niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział 23 Nadzieja

3 miesiące później...



◊ Jace 



Trzy miesiące po całym zdarzeniu, wcale nie wydawały się być miesiącami. Wszyscy mieliśmy wrażenie, że to co się stało, stało się kilka minut temu. A jednak minęły trzy miesiące. Wiele się zmieniło przez ten czas. Wiele się zmieniło od tamtych zdarzeń. Każdy Nefilim i Podziemny - w tym ja - nadal wspominamy to, co się stało po tym, jak Seraphina i Jonathan Morgenstern uratowali cały świat i istniejące na nim dusze.

Mi nadal śni się to, co się stało przedtem i potem. Każdej nocy.



Po zawaleniu się budowli, w której Seraphina i Jonathan trzymali kielich, całe niebo rozbłysło jasnym, oślepiającym światłem. Mając wrażenie, że za chwilę oślepnę, zamknąłem oczy i wciąż trzymając ciało Clary, nakryłem je swoim, pochylając się.

Poczułem, że ziemia nagle staje się twarda i chłodna. Wiatr ustał. Zapadła cisza. Przez powieki zrozumiałem, że światło zgasło. Powoli rozchyliłem powieki, starając się przywyknąć wzrok do jasnego światła. Zamrugałem kilka razy i się rozejrzałem... Wszyscy znajdowaliśmy się w Sali Anioła. Przez szklany sufit sączyło się jasne światło, którym było błękitne, bezchmurne niebo i ciepłe promienie słoneczne.

Wszyscy Nefilim i Podziemni rozglądali z oczami wielkości talerzy. Po chwili jednak w sali wybuchły okrzyki radości, a także szlochy wzruszenia; Rodziny stanęły na równe nogi, gromadząc się. Parabatai ściskali się. Kochankowie, narzeczeni i małżeństwa całowali.


Ci, którzy zostali zgładzeni na rozkaz Lilith, ożyli. Alicante, z którego wszyscy myśleli, że została ruina, ponownie stało się stolicą Idrisu.

Wszyscy rozeszli się do swoich domów, aby później móc wrócić do Sali Anioła na naradę, aby omówić ostatnie zdarzenia i pomyśleć, co się mogło stać z kielichem Niebios i Piekieł, który przepadł, jak kamień w wodę. Jedynie Kielich Anioła i Mroczny Kielich znajdowały się na swoim miejscu, ukryte głęboko w podziemiach budowli Sali Anioła.

Można było powiedzieć, że wszystko wróciło do normy: Nocni Łowcy nadal wykonują swoje obowiązki, podziemni żyją swoim życiem, a pamięć przyziemnych została wymazana. Kontynuują więc swoją dzienną rutynę, będąc nieświadomymi otaczającego ich Świata Cieni. 

Jest tak, jak powinno być.
Jednak nie dla mnie.

Zaraz po tym, jak wszyscy zabici przez Lilith i jej demony ożyli, ja oczekiwałem tego samego od Clary. Trzymałem ją mocno w swoich ramionach, palcami gładząc jej blady chłodny policzek. Czekałem, aż się obudzi. Czekałem, aż ciepło jej ciała powróci. Wiedziałem, że za chwileczkę otworzy swoje oczy, a ja będę mógł ją pocałować i powiedzieć, jak bardzo ją kocham.

Jednak nic się nie stało.
Jej ciało wciąż było zimne i nieruchome.

Słone łzy spływały po mojej twarzy, którą ukryłem w jej rudych lokach. Nie długo było mi jednak dane tak być, ponieważ Konsul i Inkwizytor po zapanowaniu nad sytuacją, kazali strażnikom zabrać ode mnie ciało Clary. Mimo moich sprzeciwów i krzyków, ojciec siłą wyprowadził mnie z Sali Anioła, po czym razem z matką i Mią, skierowaliśmy się do naszej posiadłości.



Zawsze się w tamtym momencie budzę. Głęboko oddycham, wciąż mając przed oczami tamto wspomnienie, które nie chce przestać nawiedzać mnie w snach.




