środa, 22 czerwca 2016

OGŁOSZENIE


Chciałam poinformować, że w przyszłym tygodniu (pt 1.07) wyjeżdżam.
Nie będzie mnie trzy tygodnie, a tam gdzie będę, będzie kiepsko z internetem.
Nie wykluczam go jednak!
Tym czasem nie będzie rozdziałów.
Najwcześniej zaczną się one pojawiać pod koniec lipca!

Tym czasem, wam także chciałabym życzyć ciepłych, wspaniałych wakacji!
Super wyjazdów, masę dobrych książek i innych ulubionych zajęć!
Wypoczywajcie i bawcie się dobrze!!!

POZDRAWIAM
MS.VERONICA

środa, 15 czerwca 2016

Rozdział 5 Północ

Clary 



- Nie masz pojęcia, co się ze mną działo po tym, jak ty i Seraphina ocaliliście świat. - powiedziałam, ściskając w dłoniach parujący kubek herbaty. Siedząc z Jonathanem na łóżku w moim pokoju, rozmawiałam z nim, a właściwie starałam się, gdyż dobór odpowiednich słów nie był prosty.

Siedziałam z podciągniętymi kolanami, jakbym się nadal bała świadomości, iż on naprawdę tutaj jest. Jonathan jednak - przebrany już w czyste ubrania, które znalazł w swoim starym pokoju - siedział normalnie na brzegu łóżka, blisko mnie, trzymając dłoń na mojej stopie.

- Wiem w jakim byłaś stanie. Mimo iż byłem uwięziony w Edomie z Seraphiną, to mieliśmy możliwość obserwowania świata ludzi, jak i cieni.

- Och - mruknęłam, lekko się rumieniąc na myśl, że mogli widzieć mnie w dowolnej chwili. Szybko wzięłam łyk ciepłej, ziołowej herbaty. Spuściłam wzrok.

- Clary - zaczął cicho, ujmując mój podbródek, abym na niego spojrzała. Uniosłam więc powoli wzrok, aby po chwili spojrzeć w jego zielone oczy, ciemniejsze niż kiedy je widziałam ostatnim razem. Kryło się w nich coś... tajemniczego. - Nawet nie wiesz, siostrzyczko, jak ja i Seraphina się o ciebie baliśmy. Myśleliśmy, że nie podołasz i umrzesz z głodu lub pragnienia. - szepnął.

Nie mogąc wytrzymać ilości niepokoju w jego oczach, ponownie spuściłam wzrok.

- Dlaczego nie przybyłeś wcześniej, tylko dopiero teraz? I dlaczego sam? - spytałam w końcu, bo te pytania najbardziej krążyły w mojej głowie.

- Seraphina odziedziczyła tron po Lilith. - wyjaśnił. Na jego słowa wytrzeszczyłam oczy. - Nie miała wyboru, inaczej groziłyby jej wieczne tortury, zupełnie, jak i mi. Dlatego zaakceptowała to i przyjęła tytuł Królowej Edomu.

- Jaki to ma związek z tobą?

- Seraphina nie miała i nie ma łatwo. Wbrew swojej woli musi być okrutna i wysyłać demony do świata ludzi, inaczej demony mogłyby się trochę zbuntować.

- Ja...

- Naprawdę było jej ciężko, dlatego zostałem z nią w Edomie i ją wspierałem. Widziałem, że ty masz Jace'a i innych jako wsparcie, a Seraphina nie miała nikogo z wyjątkiem mnie. - Na jego słowa pokiwałam ledwo widocznie głową. Po części poczułam się urażona, bo przecież ja też jestem jego siostrą! Cierpiałam, myśląc i poświęcili swoje życie dla mnie! Jednak druga część mnie cieszyła się, że wybrał Seraphine, która w tej chwili była sama, gdzieś w Edomie.

- Więc teraz jest sama. - powiedziałam.

- Tak. Uznała, że da sobie rade. Powiedziała, że odeśle mnie tutaj, bo ty potrzebujesz mnie bardziej.

Zamknęłam oczy, starając się zahamować nadchodzące łzy. Miałam w głowie okropny mętlik. Nie wiedziałam, jak się powinnam czuć, co, a przede wszystkim jak się zachować. Czując, jak wskutek szoku robi mi się zimno, mocniej ścisnęłam jeszcze ciepły kubek, który zdążyłam już opróżnić. Odstawiłam go jednak po chwili, aby schować twarz w dłoniach.

- Co teraz? - spytałam ledwo słyszalnie, wciąż nie mając odwagi na niego spojrzeć. Po chwili jednak poczułam, jak przysuwa się bliżej, aby móc mnie zamknąć w czułym uścisku.

- Nic, siostrzyczko. Zostaliśmy tylko ty i ja. - westchnął, całując mnie w głowę. - Tęskniłem za tobą.

Moje serce zabiło mocniej na te słowa. Uśmiechnęłam się lekko, odpowiadając:

- Ja za tobą też, braciszku.




***



Kolejne kilka tygodni było o wiele lepsze, a właściwie łatwiejsze. Nie nawiedzały mnie już głosy, a uczucie, że ktoś mnie ciągle obserwuje, znikło. Nie wiedziałam czy przybycie Jonathana na to wpłynęło, czy może to wszystko było tylko moim wyobrażeniem, a śmierć Nory była przypadkowa. W każdym razie nie chciałam zbytnio ryzykować, dlatego poprosiłam Jonathana, aby opuścił na jakiś czas posiadłość. Nie zdradzałam powodu. Jego reakcja jednak była automatyczna; złapał mnie za ramiona i powiedział, że wie, co mi się przydarzyło. Powiedział, że wie o wszystkim, łącznie o śmierci Nory i powodzie, dla którego chcę, aby opuścił posiadłość. Odpowiedział, że to wszystko, to tylko przewidzenia, które miałam, ponieważ rana psychiczna po wydarzeniu z przed kilka miesięcy miała duży wpływ na moje zachowanie, jak i wyobraźnie. Śmierć Nory usprawiedliwił jako przypadek.

