osobę z dzbankiem. Wziął go i osobiście napełnił mój kielich do pełna. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością.

- Dziękuję - powiedziałam, ledwo słyszalnie.

- Pij ile chcesz - odpowiedział z szerokim uśmiechem. Jego gest podziałał na mnie dziwnie uspokajająco. W tej chwili Jonathan zdawał się być moim jedynym oparciem. Żołądek ścisnął mi się dopiero, kiedy po jednej czy dwóch godzinach każdy zaczął wstawać od stołu i sprzątać po sobie. Wkrótce w całej sali krzątali się już wszyscy możliwi obecni. Nawet Asmodeusz wstał i wziął na ręce swojego syna. Wyciągnął dłoń w stronę Seraphiny, mówiąc:

- Jest już późno, wróćmy do pokoi. Jestem pewien, że pan i panna młoda będą chcieli zostać sami. - Mówiąc to, lekko się przy tym uśmiechał. Seraphina zawtórowała mu i pozwoliła ująć swoją dłoń. Jej głos był pełen sarkazmu i rozbawienia.

- Oczywiście, mam tylko nadzieję, że nie zdecydują się spędzić tej nocy w sali. 

Przewróciłam oczami, czując jak rumieniec oblewa moją twarz. Kiedy wyszli, w całej sali zapadła cisza. Każdy służący wyszedł. Towarzyszyli nam tylko strażnicy stojący przy drzwiach. Ukradkiem spojrzałam na dłoń chłopaka, która kurczowo zaciskała się wokół kielicha. Zupełnie tak jak moja.

- Wszystko stało się tak szybko - zaczęłam, nadal wpatrując się w jego dłoń. - Nie mieliśmy nawet okazji ustalić kilku rzeczy...

- Jakich? - spytał.

- W którym pokoju będziemy spali - wytłumaczyłam. - Twoim czy moim?

Chłopak odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.

- Została dla nas przygotowana nowa sypialnia, zrozumiem jednak, jeżeli będziesz chciała spać oddzielnie w swoim starym pokoju. - Jego słowa zbiły mnie z tropu. W tamtej chwili naprawdę nie miałam pojęcia jak się zachować. W mojej głowie panował mętlik, którego nie potrafiłam rozwiązać. Napięcie, które przeszywało mnie na wskroś, nie pomagało ani trochę. Drżącą ręką uniosłam kielich do ust, biorąc niewielki łyk wina. Odstawiłam kielich, biorąc dyskretny, głęboki oddech. Powoli odwróciłam głowę, aby z walącym sercem spojrzeć mu w oczy. On zrobił to samo. Nie potrafiłam jednak niczego odczytać z jego wyrazu twarzy.

- Chętnie obejrzę nową sypialnię - powiedziałam w końcu. O dziwo nie żałowałam swojej decyzji. Czułam, że i tak nie mam nic do stracenia; nigdy nie przepadałam za obecnym pokojem. Nowy pokój nie mógłby być gorszy. Wojna miała rozpocząć się wkrótce, zatem nie miałam nic do stracenia    musiałam wszystkich przekonać co do swojej lojalności.

- Dobrze - odpowiedział z lekkim uśmiechem. Dostrzegłam w jego oczach radość zmieszaną z czułością. Właśnie wtedy cała pewność siebie mnie opuściła, a zastąpił ją smutek i wstyd, kiedy pomyślałam, jak bardzo oszukuję Jonathana. Był dla mnie dobry, starał się, a ja oszukiwałam go niemal pod każdym względem.

Wstaliśmy i razem ruszyliśmy ku drzwiom. Kolejne korytarze i schody, przemierzyliśmy w całkowitej ciszy. Dotarliśmy do niedużych podwójnych drzwi wokół których była wyrzeźbiona kamienna rama. Dopiero wtedy ciszę przerwał jego głos:

- Nie martw się, zabroniłem tutaj tulipanów.

Spojrzałam na niego podejrzliwie, ale zignorował mnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Odwrócił się w stronę drzwi i nacisnął obie klamki. Drzwi przede mną się otworzyły, ukazując pokój pełen światła. Weszłam do środka.

Pomieszczenie było nieco większe od mojego pokoju. Ściany zostały pomalowane na brąz. Ciemną, drewnianą podłogę pokrywały dywany ze zwierzęcej skóry, która również okrywała część ogromnego małżeńskiego łoża. Tak jak szafa, biurko, toaletka i pozostałe meble, było ono wykonane z błyszczącego mahoniu. Po obu stronach stały stoliki nocne, a na nich świeczniki z brudnego złota i nieduży wazon z kwiatami. W rogu pokoju rzucał się w oczy kamienny kominek, nad którym wisiał abstrakcyjny obraz przedstawiający ciepłe odcienie pomarańczu i czerwieni. Zbliżyłam się, aby móc mu się lepiej przyjrzeć. Dzieło zostało oprawione w ramkę z tego samego złota, co świeczniki i lustro stojące obok. Malowidło dodawało ciepłego uroku całemu wystrojowi pomieszczenia.

Najbardziej mnie jednak zainteresowały szklane drzwi na balkon. Podeszłam bliżej nich. Widok, który rozprzestrzeniał się przed nimi wywołał nagły uśmiech na mojej twarzy. Gdybym teraz wyszła na zewnątrz, zobaczyłabym rozprzestrzeniający się pode mną ogród. Ten sam, w którym byłam z Jonathanem kilka dni temu. Mimo iż wspomnienie tamtego momentu nie było miłe, widok roślin był o niebo lepszy niż krajobraz Edomu.

Odwróciłam się, aby spojrzeć na Jonathana. Stał obok drzwi, które nadal były otwarte. Wpatrywał się we mnie z oczekiwaniem i niepewnością. Przełknęłam ślinę, siląc się na spokojny głos.

- Ty kazałeś to przyszykować? - spytałam.

- Nie - odpowiedział nieco za szybko. - Seraphina wpadła na ten pomysł, ale ja wybrałem pokój. Chciałem, abyś miała widok na ogród... Ja wiem, że... Jak byliśmy tam ostatnio, ja... ja i ty... przepraszam Izzy - powiedział w końcu. - Zachowałem się jak dupek, proszę, wybacz mi. - Szczerość w jego głosie sprawiła, że mu uwierzyłam... i wybaczyłam.

- Przyjmuję przeprosiny - odpowiedziałam. - Przyznaję, że... nie doceniałam tego, co dla mnie robiłeś ostatnimi czasy. Ja też przepraszam.