***



Kolejnej-którejś już nocy budzę się cały spocony, ciężko oddychając. Otarłem dłonią spływający pot z czoła. Przełknąłem ślinę i wstałem, zdejmując mokrą koszulkę. Rzuciłem ją w kąt, po czym skierowałem się do kuchni.

Nadal nie mogłem się przyzwyczaić do korytarzy posiadłości Herondale'ów, w której obecnie postanowiliśmy się zatrzymać. Wszyscy musimy odpocząć, zanim ponownie wrócimy do Instytutu w Nowym Jorku, który zapewne świecił pustką. Rok szkolny został przerwany w każdym istniejącym instytucie. W tej chwili tylko szefowie instytutów w nich przebywali i najwyżej kilkoro innych rodzin. Większość Nefilim tak jak my, zdecydowała się zostać na jakiś czas w Alicante.

Wszedłem cicho do kuchni, w której obecnie sprzątała jedna z naszych kilku służących. Widząc mnie - w dodatku bez koszulki - znieruchomiała. Odprawiłem ją jednak dłonią, zanim cokolwiek zdążyła powiedzieć.

Wyciągnąłem z lodówki nieduży dzbanek schłodzonej wody z lodem. Sięgnąłem po szklankę, którą napełniłem wodą. Oparłem się o brzeg blatu i rozmyślając, zacząłem powoli pić.

Miałem już dość.

Nie dostałem żadnych wieści o Clary. Nawet mój ojciec próbował się czegoś dowiedzieć, ale Jia powiedziała, że nic nie może zdradzić. 

Przez to wszystko z czasem straciłem nadzieje na to, że kiedykolwiek ją jeszcze zobaczę. A nadzieja zgasła wraz z chwilą, kiedy zdałem sobie sprawę, że ona naprawdę umarła. Clave zapewne ją uznało za winną za życia, dlatego nie urządzili pogrzebu. Pewnie zakopali lub spalili jej ciało, nie uznając nawet jej prochów do budowy Cichego Miasta.

Chciałem się pogodzić z tym, że jej nie ma i nie będzie.
Próbowałem zrozumieć, że już nigdy nie zobaczę szmaragdowego odcienia jej oczu.
Starałem się pojąć, że już nigdy nie usłyszę jej głosu.

Na samą myśl skrzywiłem się na uczucie ponownej fali bólu, zalewającej mnie od środka.

Wyczuwając nagle czyjąś obecność, odruchowo spojrzałem na drzwi, w których stała moja matka. Szczelnie owinęła się lawendowym, satynowym szlafrokiem. Z rękami splecionymi na piersi, zaczęła do mnie podchodzić. Patrzyła na nie ze współczuciem, niepokojem i troską.

- Wiem, że ci ciężko. - szepnęła, kładąc z czule dłoń na moim ramieniu.

- Idź spać, mamo. - mruknąłem, nie mając najmniejszej ochoty rozmawiać z nią o sprawach sercowych.

- Może tego nie wiesz, ale serce matki jest niespokojne wraz z sercem jej dzieci. - Na jej słowa zatrzymałem się. Poczułem się winny, że ją tak ignoruję. W końcu to moja matka.

- Usiądź. Porozmawiajmy. - poradziła.

Niechętnie usiadłem obok niej na stołku barowym. Zacząłem się bawić pustą szklanką, obracając nią w różne strony.

- Domyślam się, że pomiędzy wami nie było... przelotnego romansu, ale prawdziwa przyjaźń zmieszana z miłością. - powiedziała cicho. - Rozumiem, że jest ci ciężko.

- Naprawdę? Sam bym się tego nie domyślił! - warknąłem, lecz po chwili się skarciłem za to w duchu. Ostatnio byłem szorstki dla wszystkich wokół... nawet dla swoich najbliższych.

- Nie chodzi mi tutaj o zwykłe rozpaczanie nad kimś bliskim... ale nad kimś, kogo naprawdę darzyliśmy szczerym uczuciem. W dodatku ze wzajemnością, prawda?