Uwierzyłam mu.
I poczułam się, jak ostatnia idiotka na myśl, iż brutalnie wywaliłam Jace'a i służbę za nic. Jonathan jednak pocieszał mnie, że to nie moja wina, że ja tylko chciałam dobrze.
W to też mu uwierzyłam, ale chciałam przeprosić Jace'a. Widziałam go w sali anioła, do której poszłam razem z Jonathanem, aby oznajmić Jii jego powrót i zapewnić ją iż Seraphina się stara wysyłać minimalną ilość demonów do świata ludzi. Cały tłum był zszokowany. Od tamtej pory pierwszym tematem rozmów w świecie cieni jest rodzina Morgenstern'ów.

W każdym razie, kiedy zobaczyłam wtedy Jace'a w sali anioła, chciałam z nim porozmawiać, przeprosić. On jednak się odwrócił i bez słowa mnie zostawił samą. Nie odpowiedział nawet na żadną z moich późniejszych ognistych wiadomości, w których prosiłam o spotkanie.

Jonathan jednak wpadł na pewien pomysł.




***



- Przyszłam najszybciej jak mogłam! O co chodzi? Coś się stało? - spytała Isabelle, opierając się zdyszana o framugę drzwi. Wpuściłam ją do środka i zaprowadziłam ją do salonu, który już niemal był gotowy. Tak, wznowiłam remont, który nie długo ma dobiec końca.

- Potrzebuję twojej pomocy. - oznajmiłam, siadając z nią na kanapie.

- Mianowicie? - spytała, patrząc się na mnie podejrzanie.

- Zapewne zdążyłaś się już dowiedzieć, że pomiędzy mną, a Jace'm nie najlepiej się ostatnimi czasy układa.

- Tak, ale nie martw się. Jace taki jest, po prostu potrzebuje więcej czasu, aby ochłonąć...

- Domyślam się. - przerwałam jej. - Chciałabym to jednak naprawić jak najszybciej, bo to z mojej winy jesteśmy pokłóceni. Potrzebowałabym jednak twojej pomocy. - wytłumaczyłam, bawiąc się palcami.

- Oczekujesz ode mnie rady czy może...

- Nie, ja wiem, co chcę zrobić. Krótko mówiąc przygotowałam dla niego niespodziankę, a ty mi musisz pomóc ją zrealizować. - wytłumaczyłam, lecz widząc jej nieco zdezorientowaną minę, dodałam - Oczywiście ty też na tym skorzystasz! - Na jej twarzy pojawił się usatysfakcjonowany uśmiech. Brunetka rozparła się się wygodnie na kanapie, zakładając nogę na nogę.

- Zamieniam się w słuch.

- A więc, przygotowałam dla Jace'a coś specjalnego na jutrzejszy wieczór. A ponieważ jest na mnie zły, chodzi oto, abyś pomogła mi go tutaj zwabić.

- Rozumiem, da się załatwić. - mrugnęła do mnie z uśmiechem. - A co z wątkiem przeznaczonym dla mnie?

- Moja w tym głowa. - Odwróciłyśmy głowy w stronę wejścia do salonu, gdzie stał Jonathan z rękami splecionymi na piersi. Z lekkim uśmiechem na twarzy mrugnął do Isabelle, która się wyraźnie zarumieniła.

- Czyli mi pomożesz, Iz? - upewniłam się, patrząc na nią z lekkim uśmiechem.

- Tak, oczywiście. - mruknęła, wciąż wpatrując się w Jonathana.

- To ja zostawię was samych. - szepnęłam, wymykając się pomieszczenia. Kiedy przechodziłam obok Jonathana, szepnęłam mu ukradkiem do ucha - Dzięki, braciszku.



◊ Isabelle 




Zaraz po wyjściu Clary, chłopak zaczął do mnie podchodzić, aż w końcu usiadł obok mnie na kanapie. Spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami i uśmiechnął się szerzej, ukazując rząd śnieżno-białych zębów.

W świetle dziennego słońca, które przedzierało się przez okno, wyglądał niczym tajemniczy anioł lub faerie.

- Więc, Isabelle - Moje serce zabiło mocniej na dźwięk mojego imienia wypływającego z jego ust. - Co cię interesuje?

- Słucham? - spytałam, poruszając się niespokojnie.

- Skoro Clary spędzi mile wieczór z Jace'm, to tobie też się chyba coś należy w zamian. Pomyślałem, że kiedy nasze gołąbeczki będą spędzać romantyczny wieczór, to zwolnimy im posiadłość i gdzieś razem wyjdziemy. - Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, bo moje serce zaczęło walić jak oszalałe, a w głowie miałam kompletny mętlik. W końcu jednak zdobyłam się, aby zebrać w sobie głos.

- Co proponujesz? - spytałam z miłym uśmiechem.

- Co powiesz na kolację w Chamonix w restauracji Le Panoramic?

Wytrzeszczyłam oczy.

- Przecież to we Francji! Na mózg ci padło? - spojrzałam na niego jak na idiotę, co wywołało u niego jeszcze szerszy uśmiech.

- Nie doceniasz mnie, Isabelle. - zaśmiał się. - Mam znajomości u czarowników.

- Czy ty siebie słyszysz? Człowieku, ty chcesz mnie zabrać do Francji! - podniosłam głos, czując się w jego obecności, jak Einstein wśród wariatów.

- Tak, słyszę siebie i ciebie również. Więc jak? Jutro o osiemnastej, jak przyprowadzisz już Jace'a? - spytał jak gdyby nigdy nic.

Westchnęłam, pocierając dłonią czoło. Na Anioła, czy mu naprawdę odbiło? A może mi? Może ja go naprawdę nie doceniam? Na Boga, przecież nie mogę zapomnieć, że jego siostra jest Panią piekieł. Jaki to dla niego problem sprowadzić dobrze znanego czarownika, który zrobi dla niego przysługę?

- Niech będzie. - powiedziałam w końcu, wstając. Swoją odpowiedzią wywołałam u niego uśmiech od ucha do ucha.