- Och Izzy - westchnął. Widząc, jak zamyka drzwi, poczułam lekki strach. Zbliżył się i przyciągnął mnie do siebie. Rozluźniłam się nieco, kiedy ciepło i zapach jego ciała zetknęły się z moją skórą i nosem. Oddałam uścisk, niemal się w nim rozpływając. Zaczęłam wdychać cudowny zapach wody kolońskiej. Poczułam, jak jego dłoń czule gładzi moje plecy. Nie mam pojęcia ile tak staliśmy, ale wystarczająco długo, abym mogła stwierdzić, że chciałabym nawet tak spać przez następne godziny. Gdy w końcu udało nam się od siebie odsunąć, dostrzegłam na jego twarzy uśmiech; tak ciepły, tak prawdziwy, że na myśl o tym, że go zdradzę na wojnie, poczułam się okropnie.

Ale uczucia do niego były prawdziwe

- Idę się przebrać - powiedział.

Podszedł do szafy i lekko ją uchylił. Wyciągnął z niej ciemny materiał, po czym ruszył do łazienki.

W jednej chwili moje serce ponownie kontynuowało swój przyśpieszony rytm. Zamrugałam kilka razy i ponownie się rozejrzałam.

Wszystko mogłoby być jak z bajki, gdyby nie to, że znajduję się w Edomie, a przede mną wojna. Zdradzę Jonathana po środku pola bitwy. Zdradzę go. Zdradzę swoją miłość.

Ostrożnie zdjęłam koronę ze swojej głowy, czując jak jej ciężar znika. Odłożyłam ją ostrożnie na stolik i także podeszłam do szafy. Otworzyłam ją na oścież; przede mną pojawiły się najróżniejsze ubrania. Lewa strona, była wyposażona w damskie ubrania, którymi były nie tylko sukienki, ale także normalne rzeczy, jak bluzki czy spodnie. Jednak na jednej z półek leżały równo poskładane białe materiały z cienkiej satyny. Sięgnęłam po jeden z nich. Elegancko poskładany materiał rozwinął się ku ziemi. Zmierzyłam wzrokiem nocną koszulę.







Jonathan 




Po założeniu piżamy składającej się ze spodni i koszulki, spojrzałem na drzwi. Przełknąłem ślinę nie wiedząc, czy jestem gotowy, aby wyjść i stawić czoło dziewczynie, która przyjęła dzisiaj moje nazwisko.

Cieszył mnie fakt, że podczas naszej krótkiej rozmowy, doszliśmy do jakiegoś porozumienia, ale ile miało ono potrwać?

Wiedząc, że nie mogę się tutaj ukrywać przez wieczność. Niechętnie przekręciłem klamkę. Powoli otworzyłem drzwi, wyglądając na zewnątrz. Przez niewielką szparę nie zobaczyłem nic z wyjątkiem kominka, obok którego ostatnim razem widziałem Isabelle. Przez głowę przeszła mi myśl, że uciekła, ale skarciłem się za nią w duchu. Wyszedłem z łazienki i wtedy mój wzrok zatrzymał się na łóżku. Widząc brunetkę leżącą na boku w białej pościeli i kocu ze zwierzęcej skóry. Skromna, satynowa koszula nocna spływała po jej ciele niczym woda, ukazując jej kobiece kształty. Właśnie w tamtej chwili zorientowałem się, że mam lekko rozchylone wargi. Odchrząknąłem.

- Jestem już tutaj prawie kilka miesięcy i w szafie ani razu nie widziałam niczego po za sukniami, co się zmieniło? - spytała, wpatrując się we mnie z lekko zmarszczonymi brwiami. Musiało minąć kilka sekund zanim ponownie odzyskałem głos.

- Twoja służąca mówiła, jak bardzo się na nie skarżysz, więc pomyślałem, że normalne ubrania bardziej przypadną ci do gustu.

- Dziękuję - odpowiedziała, wymuszając kilku sekundowy uśmiech.

Wiedząc, że nie mogę tak stać przez wieczność, powoli zbliżyłem się do brzegu łóżka. Ostrożnie wsunąłem się pod kołdrę i położyłem, jak najdalej od jej ciała. Na plecach, zacząłem wpatrywać się w sufit, który przez następne minuty ciszy wydawał się być niezwykle interesujący. Kiedy nagle ona także położyła się na plecach, usłyszałem, jak mówi cichym głosem.

- Kiedyś się zastanawiałam, jak bardzo się różni małżeństwo z miłości od takiego zaaranżowanego. - Wiedziałem, że za chwilę powie coś, co mnie zrani, jednak rzeczywistość okazała się inna. - Jeżeli mam być szczera... to nadal nie mam pojęcia. Nasze małżeństwo jest połączeniem obu.

Odwróciłem głowę, aby spojrzeć na nią z niekrytym szokiem. Jej brązowe oczy błyszczały od łez. Oparłem się bokiem, podpierając ręką. Powoli przyłożyłem dłoń do jej policzka, po którym już spływały łzy.

- Izzy - zacząłem z troską, choć i tak nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Część mnie się cieszyła, że może jej uczucia są podobne do moich, ale druga cierpiała na myśl, że siebie za nie nienawidzi. 

- Pamiętasz, jak mówiłam, że powinnam cię nienawidzić? - Niechętnie pokiwałem głową. - Miałeś racje, że nie potrafię. Powinnam, ale nie umiem... - Jej głos się załamał. - Kocham cię, Jonathanie... a co najgorsze nie czuję się z tym źle. Na Anioła, gdyby moja rodzina mnie teraz widziała...

- Nikt nie ma prawa potępiać twoich uczuć, Isabelle - przerwałem jej, wciąż gładząc jej policzek. - Każdy komu na tobie zależy, zaakceptuje twoje decyzje. - Nie odpowiedziała już, ani się nie odezwała. Moje serce biło tak mocno, że byłem pewny, że ona także je słyszy. Chciałem płakać razem z nią... ale z radości.

Przysunąłem się bliżej, przyciągając jej ciało do siebie. Jej ciało się nieco napięło, ale trwało to dosłownie kilka sekund, bo już po chwili rozluźniła się i oddała uścisk, bardziej się przysuwając. Tą noc spędziliśmy blisko siebie. Nawet jeśli miłość anielicy z demonem to grzech, ta miłość i chwila były go warte.