Ledwo widocznie pokiwałem głową.

- Powiedz to, Jace.

- Kocham ją! - powiedziałem niezbyt łagodnie. - Na Anioła, kocham ją i żałuję, że musiała umrzeć akurat w momencie, kiedy jej to mówiłem! Żałuję, że nie mogła tego usłyszeć!

- Jace. - Jej dłoń spoczęła na mojej dłoni, która była zaciśnięta wokół prawie pękającej szklanki. Rozluźniłem uścisk, głęboko oddychając. - Jestem pewna, że przed śmiercią miała świadomość, że ją kochasz.

- Skąd możesz to wiedzieć?

- Bo miłość, to nie tylko słowa, ale także i czyny.

Prychnąłem.

- Zamknij oczy. - nakazała. Zrobiłem to. - A teraz przypomnij sobie chwile, w których przy niej byłeś, kiedy cię potrzebowała. Kiedy darzyłeś ją prawdziwą miłością. Przypomnij sobie moment, w którym oddawałeś jej swoje porcje jedzenia i wody, kiedy byliśmy w zamknięci w celach. Przypomnij sobie, kiedy jeszcze wcześniej ją uratowałeś przed utonięciem, kiedy naprawdę ją wspierałeś. Przypomnij sobie. - szepnęła, ściskając moją dłoń.

Wciąż mając zamknięte oczy, przypomniałem sobie wszystkie chwile spędzone z rudowłosą; scena, kiedy płakała, scena, kiedy miewała koszmary, a ja starałem się przy niej być. Przed oczami stanęła mi również chwila naszego pierwszego pocałunku, który ona oddała, który był potwierdzeniem tego, że mogę jej pomóc. Jedna scena była dla mnie jednak najbardziej odczuwalna; scena w oranżerii, kiedy wspólnie razem graliśmy na fortepianie. Jej rude loki osłaniały jej drobną, spokojną twarz, kiedy tym czasem jej palce wodziły gładko po białych i czarnych klawiszach instrumentu.

Kiedy rozchyliłem powieki, czułem ogromną gule w gardle. Moje serce biło, jak oszalałe z nadmiaru emocji, przez co mocniej ścisnąłem dłoń matki. Odważyłem się spojrzeć w jej oczy, w których czaiła się troska.

- Ciało umiera, Jace, ale dusza zostaje. W przypadku Clary nie jest inaczej. - oznajmiła z lekkim uśmiechem na twarzy. - Ona wciąż żyje, w nas wszystkich, tutaj. - drugą dłonią dotknęła miejsca po środku mojej klatki piersiowej, dokładnie tam, gdzie było serce. - Żyje w niebie wśród aniołów i w naszych wspomnieniach, jednak nie jako Clarissa Adele Morgenstern, ale jako Clary    dziewczyna, która przed śmiercią zdołała zaznać miłości i podzielić się z nami swoją godnością, oddając nam pokłon i prosząc o przebaczenie.

- Była odważna. - szepnąłem.

- Otóż to. Ja wiem, że nie czytasz biblii, ale jest w niej napisane, że człowiek nie powinien tylko wylewać łez za grzechy innych ludzi, ale przede wszystkim za swoje grzechy, kiedy je dostrzeże i zrozumie. Clary dokładnie tego dokonała.

- To co robiła, to nie była jej wina! - warknąłem. - To wina Valentine'a. To on napełniał ją nienawiścią...

- Którą ty z niej wypędziłeś. - dokończyła. - Zrobiłeś dla niej więcej, niż ktokolwiek inny. Wiem to.

Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy. Przez ten czas starałem się przyjąć słowa Celine, które były dla mnie dużą otuchą.

- Dziękuję. - powiedziałem w końcu, spoglądając na nią.

- Nie ma za co. - szepnęła z ciepłym uśmiechem, palcami gładząc czule mój policzek. - Kocham cię, synu. A teraz idź się połóż. Jutro jest święto z okazji zwycięstwa, musimy być wypoczęci. Dobranoc.