- Cieszę się. - powiedział i również wstał. - Pamiętaj zabrać ze sobą szalik i ciepły płaszcz. To góry, w których zawsze jest chłodno, szczególnie teraz, kiedy kończy się lato.

- Dobra. - mruknęłam. - To do jutra.

- Odprowadzę cię do drzwi. - zaproponował, kładąc swoją ciepłą dłoń na moich plecach. Ten gest wywołał miłe, ciepłe uczucie, na które lekko się uśmiechnęłam.



Jeden dzień później, wieczór...



◊ Clary 



Zapięłam zamek od gładkiej, kremowej, satynowej sukienki, która miała długie rękawy i dosięgała ziemi. Kiedy dół materiału luźno się zlewał, tym czasem górna część była dość obcisła, co podkreślało moją talię i uwydatniało mój biust (o głębokim dekolcie w serek już nie mówiąc).

Do sukienki założyłam nieduże, kremowe szpilki.
Jako biżuterię wzięłam dłuższe, złote kolczyki, które miały kształt listków wysadzanych małymi cyrkoniami.

Poprawiłam kilka, niesfornych loków wypadających z hiszpańskiego koka, po czym skierowałam się do holu, gdzie czekał Jonathan. Widząc mnie, zagwizdał.

- Ślicznie wyglądasz, siostrzyczko. - powiedział. - Jeżeli Jace ci nie wybaczy, to osobiście go przerobię na kwaśne jabłko. Chociaż niewątpię, że ty też to zrobisz.

- Dziękuję. - zaśmiałam się. - I dziękuję, że mi pomogłeś zrealizować ten cały plan... oraz, że zabierasz Isabelle do... - spojrzałam na niego pytająco.

- Do Francji. - podpowiedział. Nie ukrywałam szoku, co go rozśmieszyło. - Isabelle wygląda na wymagającą dziewczynę. Wątpię, żeby zwykły piknik pod gwiazdami jej wystarczał.

- Jest miłą dziewczyną. Postaraj się nie złamać jej serca, bo ona też jest bezlitosna... i nosi wyższe szpilki ode mnie. - zaśmiałam się. W tym samym czasie usłyszałam pukanie do drzwi. Cicho podeszłam, aby je otworzyć. Za nimi stała Isabelle z rękami na oczach Jace'a. Na jego widok serce zabiło mi szybciej.

- Isabelle, gdzie ty mnie do cholery prowadzisz?! - warknął blondyn.

- To niespodzianka. Już blisko. - wytłumaczyła i na powitanie do mnie mrugnęła, na co ja i Jonathan powstrzymywaliśmy śmiechy. - Jeszcze kilka kroków.

Jace wszedł do środka, będąc pchanym przez brunetkę. Będąc w środku Isabelle zabrała swoje dłonie z jego oczu, dając mu możliwość ocenienia sytuacji. Blondyn się odwrócił i spojrzał beznamiętnie na mnie, a potem na Jonathana. Na koniec spojrzał na Isabelle morderczym wzrokiem.

- Żarty sobie robisz?

- Nie. - odpowiedziała brunetka, wygładzając swój czerwony płaszcz i czarną bluzkę, a właściwie golf, który osłaniał jej szyje. Na sobie miała jeszcze czarne legginsy, kozaczki i skórzane rękawiczki. Zapięła płaszcz i uśmiechnęła się zadowolona do Jace'a. - Zostaniesz tutaj i grzecznie wysłuchasz Clary, wtedy twój sekret związany z kaczkami będzie bezpieczny.

- Izzy... - zaczął groźnie Jace.

- Tym czasem ja i Jonathan wychodzimy. - spojrzała oczekująco na mojego brata, któremu wyraźnie było trudno powstrzymać uśmiech od patrzenia na całą sytuację.

- Dokładnie. - kiwnął głową i również zapiął swój czarny płaszcz, poprawił czarne, skórzane rękawiczki i granatowy szal, który miał identyczny odcień niebieskiego, co jego jeansy.

Zbliżył się do Isabelle i zaproponował jej ramię, które ona bez wahania przyjęła.

- Bawcie się dobrze! - powiedziała jeszcze na koniec, zanim drzwi się zamknęły i nastała grobowa cisza. Zostałam z nim sam na sam. Mogłam niemal poczuć złość i niechęć, jakie od niego biły.

- Jace - zaczęłam. - chciałabym z tobą porozmawiać.

Prychnął wciąż na mnie nie patrząc, tylko wpatrując się w drzwi.

- Zdążyłem się domyślić.

- Proszę, choć ze mną do ogrodu. - powiedziałam cicho, patrząc na niego błagalnie. O dziwo raczył mnie obdarzyć spojrzeniem. Miałam wrażenie, że chciał odmówić, ale kiedy zmierzył mnie wzrokiem i spojrzał mi w oczy, westchnął.

- Masz dziesięć minut. - powiedział. - Prowadź.

Wypuściłam powietrze, nie będąc świadomą, że je w ogóle wstrzymywałam. Ruszyłam w stronę ogrodu, w którym się po chwili znaleźliśmy. Był teraz przepięknie oświetlony, dzięki lampą, które kazałam wcześniej służbie zawiesić i postawić.

Kierując się w stronę podestu na wodzie, ukradkiem zerkałam na Jace'a, który ani trochę nie wydawał się być zadowolony ze swojej obecności tutaj. Nie ukrywałam bólu i przykrości, jakie czułam w sercu.

- Powiesz mi w końcu, o co ci chodzi? - warknął zniecierpliwiony.

- Tak, tylko usiądźmy. - poprosiłam, wskazując dłonią na podest unoszący się na wodzie. Lampy w kształcie lilii wodnych pływały swobodnie na wodzie, oświetlając dużą część terenu dookoła. W tym podest, na którym stał nakryty stolik z dwoma krzesłami. Dodatkowe oświetlenie stanowiły również dwie świece, stojące na stoliku wraz z kieliszkami, talerzami, sztućcami i butelką wina, które osobiście przyszykowałam dla siebie i Jace'a. On jednak wpatrywał się nieruchomo w podest. Po chwili wahania zdecydował się zejść ze mną po kamiennych schodkach, wejść na podest i usiąść ze mną przy stoliku.

