sobota, 26 listopada 2016

Rozdział 6 Związana

◊ Isabelle 



W jego oczach kryły się szok i niedowierzanie. Musiało minąć kilkanaście sekund, zanim jego wyraz twarzy się zmienił - zanim spojrzał na mnie z ulgą.

- Isabelle - powiedział, kiedy drzwi za jego plecami się zamknęły. Przełknął ślinę i podszedł do mnie szybkim krokiem, niemal się na mnie rzucając, aby zamknąć w mocnym uścisku. Przez chwilę stałam osłupiała, lecz już po chwili zawładnęła mną złość i rozpacz; odepchnęłam od siebie chłopaka najmocniej jak potrafiłam i spojrzałam w jego zszokowaną twarz z pogardą.

- Jak śmiesz mnie dotykać? - powiedziałam. - Jak śmiesz mnie dotykać po tym, co zrobiłeś?

- Izzy, ja -

- Nie mów tak do mnie!

- Wytłumaczę ci wszystko, obiecuję, tylko - 

- Tylko co? - warknęłam, robiąc krok w jego stronę. - Zaufałam ci. Pokochałam. Powiedziałam ci o sobie wszystko; zwierzałam ci się jak bardzo dręczą mnie nocne koszmary o Edomie i o tym jak cię wtedy straciłam. A ty? Chciałeś się tylko "zabawić"? Pośmiać się, porywając mnie t u t a j, jak ostatni drań? O to ci chodziło?

- Nie - powiedział przejęty. - Oczywiście, że nie. Nie odważyłbym się ciebie zranić. Naprawdę cię kocham.

- Jeżeli to prawda - zaczęłam ponownie się do niego zbliżając, tak aby dzieliło nas kilka kroków. - To odeślij mnie z powrotem. - Patrzyłam mu w oczy z nadzieją, że dostrzegę w nich cokolwiek, co by wskazywało na to, że mówi prawdę. Zobaczyłam jednak w jego oczach nadmiar tego wszystkiego; w jego spojrzeniu kryły się, smutek, zawód, niedowierzanie, opór i wewnętrzna walka.

- Nie mogę - powiedział po chwili. Za sobą usłyszałam lekkie prychnięcie Seraphiny. Zignorowałam to, patrząc z niedowierzaniem na chłopaka.

- Co? - wymamrotałam.

- Nie mogę. Podjąłem decyz... - zanim zdążył powiedzieć do końca, moja dłoń wylądowała na jego policzku tak mocno, że aż się zachwiał. Złapał się za obolały policzek nie poruszony, jakby wiedział, że zasłużył. Zbliżyłam się, aby móc nachylić się do jego ucha i wysyczeć słowa, w które wlałam cały swój jad:

- Nie obchodzi mnie, jaką decyzje podjąłeś. Masz mnie odesłać, inaczej nigdy ci tego nie wybaczę. - Nie oglądając się, ruszyłam w stronę drzwi, nie czekając nawet, aż strażnicy je otworzą. Kiedy znalazłam się na korytarzu, kazałam pierwszej lepszej służącej zaprowadzić mnie z powrotem do pokoju. Kiedy się w nim znalazłam, zerwałam całą biżuterię, którą miałam na sobie i cisnęłam nią o wszystko co znalazło się na mojej drodze. Następnie stanęłam przed lustrem i zanim odbicie dziewczyny zdążyło na mnie spojrzeć, moje pięści rozniosły tafle lustra na miliony kawałków.

Opadłam na pokrytą odłamkami ziemie, pozwalając sobie na jeden długi krzyk, który krył się w moim gardle.

Krzyknęłam z nadzieją, że ktoś  m n i e  usłyszy...






◊ Clary 



Świadomość powracała niebywale długo. Powracała w postaci małych przebłysków, które zawierały echa znanych głosów lub wrażenia, że ktoś mnie dotyka. Nie liczyłam ile mi zajęło odzyskanie przytomności. Pozwałam ciemności mnie otoczyć i nie puszczać. Dopiero w pewnym momencie rozbłysło światło, które uderzyło we mnie z wielką siłą. Był to wstrząs, który sprowadził mnie do rzeczywistości.

Otworzyłam powoli oczy. Nie czułam się ani śpiąca, ani pełna energii. Czułam się wypoczęta, jak po miłej drzemce w ciągu dnia. Odetchnęłam głęboko; do moich nozdrzy dobiegł lekko duszący zapach choroby. Kaszlnęłam, zaczynając się rozglądać; znajdowałam się w sypialni Jace'a, jego jednak tutaj nie było. Byłam sama. Zasłony zostały zasłonięte, uniemożliwiając dojście dziennego światła. Okno zostało nieco uchylone. Na stoliku leżała misa z wodą i szmatką. Taką samą miałam na czole. Zdjęłam okład, siadając. W jednej chwili poczułam lekkie pieczenie na klatce piersiowej. Sięgnęłam dłonią do koszuli nocnej - w którą o dziwo ktoś mnie przebrał - i obciągnęłam ją. Na mojej klatce piersiowej widniało lekkie zaczerwienienie, które ktoś musiał posmarować jakąś maścią, gdyż skóra w tym miejscu była tłusta i lepiąca.