- Dobranoc. - powiedziałem.




***




Czując wiosenne promienie słoneczne na twarzy, rozchyliłem powieki. Przeciągnąłem się, przypominając sobie nagle wczorajszą, a właściwie dzisiejszą rozmowę w kuchni.

Słowa Celine naprawdę mi pomogły. I mimo iż nadal czułem wielką stratę z powodu śmierci Clary, to nie była ona już tak bolesna, jak wcześniej. Celine dała mi mały cień nadziei, że jej dusza wciąż żyje, ale w innym miejscu, a konkretnie w nas wszystkich.

Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, miałem ochotę wyjść z łóżka. Otworzyłem drzwi balkonu, przez które wpadło poranne powietrze Idrisu. W oddali dostrzegłem, jak Nefilim, a także niektórzy podziemni dekorują miasto i szykują się do dzisiejszego święta, na którym będziemy świętować wolność i zwycięstwo po ostatnich wydarzeniach.

Dzisiejszy dzień chciałem spędzić z Clary, ale skoro jej nie ma, poświęcę go rodzinie.

Po prysznicu i ubraniu się w jeansy i czarną koszulkę, skierowałem się na śniadanie, gdzie byli już pozostali. Celine patrzyła na mnie znacząco i badawczo, jakby chciała dostrzec czy rozmowa pomogła.

- Co chcecie dzisiaj robić? - spytałem, przerywając ciszę. Ojciec i Mia spojrzeli się na mnie zaskoczeni, tylko mama lekko się uśmiechnęła. Wiedziałem, że moja propozycja była dla nich dużym zaskoczeniem, ponieważ ostatnio nie rozmawiałem z nimi w ogóle. Zajmowałem się treningami i jeżdżeniem konno. Prawie w ogóle nie jadłem z nimi w tym samym pomieszczeniu. Najczęściej służące przynosiły mi śniadania, obiady i kolacje do pokoju.

- Co byście powiedzieli na małe zakupy przed wieczorem? - zaproponowała mama. - Dzisiaj wyjątkowy dzień, więc może będą także wyjątkowe produkty na targach i w sklepach.

- Broń też? - zaciekawiła się Mia.

- Oczywiście. - uśmiechnęła się Celine. - Przy okazji moglibyśmy sobie kupić jakieś szafranowe stroje na wieczór...

- Panie. - przerwała jej służąca z tacką w rękach, na której leżała śnieżnobiała koperta. Miała ona pieczęć Clave. Mój ojciec wziął kopertę, po czym otworzył, czytając list na głos.

- Jako iż w tym wyjątkowym dniu świętować będziemy zwycięstwo, powinniśmy zapalić szafranowe światła. Z przykrością jest nam jednak oznajmić, iż nie wszyscy zabici przez Lilith powrócili do życia. Świętować więc będziemy także żałobę i wspierać będziemy ich bliskich. Szafranowe światła marszem zwycięstwa zapłoną, ale na stos założone zostaną także białe szarfy, które pod koniec dnia spłoną wraz z ciałami innych Nefilim. Na te wyjątkowe święto prosimy ubrać się w białe, szafranowe, zielone lub fioletowe szaty. - Po przeczytaniu, Setephen odłożył list i kontynuował jedzenie naleśników. - Najwyraźniej dzisiaj mamy duży wybór co do kolorów.

- Ale dlaczego fioletowy? Nie ma go w wierszyku! - przypomniała Mia, jakby to była okropna z zbrodnia.

- Ale fioletowy ma duże znaczenie, skarbie. Kojarzy się on ze spokojem i tajemniczością. Tego w tej chwili mogą potrzebować osoby, które straciły kogoś bliskiego. - wytłumaczyła Celine, tym samym zakańczając całą rozmowę.

Po śniadaniu wszyscy wybraliśmy się do miasta. Celine i Mia kupiły swoje sukienki w odcieniach szafranu, a ja i Stephen czarne garnitury z krawatami. Stephen kupił szafranowy, ale ja fioletowy. Dzisiaj wydawał się on mi najbardziej odpowiedni. O prócz tego kupiłem jeszcze nowy seraficki miecz i kilka nowych sztyletów.