- Lubisz rybę? - spytałam ściągając srebrne kopuły z naszych talerzy.

- Tak. - mruknął, zamykając oczy, jakby nie mógł uwierzyć w obecną sytuację. Po części odetchnęłam z ulgą. Był tutaj. Zgodził się mnie wysłuchać. Chociaż trochę docenił to, co przygotowałam dla niego na dzisiejszy wieczór.

- Jace, ja... - zaczęłam, ale urwałam, nie wiedząc co dokładnie chcę powiedzieć. Wzięłam głęboki oddech, który po chwili wypuściłam. - Ja naprawdę żałuję tego, jak potraktowałam ciebie i służbę tamtego dnia. Naprawdę przepraszam.

- Świetnie, mogę już iść? - spytał, patrząc na mnie niecierpliwie.

- Wysłuchaj mnie do końca. - poprosiłam. - Ja nie zachowałam się tak bez powodu...

- Domyślam się.

- Jace. - szepnęłam, patrząc na niego z rozpaczą. - Ja tylko chciałam cię ochronić, służbę też.

- Słucham?! - prychnął, jakby nie mógł uwierzyć w to, co mówię. Chciał wstać i odejść, ale w ostatniej chwili wstałam i złapałam go za rękę.

- To nie moja wina! Ja... Chodzi oto, że wcześniej coś mnie... nawiedzało. Słyszałam głosy, które mi groziły, a w moim domu działy się różne rzeczy, w tym moja bezsenność, podczas której schodziłam do tamtej piwnicy.

- Clary - zaczął z niedowierzaniem, ponownie chcąc odejść, ale zastąpiłam mu drogę i podniosłam głos, zmieniając ton rozpaczy na wściekły.

- To coś mnie obserwowało i groziło, że zabije każdego, komu powiem, o tym co mnie dręczy, rozumiesz?!! Na początek myślałam, że to są bzdury i zwierzyłam się z tego Norze! Tylko jej! Pamiętasz tamten moment w kuchni, kiedy miałam ci coś wyznać?! W tym samym momencie zginęła Nora! Jej śmierć była tylko potwierdzeniem o tym, co się działo. Dlatego potem zmieniłam zdanie i ci niczego nie powiedziałam, dlatego właśnie wypędziłam z posiadłości ciebie i służbę, bo się bałam, że coś ci się stanie! Myślisz, że zrobiłam to bez powodu?! - wykrzyczałam, mając już łzy w oczach. Widząc, że Jace chce coś powiedzieć, wyprzedziłam go. - Przecież JA CIĘ KOCHAM, ty idioto! Oddałabym za ciebie i Jonathana swoje życie! Dałabym się ponownie wychłostać, bylebyście ty i Jonathan byli bezpieczni! - W jednej sekundzie przyciągnął mnie do siebie, mocno otaczając ramionami, kiedy ja tym czasem się trzęsłam z nadmiaru emocji i płakałam. Głośno. Zacisnęłam palce na jego koszuli, jakbym się bała, że zaraz zniknie. 




◊ Isabelle 



Po tym, jak czarownik, z którym Jonathan miał dobre relacje, przeniósł nas w serce miasta w Chamonix-Mont-Blanc we Francji, razem zaczęliśmy spacerować jego ścieżkami wśród ślicznych domów na tle białych gór. O dziwo było już trochę śniegu, a powietrze było dość chłodne, nie psuło to jednak piękna, jakie tutaj panowało.

Nie wiem, ile już spacerowaliśmy i rozmawialiśmy, ale było naprawdę cudownie i romantycznie.

- Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona. Nikt mnie jeszcze nie zabrał na wieczorny spacer w góry... w dodatku we Francji - zaśmiałam się.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz i cieszę się, że mogę ci go zafundować.

- To naprawdę miłe. - posłałam mu ciepły uśmiech. - I ja też się cieszę, że to z tobą tutaj jestem. Wiesz... nie tylko Clary przeżywała twoją śmierć. Uwierz mi, nie było mi łatwo wtedy cię zostawiać. A kiedy zobaczyłam walący się pałac, w którym ty i Seraphina... - urwałam, kiedy przed oczami pojawił się obraz tamtego wspomnienia. - Przepraszam. - powiedziałam po chwili.

- Nie masz za co. - pocieszył mnie.

- Jonathan, wiem, że jeżeli bym wtedy została... - zaczęłam, zatrzymując się i patrząc mu w oczy.

- Isabelle. - przerwał, kładąc dłonie na ramionach, które wolnymi ruchami zaczął masować. - Nie waż się obwiniać, rozumiesz? Gdybyś wtedy została, to też byś zginęła i została uwięziona w Edomie. - wyjaśnił, patrząc na mnie swoimi zielonymi oczami, które w świetle lampek domu zdawały się iskrzyć.

- Ja...

- Obiecaj mi, że już nigdy nie będziesz się oto obwiniać, słyszysz? Obiecaj. - powiedział stanowczo.

- Obiecuję. - powiedziałam cicho, odwracając wzrok, bo łzy (z powodu smutku, jak i wiatru) zaczęły mnie powoli piec. Po chwili jednak poczułam, jak jego ramiona przyciągają mnie do siebie i zamykając w mocnym, czułym uścisku. Jedna z jego dłoni kojąco pogładziła moje włosy.

- Gdybyś wtedy została... nie wybaczyłbym sobie tego. - szepnął.

Rozkoszowałam się ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa w jego ramionach, kiedy tym czasem chłód zdawał się mnie nie dosięgać.

Szlag by trafił, że po kilkunastu sekundach, kiedy chciał mnie od siebie odsunąć, potknęliśmy się wylądowaliśmy na ziemi. Poprawka. On na ziemi, ja na nim.