Mam nadzieję, że nie zawiodłam fanów Isabelle i Jonathana ;D Tym czasem chciałabym wam podziękować za ostatnie, motywujące mnie komentarze i wyświetlenia <3 Dziękuję z całego serduszka, aniołki <3 Chciałabym również powiedzieć kilka słów o nowej księdze, która będzie ostatnią. Przede wszystkim będzie ona krótsza niż wszystkie dotychczasowe. Będzie się składała tak mniej więcej z kilku rozdziałów, w zależności od tego jak potoczy się historia.

W następnym rozdziale powrócimy do Clary i Jace'a ;) Next pojawi się w ciągu 1-2 tygodni. Postaram się go napisać jak najszybciej!

wtorek, 13 czerwca 2017

Prolog - Księga IV


Posiadam pięćdziesięciotysięczną armię demonów.
Cały Edom jest na moje rozkazy.
Jestem Panią Piekła.
Pół demon, pół Nocna Łowczyni.
Płynie we mnie krew Razjela.
Płynie we mnie krew Lilith.
Przeżyłam jej rządy.

W dzieciństwie byłam chłostana.
Uczono mnie dyscypliny.
Uczono mnie, jaka mam być.
Łzy były przestępstwem.

Moje życie opierało się na trzech zasadach;
Krwi
Śmierci
Władzy

Przysięgłam sobie, że pewnego dnia osoba,
która która mi to wszystko zgotowała, z a p ł a c i  mi za to.

Zniszczę wszystko, co kocha.
Krwią
Śmiercią
Władzą

Pójdę do najgłębszych otchłani piekieł,
ale najpierw wyślę tam ją.


niedziela, 4 czerwca 2017

Epilog

◊ Isabelle 





Godzinę po zawiązaniu paktu, ja a także demony byliśmy w drodze do serca Edomu    do zamku. Miałam wrażenie, że mijały godziny zanim nareszcie go dostrzegłam; budowla wspaniale odznaczała się na tle czerwonego krajobrazu pustyni.

Mimo, że nienawidziłam czterech ścian mojego tutejszego pokoju, to na myśl o miękkim łóżku, robiło mi się słabo. Prawie nie czułam swoich nóg, które po tylu godzinach chodzenia boso po pustyni, bolały niezmiernie. Buty, który miałam wcześniej zdjęłam, obcasy nie nadawały się na taką wędrówkę. Jednak dzięki tym godzinom, miałam czas aby przemyśleć dokładnie cały plan; wiedziałam, co powiem Jonathanowi i Seraphinie. Byłam przygotowana na wszystko, a przede wszystkim szczęśliwa, pełna nadziei.

Kiedy dzieliło mnie już jakieś kilkaset metrów od zamku, z jego wrót wyszła spora grupa demonów. Otaczały one jeźdźca. Pierwsza myśl, to skąd tutaj, u diabła, wziął się koń. Jednak wraz z jego zbliżeniem, dostrzegłam siedzącego na nim Jonathana.

Uniosłam dłoń na znak zatrzymania. Każdy demon znajdujący się za mną, stanął w miejscu.

- Zaczekajcie tutaj - powiedziałam do Bernaela, który nadal chował się pod postacią ludzką. Nic nie powiedział. Sama ruszyłam do przodu na spotkanie z chłopakiem, który w ciągu kilku minut znalazł się przy mnie. Zsiadł z konia i przepchnął się przez strażników, otaczając ramionami.

- Isabelle - wyszeptał. - Tak się bałem, że coś ci się stało. - Powoli się od niego odsunęłam, aby spojrzeć mu w oczy, które były przepełnione szokiem zmieszanym z radością.

- Nic mi nie jest - oznajmiłam, po czym odwróciłam się, aby spojrzeć na ludzkie postacie demonów stojące w równych rzędach. W jednej chwili Jonathan stanął przede mną, jakby chciał mnie zasłonić. Położyłam dłoń na jego ramieniu i stając obok niego.

- Zapłacą za to co ci zrobiły - warknął.

- Nic mi nie zrobiły, Jonathanie. One złożyły mi przysięgę wierności - wytłumaczyłam. Na moje słowa chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem i potrząsnął głową.

- To niemożliwe. Przecież były ataki, chciano cię zabić! Zresztą jesteś Nefilim!

- Na początku tak, chcieli wyciągnąć ze mnie informacje. Zdenerwowały się na wieść o szykującej się wojnie. Bały się, że kiedy Seraphina zwycięży, to przestanie je zsyłać na Ziemię. Powiedziałam, że tak nie będzie. Obiecałam, że ją przekonam, aby tak nie było... Powiedziałam, że jako twoja żona, będę miała lepsze wpływy. Sam tak raz mówiłeś - przypomniałam. - Uwierzyły mi, ale nadal nie uznają Seraphiny jako Panią Edomu. Dlatego złożyły przysięgę wierności mnie. Są gotowe iść za mną w ogień, bylebym tylko zapobiegła całkowitemu zaprzestaniu zsyłania ich na Ziemię. - Jonathan patrzył na mnie, jak na dziecko, które mówi niezrozumiale. Patrzył na mnie tak nawet jak skończyłam. Odezwał się dopiero po chwili.

- To znaczy, że... buntownicy są gotowi iść na wojnę?

- Jeżeli tak rozkażę - dodałam. - Ale tak. Jestem gotowa to zrobić.

- Przecież dopiero, co nie chciałaś tej wojny. Chciałaś jej zapobiec, a teraz wspomagasz armię tysiącami demonów?

- A ty mówiłeś, że wojna jest nieunikniona. Skoro tak jest, a Nefilim są skazani na przegraną, to chcę uratować bliskich. Dzięki temu małżeństwu i sojuszowi z buntownikami, jestem w stanie zapewnić im ochronę - oznajmiłam, wytrzymując jego wzrok, który w jednej chwili stał się podejrzliwy.

- Isabelle...

- Mam tylko jeden warunek - przerwałam mu. - Ale chcę o tym porozmawiać z Seraphiną.

Jonathan zaczął skakać wzrokiem to na mnie, to na stojące przed nim tysiące popierających mnie demonów. W końcu westchnął i objął moją talię.

- Chodź - powiedział, prowadząc mnie do środka, jednak zatrzymałam się.

- Stój! - Odwróciłam się do Bernaela, który był w drodze. Strażnicy zastąpili mu jednak drogę.