Kiedy miałem wracać do domu, natknąłem się na nieduży stragan z używaną biżuterią. Chciałem iść dalej, ale coś mnie przyciągało.

- Podoba się? - spytała starsza kobieta w śnieżno białym płaszczu i ciasno spiętych, siwych włosach. To ona prowadziła cały interes. Przyłapała mnie patrzącego na jeden z pierścionków. Był srebrny, cienki z niedużym oczkiem, które wypełniał nieznany mi kamień.

- Co to za kamień? - spytałem, dotykając pierścionka, który jako jako jedyny z wielu pozostałych (z diamentami, rubinami i innymi cennymi kamieniami) wydawał się być wyjątkowy.

- To kamień księżycowy. Znalazłam go kiedyś niedaleko demonicznych wież. Niestety jest beznadziejnie zwykły. Nie potrafię się pozbyć tego cholerstwa. Wydłubałabym ten kamyczek i przerobiła na przykład na kolczyki. Pozbyłabym się je w try...

- Ile Pani za niego chce? - spytałem bez namysłu. Pierścionek mimo iż według innych mógł się wydawać zwykły, według mnie był jedyny w swoim rodzaju. Nie wiedziałem, po co go chcę kupić. Po prostu czułem, że muszę go mieć.

- Cóż - kobieta posłała mi chytry uśmieszek. - to zależy, jak bardzo ci na nim zależy.

- Daję trzydzieści monet i nowiutki sztylet od Diana's Arrow*. - Kobiecie opadła szczęka. - Jeżeli się Pani zgadza, to wezmę jeszcze bransoletkę i parę kolczyków. To jak?

- Ehem. - odchrząknęła kobieta, wciąż będąc osłupioną. - Zapakować na prezent czy może w oryginalne pudełko, od razu mówię, że będzie to gratis!

Teraz to ja uśmiechnąłem się zadowolony z siebie, mówiąc:

- Proszę samą wybrać kolczyki i bransoletkę i zapakować osobno, jako prezent. A pierścionek... sam wezmę.  - powiedziałem, dając jej obiecaną zapłatę. Po chwili ja też trzymałem w siatce zapakowaną biżuterię, a w tylnej kieszeni spodni pierścionek.

W drodze powrotnej nadal nie mogłem uwierzyć w to, co zaszło. Po co ja w ogóle kupiłem ten cholerny pierścionek! Powinienem żałować, wydałem na niego trzydzieści monet nowy sztylet! A jednak nie czułem nic. Byłem zadowolony, że był on teraz w mojej kieszeni, niewiadome po jaką cholerę.




◊ Jia 



- Powinnaś iść i świętować. Moja córka, Aline, naprawdę kupiła ci piękną sukienkę. - powiedziałam łagodnie, trzymając w dłoni duże, białe pudło.

- Nie mam co świętować. - mruknęła dziewczyna, opierając głowę o okno, przez które widać było idealnie całe Alicante. Jej drobna sylwetka siedziała skulona na parapecie, będąc opatulona kocem. W tej samej pozycji i miejscu była prawie trzy miesiące; nie jedząc, nie pijąc, tylko rozmyślając. Chwilami miałam wrażenie, że nie długo zamieni się w posąg.

- I powinnaś coś zjeść. - powiedziałam, odkładając pudło na jej łóżko. - Ostatni raz jadłaś wczoraj wieczorem. Dosłownie kilka łyżek zupy. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo schudłaś!

- Nie jestem głodna.

Westchnęłam, nie wiedząc już co robić. Wiedziałam, że było jej ciężko. Nie bez powodu popadła w ciężką depresję, która sprawiała, że jej oczy widziały świat w szarych kolorach. Nie chciałam jednak pozwolić, aby stała się żywym trupem. Dostała drugą szansę od życia, której nie dostali inni ludzie, chociaż mieli dobre serca.