Oboje wybuchliśmy śmiechem, nie mając się zamiaru podnosić przez dłuższy czas.

- Obiecałem ci Le Panoramic, pamiętasz? - przypomniał, wypowiadając nazwę z francuskim akcentem, który był naprawdę nie do przebicia.

- Bez obrazy, ale nie wiem, co to jest. - posłałam mu przepraszający uśmiech.

- To restauracja. Chodź. - powiedział, pomagając mi wstać. Kiedy oboje byliśmy już na nogach i otrzepaliśmy się ze śniegu, ramię w ramię ruszyliśmy.

Oboje musieliśmy przejść dość duży kawał drogi, ale nie nudziłam się. Jonathan zaznajomił mnie nieco z historią Chamonix, przy okazji ujawniając kilka ciekawostek związanych z tym miejscem. Polecił mi także kilka ciekawych miejsc do zwiedzenia, jeżeli byłabym zainteresowana ponowną podróżą tutaj.

Po prawie godzinie chodzenia i kilkunastominutowym transportem... i ponownym chodzeniu dotarliśmy do resortu narciarskiego, obok którego nie daleko znajdowała się restauracja Le Panoramic.

Kiedy jednak zbliżyliśmy się do drzwi, okazało się, że jest ona otwarta do szesnastej, a była godzina dwudziesta-czterdzieści pięć. Spojrzałam zdezorientowana Jonathana.

- Zamknięta.

- Nie doceniasz mnie. - powiedział z tajemniczym uśmiechem, po czym zapukał kilka razy do drzwi. Po chwili otworzył nam je jakiś mężczyzna w podobnym płaszczu, co Jonathan. Czarownik.

- Zapraszam. - powiedział mężczyzna, odsuwając się, abyśmy mogli wejść. Nadal zszokowana weszłam do środka, gdzie powitało mnie ciepło. Jednak Jonathan miał inne plany. Zaprowadził mnie na taras, gdzie również była możliwość zjedzenia przy stoliku, jednak kiedy spojrzałam przed siebie, zabrakło mi powietrza. Widok był nie do opisania. Przez szyby można było podziwiać jedyną w swoim rodzaju górę Mont Blanc, jak i znajdujące się u jej stóp miasto, którego domki wydawały się bać maleńkie, że ledwo by je można było zobaczy, gdyby nie ich ilość i oświetlenie. Chmury zaś znajdowały się tak nisko, iż miałam wrażenie, że mogłam je dotknąć z wyciągnięciem ręki.

- Warto było tutaj iść i poświęcić moje nowe buty. - powiedziałam z uśmiechem na ustach. Po chwili jednak przyłożyłam dłoń do ust, powoli podchodząc bliżej szyby. Będąc tak wysoko, czułam ogromne podniecenie i strach.

- Więc, co sobie pani życzy, pani Lightwood? Zupę czy może coś innego? - spytał w końcu Jonathan, odsuwając dla mnie krzesło przy stoliku dla dwojga, na którym stała świeczka.



◊ Clary 



- To ja powinienem przygotować romantyczną kolację, a nie ty. Na Anioła, Clary, wybacz mi. - powiedział, przerywając na chwilę jedzenie ryby.

Odstawiłam kieliszek z winem i pokręciłam głową.

- Wcale nie. Miałeś prawo być zły. Na twoim miejscu zachowałabym się tak samo. To ja ciebie powinnam nadal prosić o wybaczenie. Jonathan musiał mieć racje, moje wyobraźnia płatała mi figle z powodu zdarzeń z przed kilku miesięcy.

- Tym bardziej nie powinienem był cię winić.

- Nie wiedziałeś, więc przestań się obwiniać.

- Mimo to. - szepnął, odkładając sztućce i nachylając się, aby ująć moją dłoń w swoje. - Przepraszam, Clary. Wybacz mi, że zachowałem się jak dupek.

Spojrzałam na niego z czułością.

- Wybaczam ci wszystko, chociaż nie była to twoja wina. Dlatego ty też mi wybacz.

- Wybaczam ci wszystko, jak ty mnie. - oznajmił, całując moją dłoń. - Kocham cię.

- Ja ciebie też. - uśmiechnęłam się. W tym samym momencie usłyszałam coś szeleszczącego. Odwróciłam głowę, widząc, jak kwiaty w rożnych miejscach, jak i całym ogrodzie, zaczynają przepięknie kwitnął, rozkładając swe płatki, a także zaczynając otaczać się blaskiem.


Z upływem kilku chwil, wszystkie możliwe otaczające nas kwiaty rozwinęły swe płatki, od których bił nieduży blask, który wkrótce zaczął odbijać się także w otaczającej podest wodzie

Tamta chwila zdawała się być naprawdę magiczna i cieszyłam się, że miałam możliwość podziwiania jej z Jace'm.

- Północ. - szepnęłam, czując w powietrzu wyrazisty zapach kwiatów.

- Moja ulubiona chwila. - powiedział równie cicho.

- Uwielbiam tutaj być, kiedy to się dzieje. Ogród staje się magiczny i piękny.

- Owszem, ale ty jesteś piękniejsza. - Oderwałam wzrok od kwiatów i wody, wbijając go w Jace'a, który o dziwo patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Zarumieniłam się, ale podobała mi się świadomość, iż docenił moje starania i, że razem spędzamy ten wieczór.

Nagle coś sobie przypomniałam.

- Pamiętasz, kiedy chciałeś iść ze mną pod prysznic, ale ja odmówiłam? - spytałam.

- Tak, usprawiedliwiłaś się tym, że zepsułabyś niespodziankę, której wciąż nie odkryłem. - powiedział, patrząc na mnie z lekko przymrużonymi oczami, jakby chciał pokazać, że nadal jest na mnie za to obrażony.

- A więc, Jasie Herondale, chodź. - uśmiechnęłam się, wstając i wyciągając do niego rękę. Wyraźnie zadowolony ją ujął i pozwolił się zaprowadzić do mojej sypialni. Stanęłam z nim po środku, patrząc mu prosto w oczy, w których nie widziałam niczego innego, jak ciekawość i pożądanie.