- Przepuśćcie go! - ryknęłam, na co aż Jonathan się wzdrygnął. Mój rozkaz został wysłuchany, demon podszedł do mnie stając za mną.

Ruszyliśmy do środka. Pod moją nieobecność nic się tutaj nie zmieniło; ten sam chłód i te same korytarze. Idąc wzdłuż nich, Jonathan nie odsunął się ode mnie nawet na krok. Cały czas trzymał dłoń na moich plecach, jakby się bał, że kiedy ją odsunie, to zniknę.

Kiedy dotarliśmy do odpowiedniego pokoju, Seraphina oraz Asmodeusz już na nas czekali. Dziewczyna widząc mnie, zachowała kamienną twarz.

- Isabelle - powiedziała, wymuszając uśmiech. - Witaj w domu. Może opowiesz nam teraz o wszystkim?

Zrobiłam krok w jej stronę, zaczynając tłumaczyć wszystko. Od porwania, aż po dotychczasową chwilę. Wymuszony uśmiech dziewczyny gasł z każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem. Kiedy skończyłam, jej pełen wściekłości wzrok padł na Bernaela. Jej głos był pełen jadu.

- Powinnam cię zabić własnoręcznie!

- Nie do ciebie należy podejmowanie decyzji o moim życiu - odpowiedział demon, stając przy mnie. - Nie masz prawa do żadnego z nas.

Seraphina zmierzyła demona lodowatym wzrokiem, który następnie przeniosła na mnie.

- Czego chcesz? - spytała.

- Jestem gotowa rozkazać demonom walczenie po twojej stronie pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Chcę zostać następczynią tronu Edomu - oznajmiłam. Seraphina zamrugała kilka razy, po czym prychnęła.

- Nie rozśmieszaj mnie! Myślisz, że się nadajesz na następczynię?!

- Z tym tytułem będę miała większe wpływy, zapewnię większą ochronie rodzinie po wojnie - wytłumaczyłam.

- Jeżeli kiedykolwiek umrę, to na tronie zasiądzie mój syn, Valentine Morgenstern! Ty nigdy nie będziesz miała prawa do tronu.

- Wolisz zaryzykować utracenie całej władzy? - spytałam. - Demony, które złożyły mi przysięgę, mogą na mój rozkaz walczyć w czasie wojny także przeciwko tobie. A wtedy siły nefililim będą wyrównane.

- Grozisz mi? - syknęła, podchodząc do mnie. Dzieliło nas może pół metra, a jej wzrok przeszywał mnie na wskroś.

- Nie, groźbą byłoby to, gdybym powiedziała, że na mój rozkaz mogą z łatwością się tutaj wedrzeć i udusić cię we śnie. Co oczywiście jest możliwe. - Uniosła dłoń, aby mnie spoliczkować, jednak Bernael zdążył unieruchomić jej nadgarstek. Z krzykiem wyszarpnęła dłoń i odsunęła się o kilka kroków. Zachowałam kamienną twarz, kiedy niemal zabijała mnie swoim wzrokiem. Jonathan patrzył podenerwowany to na mnie to na siostrę, zupełnie jak Asmodeusz. Obaj chcieli coś powiedzieć, ale dziewczyna im przerwała:

- Chcesz korony następczyni? - spytała już z większym spokojem w głosie. - Dostaniesz ją, ogłoszę cię następczynią. Ale jeżeli kiedykolwiek mnie zdradzisz, przysięgam na wszystko co mi drogie, że cię zabiję. - Po swych słowach ruszyła ku drzwiom, a wraz za nią Asmodeusz, który nawet na mnie nie spojrzał.

- Pomóżcie jej się przebrać! - usłyszałam jeszcze jej głos, gdy wychodziła. - Ślub i ceremonia odbędą się dzisiaj! W tej chwili!




***




Pól godziny później byłam już po kąpieli, która dodała mi sił. Owinięta miękkim ręcznikiem, wyszłam z łazienki, gdzie jedna służąca pomogła mi się przebrać złoto-ciemnopomarańczową suknię o ciepłej barwie, odkrywającą ramiona. Makijaż został zrobiony tylko na podkreślenie oczu i ust, a fryzura składała się z lekko zaplecionych do tyłu pasm włosów. Jedyna biżuteria, jaką miałam na sobie, były kolczyki.

Za drzwiami czekał na mnie Bernael. Razem z nim udałam się do drzwi sali tronowej, które nadal były zamknięte.

- Zaraz powinni je otworzyć - mruknęłam do siebie, biorąc głęboki oddech i powoli go wypuszczając. Serce biło mi jak oszalałe, w pewnym momencie myślałam, że zaraz wyskoczy z piersi.

Spojrzała na próg drzwi, z pod którego wychodziło jasne światło. Wiedziałam, że kiedy przekroczę ten próg drugi raz, będę już Isabelle Morgenstern. Jednak ogień, który rozpalał mnie w środku przypominał mi, że choćby nie wiem co, nadal będę z krwi Lightwood'ów.

Kiedy rozległ się melodyjny dźwięk skrzypiec, drzwi się otworzyły. Przede mną rozprzestrzeniała się sala ze stołami i roślinami. Czerwony dywan rozciągał się do podnóża tronu, na którym siedziała Seraphina. Po jej boku stał Asmodeusz, a także Jonathan, ubrany w jasny garnitur. Kiedy nasz wzrok się spotkał, poczułam rumieniec. Przełknęłam ślinę i ruszyłam do przodu.

Sala została przyozdobiona złotymi i kremowymi wstążkami. Od kryształowego żyrandola ciągnęły się nade mną jego wspaniałe, długie łańcuchy, które dzięki zawieszonym specjalnie na nich świeczką, przyjmowały ciepłą barwę.

Liczna służba, która była dzisiaj jedyną widownią, stała po bokach dywanu obojętnie prowadząc mnie wzrokiem.

Docierając do schodów, Jonathan zszedł i ujął moją dłoń, która była strasznie mokra od potu. Posłał mi lekki uśmiech, który odwzajemniłam. Oboje skierowaliśmy twarze w stronę Seraphiny. Dziewczyna z kamienną twarzą wstała i zeszła kilka schodków niżej. Razem z Jonathanem zwróciliśmy się ku sobie. Jego oczy błyszczały w tej chwili taką samą zielenią, jak oczy Clary. Była w nich nadzieja i podziw. Na jego twarzy widniał uśmiech, który nagle się powiększył. W jednej chwili moje serce zalała fala ciepła i bólu.