Zwlekłam się z łóżka i podeszłam do okna, aby je uchylić szerzej. Lekki powiew świeżego, wieczornego powietrza Alicante uderzył w moją twarz. Od razu zrobiło mi się lepiej, co nie zmieniało faktu iż nie wiedziałam, co się stało. Podeszłam do swojej torby, z której wyciągnęłam szlafrok. Szczelnie się nim owinęłam i wyszłam na korytarz, który oświetlały tylko lampy na ścianach.

Zaczęłam powoli schodzić po schodach, u których stóp dobiegły mnie stłumione głosy. Z każdym kolejnym, zrobionym krokiem stawały się wyraźniejsze, aż w końcu mogłam wychwycić pojedyncze słowa:

- ...nie powinna...

- Coś jest...

- ...kryje się w niej...

- ...zostać w...

- ...mogą uznać...est niebezpieczna...

Doszłam do drzwi, za którymi dobiegały głosy. Były lekko uchylone. Bez wahania pchnęłam je, wchodząc do pomieszczenia którym okazał się być gabinet. Byli w nim wszyscy; Herondale'owie, Lightwood'owie, a także Magnus. Oczy zebranych osób skierowały się na mnie. Milczenie wypełniło całe pomieszczenie, jakby zapowiadało, iż będzie trwało przez następne godziny.

- Clary - odezwał się Jace, podchodząc do mnie. Ujął moją twarz, gładząc kciukami moje policzki. - Jak się czujesz?

- Dobrze - odpowiedziałam, odsuwając się od niego, aby spojrzeć na pozostałych. - Co się tu dzieje? - Każdy spojrzał na Magnusa, który wziął głęboki oddech.

- Może usiądziesz, Clary? - zaproponował, widocznie szykując się na nadchodzącą rozmowę, która nie zapowiadała się być przyjemna.

- Nie - odpowiedziałam, robiąc krok w jego stronę. Moja reakcja wywołała u niego głębokie westchnięcie. - Mów o co chodzi, Magnusie.

- Pamiętasz, co się stało zanim straciłaś przytomność?

- Nie - odpowiedziałam po chwili namysłu.

- Coś zaczęło wypalać rany na twoim ciele. - Odruchowo przyłożyłam dłoń do zaczerwienienia. Zmarszczyłam brwi, starając sobie cokolwiek przypomnieć. Niestety ostatnie co pamiętałam, to rozmowa z Jace'm o Bułgarii. - Rany były naprawdę głębokie, musiałem wykorzystać prawie całą swoją energie i przygotować maść, aby cię wyleczyć.

- Czekaj - powiedziałam, unosząc dłoń. - Mam rozumieć, że dopiero co otarłam się o śmierć? - Magnus kiwnął głową na potwierdzenie. Kiedy przeniosłam wzrok na pozostałych, oni swój odwracali. - Jak to możliwe? Miał to być ostateczny atak na mnie po tym, co się stało na obiedzie u Paul'a i Annabeth?

- Myśleliśmy o tym - odezwała się Celine. - Ale, kiedy Magnus cię zbadał, prawda okazała się być inna. Tak samo okropna.

- Jak to? - Spojrzałam pytająco na Magnusa, który swój wzrok trzymał wbity w podłogę.

- To był skutek czarnej magii, a dokładnie starego zaklęcia.

- Jakiego zaklęcia?

- Wiążącego - odpowiedział, odważając się na mnie spojrzeć.

- Jak to wiążącego?

- Zostałaś z kimś związana, Clary - powiedziała Celine. - Ktoś cię z kimś związał. Nie wiemy jednak z kim i kto to był. Jedyne, czego udało nam się dowiedzieć, to że rany pojawiające się na twoim ciele pochodzą z ciała osoby, z którą jesteś związana. 

- To działa w ten sam sposób, jak wtedy, kiedy złączyłam ciebie i Jace'a w instytucie - wyjaśniła Maryse. - Coś się stanie jednemu, staje się drugiemu. Jedyna różnica jest taka, że ty i tamta osoba macie nieograniczoną odległość. - Z każdym docierającym do mnie słowem, robiło mi się słabo. W ostatniej chwili podparłam się fotela obok, na którym usiadłam. Odgarnęłam włosy do tyłu, mając wrażenie, że opanowuje mnie gorąco.