Stanęłam na palcach i szepnęłam mu do ucha:

- Pomóż mi rozpiąć zamek od tej sukienki. - poprosiłam. Na moje słowa znieruchomiał na kilka sekund, ale już po chwili pokiwał głową. Odwróciłam się do niego plecami, czując, jak jego palce łapiąc za zamek na plecach, ciągnąć go powoli w dół. Kiedy już to zrobił i rozchylił materiał sukienki nieco na boki, znieruchomiał.



Jace 



Kiedy zamek sukienki był już rozpięty, powoli rozchyliłem materiał na boki, chcąc odsłonić jej ramiona i plecy. Byłem gotowy. Nie obchodziło mnie, że jej plecy są pełne ran i blizn. Kochałem ją taką, jaka jest.

Odchyliłem materiał i znieruchomiałem. Moje oczy stały się ogromne, a buzia niemal dotykała podłogi.

To nie możliwe...
Jak...
To jakiś cud...

- Clary, twoje plecy... - zacząłem, wciąż patrząc z niedowierzaniem na to co widzę    Jej plecy były bez skazy, nawet najmniejszej. Niepewnie przejechałem palcem po skórze jej pleców, aby się przekonać, czy to prawda.

Gładkość i delikatność skóry jej pleców, tylko mnie o niej przekonały.

- Jonathan i Seraphina zrobili dla mnie naprawdę dużo. Oni nie tylko unicestwili demoniczną część mnie, ale i dali nową szansę na życie... bez blizn z przeszłości. - wyjaśniła, kiedy ja tym czasem wodziłem bez przerwy palcami po jej plecach. Robiłem to, dopóki nie odwróciła się w moją stronę. Kiedy to zrobiła, ujęła moją twarz w swoje dłonie, patrząc mi prosto w oczy.

- Jak myślisz, co teraz robi Izzy i Jonathan? - spytała.

- Zapewne nic ciekawego. - szepnąłem, chociaż w środku czułem, że okłamuję samego siebie.

- Ja mam za to ciekawą propozycję dla ciebie.

- Zamieniam się w słuch.

- Jestem gotowa, Jace. - szepnęła, całkiem zbijając mnie z tropu. - Ufam ci. Chcę tę noc spędzić z tobą. - oznajmiła, po czym złączyła nasze usta w namiętnym pocałunku. Oplotła rękami moją szyję, kiedy tym czasem moje dłonie złapały za materiał jej sukienki z tyłu, ściągając ją z niej. Po chwili materiał ześlizgnął się z niej na ziemie, pozostawiając ją w samej bieliźnie.

Wciąż namiętnie całując jej usta, schyliłem się nieco, aby złapać za jej uda i ją podnieść. Oplotła mnie nogami, kiedy ja tym czasem niosłem ją na łóżko, na które ją położyłem.

Tej nocy, zamierzałem nadrobić wszystkie stracone chwile, kiedy to byliśmy rozdzieleni. A ostatnimi czasy było ich dość wiele. Ta noc zapowiadała się więc bardzo długa i rozkoszna.




◊ Isabelle 



Zaraz po zamknięciu drzwi od pokoju hotelowego, z hukiem zostałam przygwożdżona do ściany, a moje ręce unieruchomione. Jego wspaniałe, miękkie usta zaczęły zachłannie całować moje, kiedy ja tym czasem mogłam się także rozkoszować jego cudownym zapachem i ciepłem, które biły od jego niesamowicie zbudowanego ciała.

Nawet nie wiem kiedy nasze płaszcze znalazły się na podłodze, a jego dłonie złapały za moje uda, podnosząc mnie. Oplotłam go mocno nogami, kiedy on tym czasem popychał mnie na komody i inne meble, zwalając z nich wszystko co było: wazony, figurki, ulotki, ręczniki, świece.

Modliłam się, aby nikt nikt nie usłyszał tego hałasu i nie zawiadomił kogoś ze służby, bo i tak bym go spławiła.

Noc zapowiadała się długa. Kiedy tylko położył mnie na łóżku, zdarłam z niego koszulę. O swój golf też nie musiałam się martwić... a także o pozostałe nasze ubrania, bo już po chwili znalazły się one na podłodze.

W tej chwili nie przejmowałam się niczym. Rozkoszowałam się pocałunkami, jakie moje ciało dostawało od jego ust. Raz mocne, raz delikatne, raz długie, raz krótkie. Dzięki Bogu nie były one składane tylko na moich ustach, ale na całym ciele.

Najlepsza była jednak nasza zabawa. Ścigaliśmy się oto, kto będzie na górze. Raz on, raz ja. I tak w kółko. Każde z nas starało się zdobyć wygraną pozycję dominującą, po przez głębokie uwodzenie.

Czułam się, jak królowa tej nocy.
Zabawa nie miała końca.

I nie chciałam, aby go miała...

niedziela, 12 czerwca 2016

L.B.A

Ponownie nominacja! Tym razem od Isinusa (jej blog). Bardzo chciałabym ci za to podziękować, szczególnie, że wybrałaś mojego bloga ;*



Tym razem nie będzie pytań, tylko 11 faktów, o które poprosiła mnie Isinusa :)
Zainteresowanych zapraszam do kliknięcia "Czytaj dalej"!

3xLBA

Jejciu! Ponownie LBA! I to trzy razy :D Tym razem chciałabym bardzo podziękować Rosalie (jej blog), Clarissa Fairchild (jej blog) i Izzy Shadowhunter (jej blog) <3 Bardzo wam dziękuję i cieszę się, jeżeli spodobała wam się moja twórczość ;3

Aby zacząć czytać, kliknij niżej na "Czytaj więcej"!






środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 4 Morgenstern

◊ Jace 



Wiem, że nie powinienem ją zostawiać samej, ale emocje wzięły górą. Nie potrafiłem nad sobą zapanować. Nie, kiedy wydarła się na mnie i na służbę, że mamy się wynosić. Nie poznawałem jej. Dziwnie się zachowywała.