Tak bardzo za nim tęskniłam.

Ja także nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Ścisnęłam jego ręce jeszcze mocniej. Odwzajemnił uścisk.

- Czy z własnej i nie przymuszonej woli jesteście gotowi wstąpić w związek małżeński z waszym partnerem? Czy z własnej i nie przymuszonej woli jesteście gotowi się kochać, szanować aż do śmierci i po niej?

- Tak.

- Tak - odpowiedziałam bez dłuższej chwili zastanowienia.

- Czy ty, Jonathanie Morgenstern, zgadzasz się przyjąć Isabelle Sophie Lightwood pod swoją ochronę i ślubować jej miłość i oddanie?

- Tak - odparł bez wahania. Moje serce zabiło jeszcze mocniej.

- Czy ty, Isabello Sophio Ligthwood, zgadzasz się otworzyć swe serce i wpuścić do niego Jonathana Morgensterna, oraz ślubować mu miłość i oddanie?

W jednej chwili zapomniałam o rodzinie. Zapomniałam o miejscu, w którym się znajduję. Zapomniałam dlaczego tutaj stoję. Wahanie mnie opuściło, a jedynie co przed sobą widziałam to zielone oczy patrzące prosto na mnie. Te same, co we Francji. Te same, co towarzyszyły mi tamtej nocy. Wypełniająca mnie pustka, pragnęła ich. Pragnęła ich miłości. Pragnęła ich ciała.

- Tak - powiedziałam w końcu. Oczy Jonathana rozbłysły w zaskoczeniem i niedowierzaniem, które po chwili przysłoniła czułość.

- Ślubujecie sobie miłość, wierność i bycie przy sobie w zdrowiu i chorobie?

- Ślubuję.

- Ślubuję - wyszeptałam.

- Niech wasz dłonie nakreślą tymi o to stelami runy małżeńskie na znak przypieczętowania przysięgi - oznajmiła Seraphina, podając nam złote stele, których wcześniej u niej nie widziałam. Tak jak Jonathan wzięłam jedną do ręki. Była piękna.

- Połóż mnie jak pieczęć na swoim sercu - zaczął, przykładając chłodny czubek steli do mojej piersi. Zanim się obejrzałam, na mojej skórze widniał znak. Chłopak kontynuował:
- Jak obrączkę na swoim ramieniu. - Następny znak został wypalony na moim ramieniu.
- Albowiem miłość jest mocna jak śmierć, namiętność twarda jak Szeol*- wyrecytował, a wypalone przez niego znaki, zabłysły jasnym światłem. Uczucie, jakie rozlało się po moim ciele, przypominało spełnienie.

Rozpięłam ostrożnie jego marynarkę, a następnie koszulę. Ja także wyrecytowałam daną formułkę, wypalając rune najpierw na jego piersi, a następnie na ramieniu. Na koniec rozbłysły one takim samym światłem, jak moje. Chłopak z uśmiechem zapiął ubranie i nie czekając, aż Seraphina wyda zgodę, oddał jej stelę. Ujął moją twarz, swoimi wargami smakując moje.

Niechętnie Oddałam pocałunek.
Poczułam spełnienie.
Poczułam szczęście.

Pocałunek trwał długo. Miałam wrażenie, że wieczność, ale nie chciałam przestawać. Jego dotyk i znany smak pocałunków, był dla mnie jak narkotyk, którego pragnęłam od tak dawna.

Kiedy się w końcu od siebie oderwaliśmy, rozległy się oklaski zebranych. Moje serce zalało dziwne uczucie dumy.

- Isabelle - odezwała się Seraphina, kiedy oklaski ucichły. Odwróciłam się w jej stronę, dostrzegając w jej dłoniach złotą koronę. - Uklęknij - rozkazała. Przełknęłam ślinę i puściłam dłoń chłopaka. Uklękłam na schodach.

- Czy ty, Isabello Sophio Lightwood Morgenstern, córko Maryse i Roberta Lightwood'ów, przysięgasz na moc nadaną ci przez Panią Piekieł oddać się Edomowi, kiedy nadejdzie dzień, w którym moje prochy zostaną pochowane?

- Tak, przysięgam.

- Czy przysięgasz kontynuować rządzenie Edomem, kiedy moje rządy miną?

- Tak, przysięgam.

- Czy przysięgasz nie przychylać się do królobójstwa?

- Tak, przysięgam.

- Ogłaszam cię zatem prawowitą i oficjalną następczynią Pani Piekieł, u której boku w tej chwili zasiądziesz, przyjmując tę koronę, jako znak przypieczętowania przysięgi. - Korona trzymana nad moją głową przez Seraphinę, spoczęła na mojej głowie. Jej ciężar mówił mi, kim teraz się stałam. A stałam się Isabelle Sophią Lightwood Morgenstern, następczynią tronu Edomu.

Zamknęłam oczy, nagle czując, jak pojedyncza łza spływa po moim policzku.





◊ Seraphina 




Kiedy dziewczyna wstała i odwróciła się do tłumu, każdy obecny się przed nią pokłonił. Nawet Jonathan i Asmodeusz. Patrzyłam na nią, starając się zachować kamienną twarz, mimo rozpalającej mnie od środka wściekłości.

Może została następczynią, pomyślałam, ale to ja jestem główną władczynią i kiedy wygram wojnę, ciebie z łatwością zepchnę do otchłani piekieł.

- Moja pani. - Jeden ze strażników stanął obok mnie, kłaniając się. Wciąż patrząc na dziewczynę i emanującą światłem koronę, powiedziałam:

- Przygotuj wszystkich. Za dwa dni mają być gotowi na atak.

- Gdzie zaczniemy?

- Jak to gdzie, od samego serca Idrisu. A l i c a n t e. Stęskniłam się za swoją siostrzyczką.







*pieśń salomona


Mam nadzieję, że epilog jako tako wyszedł, chociaż nie jestem zbytnio z niego zadowolona (tak jak z wielu ostatnich rozdziałów), ale w każdym razie: tak, to był epilog, jednak nie ostateczny. Jest to epilog księgi trzeciej. Wkrótce rozpocznie się księga czwarta, która będzie krótsza nic obecna i będzie ostatnia :) :(

Na zakończenie chciałam jeszcze z całego serca podziękować swojej parabatai, która zgodziła się sprawdzać błędy ostatnich rozdziałów :D Bardzo ci dziękuję <3

I oczywiście dziękuję wam za wyświetlenia i komentarze <3 Dziękuję z całego serca za docenienie i czytanie! THANK YOU MY ANGELS!


sobota, 3 czerwca 2017

Rozdział 21 Pakt

◊ Clary 




Alec patrzył się na mnie chwile, po czym uderzył się płaską dłonią w czoło. 