- Ten ktoś chce mnie torturować... zabić powoli - powiedziałam. - Nie wiem jednak kto to może być. Być może ktoś z Nocnych Łowców? Ktoś, kto wciąż wspomina to, że pomogłam Lilith...

- Clary - przerwał mi Jace. - To nie była twoja wina. Miałaś w sobie demoniczną krew. Po za tym, jeżeli ktoś naprawdę miałby zamiar cię skrzywdzić, to wątpię, aby czarownik, który to zrobił narażał się na konsekwencje łamania Porozumień.

- Jace ma racje - wtrącił Stephen, po czym spojrzał na syna. - Jednak tak jak Clary powiedziała, mogą być osoby, które mają przeciwne zdanie. Nie można tego wykluczyć.

- Co więc zrobimy? Mamy pozwolić, aby ktoś lub coś ją dalej kaleczyło? Przecież o mało co nie otarła się o śmierć!

- Możliwe, że za związaniem i zniknięciem Isabelle i Jonathana, stoi ta sama osoba? - spytała Maryse. - Co jeśli Clary jest połączona z którymś z nich? - Na słowa Maryse poczułam przerażenie.

- Powinniśmy się zgłosić do Cichych Braci - oznajmił Robert zdecydowanym głosem. - Niech zbadają Clary.

- Jest za słaba - wtrąciła Celine z przejęciem. - To zbyt niebezpieczne.

- Tak samo, jak dalsze czekanie. Nie chcę narażać kolejnych osób, dlatego jako Inkwizytor w imieniu prawa żądam, aby Clarissa udała się do Cichego Miasta - oznajmił mężczyzna tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Nie zgadzam się - wtrącił Jace, stając twarzą w twarz z Robertem. - Posyłając ją do Cichego Miasta również posyłasz ją na śmierć.

- Nie powiedziałem, że ma zostać przesłuchana lub zbadana za pomocą miecza Anioła. Powiedziałem, że Cisi Bracia mają ją zbadać. To wszystko - wyjaśnił Robert, po czym posłał mi współczujące spojrzenie i wyszedł. Maryse ruszyła w ślad męża. Wychodząc powiedziała tylko "Alec", chcąc dać synowi wyraźnie do zrozumienia, że na niego też już pora. Brunet spojrzał na mnie ze współczuciem, poklepał swojego parabatai po ramieniu i wyszedł.

Po zatrzaśnięciu się drzwi zrodził się harmider w postaci krzyków i ostrej wymiany zdań o tym, co powinnam robić, czego nie powinnam. Przez pierwsze minuty siedziałam cicho, sama głośno się w głowie zastanawiając nad całą sytuacją. W końcu doszłam do tego, że Robert ma racje, nie można narażać więcej ludzi. Cisi Bracia muszą mnie zbadać, aby znaleźć wyjście z sytuacji i znaleźć możliwy trop osoby, która za tym wszystkim stoi. W głowie jednak nadal pobrzmiewały mi niepokojące słowa Maryse:

"Możliwe, że za związaniem i zniknięciem Isabelle i Jonathana, stoi ta sama osoba? Co jeśli Clary jest połączona z którymś z nich?".

Jeżeli to prawda, to dam się zbadać choćby i mieczem Anioła. Nie będę ryzykowała życiem Jonathana lub Isabelle. Wystarczająco osób już przeze mnie wycierpiało i zginęło.

- Wystarczy! - powiedziałam stanowczym głosem, stając na równe nogi. Tym gestem udało mi się uciszyć wszystkich w pomieszczeniu i skierować każde oczy ku mnie. - Idę na górę się ubrać i za piętnaście minut chcę widzieć portal do Nowego Jorku. - Wspominając o portalu, spojrzałam na Magnusa, który tylko spuścił wzrok.

- Przestań, Clary - zaczął Jace, ale mu przerwałam, unosząc dłoń. Niechętnie ucichł, wbijając we mnie wzrok swoich złotych oczu.

- Nie - powiedziałam. - Robert ma racje. Trzeba znaleźć tego, kto za tym stoi zanim ktoś inny ucierpi. Cisi Bracia to w tej chwili to jedyna szansa na to, aby znaleźć jakikolwiek trop.













Cóż... hej! Domyślam się, że rozdział nie jest za dobry, ale obiecuję poprawę :D Najpierw jednak chciałabym was aniołki przeprosić za dłuuuuugą nieobecność i zero oznak życia! Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Powody są dwa; szkoła i brak weny. Trochę męczyłam się przy pisaniu owego rozdziału, ale przy następnym będzie inaczej ;))