Nie chciałem jeszcze wracać do domu, bo musiałem z kimś porozmawiać. Skierowałem się więc do posiadłości Lightwood'ów, która po kilkunastu minutach wyłoniła się zza drzew posadzonych wokół budowli.

Chwile później siedziałem już w pokoju mojego parabatai, w którym ja i Alec zajadaliśmy się pyszną zapiekanką ugotowaną przez Maryse. Opowiedziałem przyjacielowi o wszystkim, mając nadzieję, że mi doradzi. On jednak zaczął bronić Clary.

- Może ona się czegoś boi. - podsunął Alec.

- Oczywiście, że się boi. Tylko, że nie chce mi zdradzić powodu swojego strachu. A właściwie, miała to zrobić dzisiaj w jadalni, ale wtedy oczywiście stał się wypadek Nory. Starałem się ją chwile potem przekonać, aby mi powiedziała, ale ona od tak mnie wywaliła...

- Czekaj, czekaj. - przerwał mi, odkładając talerz z zapiekanką. - Żeby było jasne, już miała ci o wszystkim powiedzieć, ale przerwał jej wypadek Nory, tak?

- Tak.

- A potem chciała ci powiedzieć? Po tym wypadku?

- Nie. Od razu po wypadku Nory wyrzuciła wszystkich z domu.

- Musiała mieć powód, Jace. Nie znam jej dobrze, ale wiem, że po takim zdarzeniu naprawdę chciałaby cię mieć przy sobie, nie sądzisz?

- Nie wiem.

- Nie wiesz? Znasz ją lepiej ode mnie. Lepiej, niż ktokolwiek inny!

- No i?

- Nie rób z siebie idioty. - warknął brunet. - Nie trudno się domyślić, dlaczego wyrzuciła wszystkich z domu.

- Naprawdę, Einsteinie? Oświeć mnie!

- Jej reakcja mogła pokazywać, że zna przyczynę śmierci Nory. Być może ta przyczyna zagrażała i twojemu życiu, Jace? Może zagrażała każdemu w posiadłości Morgenstern'ów?

- A może po prostu chciała zostać sama, Alec. - podsunąłem, jakby to było oczywiste. Wersja Aleca była możliwa, ale mało prawdopodobna.



◊ Clary 



Siedziałam na łóżku w swojej sypialni z podciągniętymi kolanami, na których oparłam szkicownik. Od dobrych kilku godzin staram się ołówkiem naszkicować postać czegoś, co nawiedza moją głowę i ten dom. To-coś zabiło Norę, bo powiedziałam jej o wszystkim, co To coś mi robiło. 


Wszystkie próby szkicowania jednak szły na marne. Kosz na śmieci obok mojego łóżka był już pełen zgniecionych kartek szkicownika.

Chociaż nadal miałam wyrzuty sumienia za potraktowanie innych, a także Jace'a wcześniej, to nie żałowałam. Nie żałowałam, bo wiedziałam, że gdyby został, coś by mu się mogło stać. To-coś jest nieobliczalne.

To-coś mnie obserwuje.
Cały czas.

W mojej głowie pojawiły się głosy, które nawiedzają mnie od dłuższego czasu. Słyszę je, kiedy nie mogę spać lub kiedy schodzę do piwnicy. Za każdym razem mówią mi, żebym w niej została. Kiedy w niej jestem i patrzę na szafę pełną biczy i innych narzędzi, przed oczami pojawiają mi się mrożące krew w żyłach obrazy: ojciec bijący mnie i moje rodzeństwo, kiedy byliśmy młodsi. Chwile później widzę siebie na miejscu Valentine'a. Wtedy biję Seraphine, Jonathana lub swoje własne dzieci. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że moja twarz jest pełna satysfakcji. W tamtym momencie zawsze wybiegam z piwnicy i chowam się w swoim pokoju, gdzie wylewam łzy. Szepty w mojej głowie mówią, że nie mogę nikomu o tym powiedzieć, bo jeżeli to zrobię, to tej osobie zostaje przyrzeczona śmierć.

Z zamyślenia wyrywał mnie huk drzwi balkonowych, które otworzyły się, uderzając w ścianę. Podmuch wiatru wpadł do pokoju, przewracając nawet kubek kredek stojący na biurku. Wstałam i pośpiesznie podeszłam, aby zamknąć drzwi. Robiąc to, wyjrzałam na podwórko i to, co zobaczyło, sprawiło, że zbladłam. Zakręciło mi się w głowie, jednak moje bose stopy już pognały na dwór.

Wybiegając na główny dziedziniec, znieruchomiałam. Wpatrywałam się z niedowierzaniem w brudną, klękającą kilka metrów ode mnie postać.

Jego zielone oczy, twarz, cała jego osoba była mi doskonale znana. Jednak ja nadal nie mogłam uwierzyć, że on tutaj jest.

- Jonathan. - wypowiedziały bezgłośnie moje usta.

W moich oczach pojawiły się łzy, przez które zamazał mi się obraz. Pozwoliłam im więc spłynąć po policzkach, aby móc na niego patrzeć.

- Clary... - wydukał słabym głosem, podnosząc się. Otrzepał zakurzone, podarte jeansy i koszulkę, jakby to miało sprawić, że będą czystsze. Głęboko oddychając podszedł do mnie, lekko się chwiejąc.

Odsunęłam się o kilka kroków, patrząc na niego, jak na złego ducha.

- Clary, przecież nic ci nie zrobię. Clary. To ja Jonathan. - powiedział kojącym głosem, wciąż ciężko oddychając. Wyciągnął dłonie w moją stronę, jakby chciał uspokoić niespokojne zwierze lub dziecko. - Siostrzyczko...

- Ty nie żyjesz. - powiedziałam z lekką paniką w głosie. Ponownie się cofnęłam. Byłam niemal pewna, że To-coś tylko płata mi figle, pokazując kolejny obraz halucynacji. - Wynoś się z mojej głowy. - szeptałam do siebie.