- Cholera - mruknął. - Trzeba go znaleźć.

- Jestem pewna, że on i Carina są już w drodze - powiedziała Annabeth. - Musimy iść się spakować.

- Pieprzyć pakowanie, Jace'a nie ma tutaj! - warknęłam, chcąc zbiec po schodach, ale Alec złapał mnie za ramię nie pozwalając odejść.


- Twoja ucieczka w niczym nie pomoże - warknął Alec. - Idź się spakować, za piętnaście minut widzimy się tutaj. Jeżeli Jace się do tego czasu nie zjawi, idę go szukać. - Popatrzyłam na bruneta z niedowierzaniem. Dopiero po chwili sobie przypomniałam, że jest przecież parabatai Jace'a, nie zostawi go tutaj. Niechętnie westchnęłam i skierowałam się na górę. Annabeth i Paul trzymając się za ręce wyprzedzili mnie biegnąc. Docierając do pokoju wyjęłam szybko walizkę i na oślep zaczęłam wrzucać w nią swoje ubrania. Wiedząc, że nie zdążę spakować wszystkiego, spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, po czym pobiegłam do pokoju Jace'a. Niedługo ten instytut miał się zmienić w dosłowną ruinę, a domyślałam się, że niektóre jego rzeczy dużo dla niego znaczą. Zaczęłam je wrzucać jak popadnie, po czym wybiegłam z walizką w stronę holu, gdzie nieduża grupka uczniów już czekała ze swoimi bagażami. Widząc mnie, odsunęli się kilka kroków. Wychwyciłam kilka niemiłych zdań na swój temat, jak to, że "na pewno to ja ściągnęłam demony" lub że "to moja wina i jestem niebezpieczna". Nie zwracałam jednak na nie uwagi. W tej chwili wzrokiem szukałam Jace'a lub Alec'a, ale żadnego z nich nie widziałam. Spojrzałam na zegarek w telefonie, gdzie po odliczeniu minut, stwierdziłam, że minęło już dwadzieścia. Nauczyciele zaczęli się schodzić, nawet rodzina Herondale'ów. Widząc Celine, od razu do niej podeszłam.

- Jace'a nadal nie ma - powiedziałam głosem pełnym napięcia.

- Na pewno jest w drodze - zaczęła Celine, ale jej przerwałam.

- Zaraz otwierają portal, nie zdąży!

Kobieta położyła swoje dłonie na moich ramionach, rozkazując mi się uspokoić.

- Clary, znam Jace'a. Da sobie radę. Zdąży. Zaczekaj jeszcze chwile - poprosiła, ale w oczach jej i Stephena można było dostrzec zmartwienie i podenerwowanie. Mimo to wzięłam głęboki oddech i mimo wrzącej we mnie krwi, zaczekałam. W tym samym momencie zszedł Alec. Zbiegł po schodach i wypatrując mnie w tłumie, podszedł.

- Nadal go nie ma? - Pokręciłam głową.

- Idę go szukać - powiedział, odkładając torbę obok Herondale'ów. Chciał odejść, ale Stephen go zatrzymał.

- Alec, twoi rodzice...

- Jace to mój parabatai, a także twój syn - warknął brunet. Jego oczy płonęły. Nigdy go nie widziałam w takim stanie, jednak mój był bardzo podobny i doskonale go rozumiałam. Stephen przełknął ślinę, widocznie usiłując zachować kamienną twarz, jednak mu się to nie udało. Pocałował żonę i postawił walizkę obok niej. Pocałował Mię w czubek głowy i ponownie spojrzał na żonę. Jego głos był pełen bólu, ale i pełny napięcia.

- Bez względu na wszystko - zaczął. - Zaopiekuj się Mią. Powierzam was Robertowi Lightwoodowi.

- Stephen! - zawołała zrozpaczona Celine, łapiąc męża za rękaw zanim ten zdążył odejść.

- Znajdę go - powiedział.

- Jeżeli coś stanie się mi - zaczęłam, zwracając na siebie ich uwagę. Wyprostowałam się i odchrząknęłam. - Kiedy Mia Herondale osiągnie pełnoletność, oddaję jej swoje nazwisko i związany z nim majątek. Do tego czasu, idzie on na przechowanie do całej rodziny Herondale'ów.

- Clary - syknęła Celine z niedowierzaniem.

- Jace mnie potrzebuje - oznajmiłam. - A jeżeli zginę, to nie pozwolę, aby ktoś obcy przejmował moją rodzinną rezydencję.

- Nigdzie nie idziesz - warknął Stephen.

- Idę, po za tym, jestem jedyną osobą, która wam potem otworzy portal. - Cała trójka popatrzyła się na siebie. W końcu Celine przerwała ciszę przyciągając mnie do siebie i szepcząc:

- Masz wrócić, Clary. Ty także należysz do naszej rodziny. - Na koniec pocałowała mnie w czubek głowy. Włożyła w ten gest matczyną miłość, którą mogłam odczuć całym ciałem. Posłałam jej ciepły uśmiech, dziękując jej.

Całą trójką ruszyliśmy do wyjścia. Zaczęliśmy się kierować w stronę parku, gdzie niedaleko znajdował się Jasny Dwór. Mimo iż biegliśmy ile sił w nogach, na miejsce dotarliśmy dopiero po kilkunastu minutach. Zaczęliśmy się rozglądać, nawołując blondyna i Carinę. Liczyła się każda minuta. Grupa demonów w każdej chwili mogła się tutaj pojawić.

- Jace - krzyknęłam, odbiegając nieco od Aleca i Stephena. Przeszłam przez nieduży most idąc bliżej ku Jasnemu Dworowi i stanęłam wryta. Uśmiechnęła się widząc kawałek postury Jace'a, schowanego za drzewem. Podbiegłam do niego, ale pożałowałam tego.

Mogłam się spodziewać, że Jace mnie zostawi.
Mogłam się spodziewać, że ze mną zerwie.
Mogłam się spodziewać, że zrobi to w delikatny sposób z uwagi na to, co razem przeszliśmy.