- Clary, to naprawdę ja. Wszystko ci wytłumaczę, obiecuję, tylko mi zaufaj. - powiedział. Ja jednak rzuciłam się do ucieczki. To nie mógł być on. Nie mógł. On nie żył.

Biegłam w stronę drzwi, kiedy nagle zostałam pchnięta i unieruchomiona na ziemi. Zaczęłam głęboko oddychać, patrząc prosto w jego zielone oczy. Siedząc na mnie okrakiem i przygwożdżając moje nadgarstki przy ziemi, patrzył na mnie z niepokojem i niedowierzaniem.

- To się nie dzieje naprawdę... To tylko sen... - mówiłam cicho, zamykając oczy i po chwili ponownie je otwierając.

- Clary, to naprawdę ja. - warknął, nachylając się. - Spójrz na mnie. - rozkazał. Nie mając innego wyboru, tak zrobiłam. Utkwiłam wzrok w jego spojrzeniu. Widziałam w jego oczach swoje odbicie, a od jego ciała czułam bijące ciepło. I choć z zewnątrz byłam niespokojna, to w środku zaczęłam wierzyć, że to naprawdę mój brat. Mój starszy braciszek, który od małego starał się chronić mnie i Seraphine.

Kiedy moje serce zaczęło się stopniowo uspokajać, wyszeptałam:

- To ty. - Uśmiechnął się na moje słowa i pokiwał głową. Zszedł ze mnie i pomógł mi się podnieść. Przyciągnął mnie do siebie, po czym zamknął w niedźwiedzim, aczkolwiek, czułym uścisku. Pocałował mnie w głowę, kojąco gładząc moje włosy, kiedy ja tym czasem wdychałam jego zapach i wylewałam łzy szczęścia, które wsiąkały w jego koszulkę.



◊ Seraphina 



- Pani - Oderwałam wzrok od starych fotografii, aby spojrzeć na kłaniającego mi się przed biurkiem demona.

- O co chodzi? - spytałam.

- Pani, twój brat dotarł na miejsce. On i Clarissa...

- Zamknij się i przynieś mi kamień. - rozkazałam, wstając i poprawiając długą, ciężką, czerwoną sukienkę. 

Demon od razu popędził do komody, na której stało nieduże pudełko. Wziął je i mi je przyniósł. Otworzyłam wieczko, ukazując zawartość pudełka, którą był okrągły kamień księżycowy. Wzięłam go obiema dłońmi i spojrzałam w jego głąb. Po chwili mogłam dostrzec niewyraźny obraz ukazujący podwórko posiadłości Morgenstern'ów, na którym stali przytuleni do siebie Jonathan i Clary. Kąciki moich ust odruchowo się uniosły w złowieszczym uśmiechu.

Zabawa się zaczyna.

- Dziękuję ci. - powiedziałam wciąż uśmiechnięta i oddałam pudełko z kamieniem demonowi. - Odnieś to, a potem wyjdź. - rozkazałam, odwracając się do niego plecami, aby podejść do okna ze splecionymi rękami na piersi.

Po wyjściu demona z mojego gabinetu, zaczęłam rozmyślać, wpatrując się w krajobraz Edomu, który był samą pustynią pełną demonów.


Oderwałam wzrok od okna na ułamek sekundy dopiero, kiedy poczułam oplatające mnie od tyłu dłonie. Jednak od razu wróciłam do patrzenia w okno, w którym widać było odbicie moje i stojącego za mną Asmodeusza w postaci młodego, ale umięśnionego mężczyzny o czarnych włosach i czerwonych tęczówkach.

- Nie znam pojęcia miłości, ale znam uczucie pragnienia ciepłego ciała kobiety. To takie cudowne uczucie. Czuję to zawsze, kiedy jestem obok ciebie. I TYLKO obok ciebie. - powiedział cicho, składając pocałunek na mojej szyi.

- Fakt, że zgodziłam się, abyś się ze mną ożenił sprawia, że prububjesz się podlizać? Czy może fakt, że noszę w swoim łonie twoje dziecko? A może boisz się, że się tobą z nudzę i każę cię wsadzić do lochu? - spytałam, zmieniając swój złowieszczy uśmiech na drwiący.

- Myślisz, że mi chodzi tylko o władzę u twojego boku?

- A nie? - prychnęłam. - Tak żałośnie wyglądałeś w celi, że nie mogłam się powstrzymać i nie dać ci propozycji małżeństwa.

- Wiem, ale jedno mnie zastanawia... Dlaczego nie postanowiłaś mnie tam zostawić? Dlaczego... - Przerwałam mu wzdychając. Odwróciłam się w jego ramionach, aby móc spojrzeć mu w twarz, kiedy tym czasem nasze usta dzieliło kilka cal.

- Powiem to tylko raz. - oznajmiłam. - Małżeństwo opłacało nam się obojgu. Tobie, bo nareszcie wróciłeś na upragnioną pozycję, dzięki której możesz rządzić u mego boku. A mnie, bo dzięki twoim mądrym radom mam możliwość zemszczenia się i przywrócenia honoru mojemu nazwisku po tym, jak mój ojciec i Lilith zginęli.

- I dzięki mnie, przypominam, możesz mieć upragnionego następce. - dodał szeptem, dotykając dłonią mojego brzucha.

- Lub następczynie. - poprawiłam, po czym pozwoliłam jego wargom i ciału przylegnąć do mnie. Jego usta namiętnie wędrowały po mojej szyi, składając na niej pocałunki. Ja tym czasem patrzyłam na fotografie leżące na biurku. Przedstawiały one mnie, Clary i Jonathana, kiedy byliśmy mali.

Ród Morgenstern'ów będzie wieczny, a w czasie tej wieczności przywrócę mu prawowitą cześć, pomyślałam. Morgensternowie znowu będą rządzić. Ja, Jonathan i moje dziecko. Bez Clary. Nie popełnię tego samego błędu, co Lilith. Moje rządy będą inne.