Ale nie mogłam spodziewać się tego, że potajemnie będzie się obściskiwał z moimi wrogami w środku parku.

Zastając Jace'a złączonego w namiętnym pocałunku z Cariną, myślałam, że nie dam rady nic powiedzieć, a jednak te dwa słowa wypłynęły z moich ust:

- Jak mogłeś? - Chłopak od razu oderwał się od dziewczyny i przeniósł na mnie swój wzrok pełen szoku. Dziewczyna jedynie westchnęła i odwróciła spojrzenie.

- Clary - zaczął, ale uniosłam dłoń na znak milczenia. Moje imię w jego ustach było w tej chwili niczym sztylet wbity prosto w moje serce.

- Alec! Stephen! - zawołałam resztkami psychicznej siły, czując jak łzy usiłują się przedostać przeze mnie na zewnątrz. Nie pozwoliłam im na to. Nie teraz. Nie tutaj. Mimo iż moje serce biło, aż za mocno, to chwilami miałam wrażenie, że stoi w miejscu.

Na moje wołanie, obaj się zjawili w mgnieniu oka i rzucili na Jace'a.

- Instytut nie jest chroniony czarami. Był alarm - oznajmił Alec. Stephen wytłumaczył wszystko, mówiąc w końcu, że musimy uciekać. Zwrócił się ku mnie, prosząc abym otworzyła portal. Będąc blada jak ściana i czując się jak martwa, odwróciłam się do nich plecami, wyjmując stelę. Podeszłam do najbliższego drzewa i wypaliłam runę, otwierając jedną wielką chmurę światła.

- Do Alicante - poinformował Alec.

Najpierw przeszła Carina, którą zabijałam wzrokiem najlepiej jak potrafiłam. Potem był Alec, a następnie Stephen.

- Clary - zaczął Jace, ujmując moją dłoń, jednak jego dotyk sprawił, że poczułam na całym ciele obrzydzenie. Wyrwałam mu ją, warcząc:

- Idź, będę za tobą. - Nie widziałam jego twarzy. Patrzyłam w portal, jak przez niego przechodzi. Kiedy tak się stało, krzyknęłam na cały głos. Kiedy usłyszałam, jak mój krzyk odbija się echem, poczułam, że ciut mi lżej. Mimo to nadal w środku krwawiłam. Zamknęłam oczy i weszłam w portal.







◊ Isabelle 




- Czego chcesz?

- Mówiłem, że wrócę - wyszczerzył się. Na jego uśmiech dostałam gęsiej skórki.

- Zabijesz mnie? - spytałam prosto.

- Podaj mi powód, abym tego nie robił - odpowiedział.

- Nie mam takiego - przyznałam, nadal głęboko oddychając. - Ale mogę ci jedynie podziękować za to porwanie. Uratowałeś mnie od przeklętego małżeństwa. - Na moje słowa demon nachylił się jeszcze bardziej. W jego ślepiach mogłam dostrzec swoje odbicie.

- Przynajmniej umrzesz zadowolona - wycharczał. - Ale zanim to nastąpi, muszę z tobą porozmawiać. To właśnie od tej rozmowy zależy czy umrzesz szybko czy wolno i boleśnie.

Spojrzałam na niego pytająco. O czym on chce rozmawiać. W końcu jednak sobie przypomniałam, że to nie byle jaki demon. To był buntownik. Nie popierał obecnej Pani Piekieł.

- Chcesz ze mnie wyciągnąć informacje na temat Seraphiny - domyśliłam się.

- Co o niej wiesz? Co planuje? - zapytał.

- Nie mam z nią dobrych stosunków, a przynajmniej ja nie przepadam za nią. Wybrała mnie na swoją bratową, bo wolała mnie niż panienkę do towarzystwa Jonathana.

- Nie obchodzą mnie wasze stosunki! - warknął. - Masz mi powiedzieć co wiesz! Dlaczego Morgensternowie zbierają armię?

- Będzie atak na Alicante, na Clave - odpowiedziałam. - Seraphina chce przejąć Świat Cieni i zrobić nowy porządek według własnego uznania.

Demon warknął coś tak głośno, że aż skuliłam ramiona. Zaczął krążyć nerwowo, wymachując swym ogonem.

- Kiedy?! - wycharczał.

- Prawdopodobnie za kilka tygodni. Chciała, abym poślubiła Jonathana,i zaraz po tym abym została świadkiem jej syna. Chce mieć pewność, że przypieczętowując status swojego następcy swojego syna, nikt po jej możliwej nagłej śmierci nie przejmie tronu.

- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - spytał ponownie się nachylając.

- Nienawidzę ich. Nienawidzę tego miejsca. Chcę zapobiec wojnie - wyznałam zgodnie z prawdą.

- Dlaczego więc zgodziłaś się poślubić brata tej dziewki?! - Jego szpon spoczął na moim gardle.

- Bo jeżeli zostanę księżną, to będę miała większe wpływy, a mojej rodzinie może zostać okazana łaska nawet jeśli przegrają wojnę. - Nie żałowałam tego, że wyznaję demonowi prawdę. Jeżeli wojna i tak miała nadejść, to nie zostało mi nic innego jak starać się pokrzyżować plany Seraphiny najlepiej jak umiałam. Obserwowałam, jak demon ponownie nerwowo krąży wokół mnie. Dostrzegając jego dziwne podenerwowane zachowanie, zaczęłam się zastanawiać skąd się ono wywodzi. Czy demony, które się buntowały, także nie chciały tej wojny?

- Dlaczego nie popieracie Seraphiny? - spytałam. Na mój głos demon się zatrzymał i na mnie spojrzał.

- Bo chce wykorzystać nas do zdobycia władzy w Świecie Cieni. Potem znowu odeśle nas do piekła. Przestanie nas wysyłać na Ziemię. Wzywać nas będzie tylko w razie potrzeby - wytłumaczył. - Nie chcemy jej na tronie.

- Dlaczego więc tak duża ilość was ją popiera?

- Bo większość nas to bezmózgie bestie, ale demony z wyżej hierarchii posiadają rozum.

- Ty jesteś z wyższej hierarchii - stwierdziłam z przymrużonymi oczami. - Potrafisz jakoś myśleć. W imię anioła Razjela rozkazuję ci wyjawić swe imię! - Demon syknął i zawył, mówiąc:

- Bernael, anioł ciemności!

- Czego ode mnie chcesz?

- W tej chwili samych informacji!

- Ty i reszta buntowników nie chcecie wojny, prawda?

- Wojna może się odbyć, ale ma ją wtedy poprowadzić odpowiedni władca Piekieł!

- A więc chcecie obalić Seraphine - powiedziałam, myśląc przez dłuższą chwilę.

- Wystarczy - powiedział w końcu Bernael i podszedł przykładając szpony do mojego gardła. - Żegnaj Nocna Łowczyni.

- Czekaj - powiedziałam spanikowania i jak na zawołanie w moje głowie pojawił się pewien pomysł. Przełknęłam ślinę. - Jesteśmy po tej samej stronie.

- Niezupełnie, jedyna rzecz, która nas łączy to niechęć wojny Seraphiny. Wyciągnąłem już z ciebie potrzebne informacje, już nie jesteś mi potrzebna.

- Mylisz się - podniosłam głos. - Wiem, jak obalić Seraphinę. - Demon obnażył swe zęby i zbliżył się jeszcze bardziej, oddychając tuż przy mojej twarzy. Jego oddech śmierdział tak bardzo, że poczułam mdłości. Starając się je powstrzymać, kontynuowałam:
- Do wojny dojdzie i tak. Nie zostaje nam nic innego, jak walczyć po tej samej stronie, czyli przeciwko Seraphinie.

- Demony nigdy nie będą walczyły u boku Nocnych Łowców - wysyczał.

- Nie musicie. Będziecie walczyć dla samych siebie. Seraphina będzie miała przed sobą nie tylko Świat Cieni, ale i demony z hierarchii i je popierające, czyli te bezmózgie.

- Co ci z tego?

- Zawiążemy pakt - oznajmiłam, przełykając ślinę. - Złożycie mi obietnice, że będziecie walczyć po tej samej stronie co ja, czyli przeciwko Seraphinie. Poślubię Jonathana, aby mieć lepsze wpływy i powiem mu o waszej przysiędze wobec mnie i że jesteście gotowi za moim rozkazem walczyć nawet po stronie Seraphiny. Kiedy wojna się odbędzie, odłączymy się od niej. Obalimy ją. Zabijemy strącając z tronu.

- Wtedy na tronie zasiądzie jej syn, a właściwie regent!

- Nie, jeśli po moim ślubie Seraphina uzna mnie jako następczynie.

- Nie zrobi tego.

- Zrobi, jeśli powiem, że mimo iż obiecaliście walczyć u jej boku, to zrobiłyście to tylko ze względu na mnie, bo przysięgłyście mi posłuszeństwo. Zagrożę, że wycofam rozkaz walczenia po jej stronie jeżeli nie uczyni mnie następczynią.

- Nie zrobi tego swojemu synowi.

- Syn czy nie, i tak najbardziej jej zależy na spełnieniu swoich chorych ambicji. Zresztą, Seraphina i tak się was obawia. Jest was dużo i nie bez powodu uważa, że jesteście dla niej groźni. Mogąc was przyjąć do swojej armii, tylko na tym zyska. Oczywiście wszystko będzie kłamstwem.

- Załóżmy, że wszystko się uda. Zostaniesz Panią Piekieł. Co wtedy? Nie pozwolę, aby Nefilim rządziła Edomem - wycharczał demon.

- Nie będzie - obiecałam. - Zrzeknę się swoich praw i oddam władzę komu chcecie.

- Asmodeusz - warknął demon. - Chcemy Asmodeusza, Pana Piekieł, który spłodził tego fałszywego pół nefilim.

- Niech tak będzie - powiedziałam, unosząc podbródek. - Przysięgam na Anioła i na życie swoich bliskich, że kiedy zostanę Panią Piekieł, oddam władzę Asmodeuszowi. Wtedy pakt się rozwiąże, a wy nie będziecie mi już podporządkowani. Będzie tak jak dawniej.

Demon wlepił we mnie swe czarne, niczym tunele ślepia i zawarczał groźnie, cały czas się we mnie wpatrując. Patrzyliśmy się tak na siebie dobre kilka minut, aż demon odsunął się kilka kroków, i zaczął wyginać na różne strony. Jego sylwetka zaczęła się zmieniać. Przede mną nie stał już demon, ale mężczyzna. Po siwych włosach i zmarszczkach, wyglądał jakby był już w pewnym wieku, ale to było tylko przebranie.

Powoli do mnie podszedł i rozwiązał moje zakrwawione nadgarstki. Poczułam ulgę. Wstałam, nadal opierając się o pień.

- Chodź - rozkazał mężczyzna, stając obok mnie. Mimo iż demon zmienił swą postać, nadal można było wyczuć demoniczny odór. 

Jego dłoń spoczęła na moich plecach, lekko mnie pchając. Ruszyłam do przodu. Wychodząc z namiotu, spodziewałam się zwykłej pustyni Edomu, jednak przede mną wyrastało tysiące mężczyzn, każdy był demonem. Rozdziawiłam usta.

Na Anioła, pomyślałam, jedna Nocna Łowczyni w piekle wśród tylu demonów. Gdybym komuś o tym opowiedziała, jest jest pewne, że by mnie wyśmiano i potraktowano jak niesprawną na umyśle.

- Słyszeli wszystko co mówiłam? - szepnęłam.

- Tak - odpowiedział Bernael. - Jesteśmy gotowi zawiązać pakt, jeśli jednak zdradzisz...

- Nie zrobię tego, przysięgałam, a my Nefilim dotrzymujemy słowa - powiedziałam. Mężczyzna popatrzył na mnie jeszcze chwile, po czym stanął na czele wszystkich demonów.

- Przyjmujemy twoją propozycje, Nocna Łowczyni - oznajmił demon. Ukląkł na jedno kolano i pochylił głowę. W jego ślad poszły pozostałe demony. Ochrypły głos mężczyzny zaczął mówić:
- Przysięgamy ci swą wierność do dnia ważności paktu. Do tego czasu będziemy stali u twego boku i służyli. Dla nas będziesz prawowitą Panią Piekieł.

Z walącym sercem wzrokiem przemierzyłam to co miałam przed oczami. Przełknęłam ślinę, mając ochotę się uszczypnąć, aby potwierdzić, że to nie jest sen.

W tej oto chwili musiałam pożegnać się z Isabelle Sophią Lightwood. Teraz byłam także uznaną przez ponad tysiące demonów Panią Piekieł.

Seraphino Morgenstern, erchomai.