Patrząc na zegar nad łóżkiem, zrozumiałam, że zbliża się wieczór i, że w mieście nie długo zbiorą się wszyscy w wieczorowych strojach.

Przełknęłam ślinę i usiadłam obok dziewczyny na parapecie. Dotknęłam jej chłodnej dłonie i spojrzałam w jej podkrążone oczy. Szmaragdowe tęczówki miały tak intensywny kolor, że to aż niemożliwe, a jednak z każdym dniem, traciły tą intensywność.

- Wiem, że straciłaś rodzinę. Wiem, że wszystko, co się stało... sprawiło, że nienawidzisz samej siebie, ale wiedz, że nie bez powodu dostałaś drugą szansę. Widać los uznał, że na nią zasługujesz. Wykorzystaj ją. Postaw się swoim wewnętrznym demonom, załóż tą sukienkę i idź świętować! Zobacz się ze znajomymi, jeżeli chcesz! Clave, ani inni nie mają prawa cię sądzić, bo zaczął się nowy początek. Spróbuj choć przez chwilę być szczęśliwa. Proszę. Twoja matka na pewno by tego chciała. - Dziewczyna spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem i przełknęła ślinę, jakby oczekiwała, że będę mówiła dalej. - Jeżeli ci się nie spodoba tam być, to obiecuję, że od razu zabieram cię z powrotem tutaj i dam ci święty spokój.

Patrzyłyśmy sobie w oczy przez dłuższą chwilę, kiedy dziewczyna po raz pierwszy od tak długiego czasu wstała i chwiejnym krokiem podeszła do łóżka, na którym wciąż stało białe pudło. Ostrożnie zdjęła nakrywkę, ukazując ciemno-fioletowy materiał, po którym przejechała opuszkami palców.

Po chwili wpatrywania się w zawartość pudła, podeszła do toaletki i usiadła przed nią. Patrząc się w swoje odbicie, odgarnęła przetłuszczone włosy z brudnej, wymęczonej twarzy. 

Patrząc na nią, wiedziałam, że jest nadzieja, iż w końcu zobaczy świat w jaśniejszych barwach.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 22 Korona i upadek

Jonathan 



- Clarissa Adele Morgenstern nie żyje. - oznajmiła Lilith.

Jej słowa były dla mnie niczym ogromny cios. Przed oczami nagle przeleciały mi wszystkie wspomnienia związane z rudowłosą;
Moją siostrzyczką, która od małego kradła znacznie większy od niej samej miecz ojca i wspinała się na dach, aby poćwiczyć. 
Moją Clary, którą wszyscy wspólnie uczyliśmy jeździć konno.
Moją Clarissą, która dawała naszej rodzinie powód do dumy.

Nie żyła...
Umarła...
Odeszła...

Jej ciało leżało nieruchome, całe we krwi. Byłem pewny, że gdybym teraz ją dotknął, wciąż poczułbym ciepło jej drobnego ciała, które nie zasługiwało na taki los, a przede wszystkim na taką śmierć.

Czułem, że łzy wypływały z moich oczu i spływały po moich policzkach, aby w końcu spaść na ziemie.

Przeniosłem ukradkiem wzrok na Valentine'a, który mocno zaciskał szczęke. W jego oczach było widać rozczarowanie. Jednak na twarzy Seraphiny było widać wyraźny smutek. Nie dziwiłem się jej. Ona i Clary były nie tylko siostrami, ale i przyjaciółkami. Chociaż nie byłem pewny, czy Seraphine można nazwać przyjaciółką, skoro nawet nie stanęła w obronie Clary, kiedy ta umierała w męczarniach.

Bez względu na to, jak bardzo Valentine i Seraphina będą odczuwać śmierć Clary, już zawsze się będę nimi brzydził. Nie są już moją rodziną. Istniał ród Morgensternów, ale rodziny nigdy nie było i nie będzie.

- Ból wywołuje strach, a strach wywołuje słabość. - odezwała się Lilith, usadawiając się prosto na tronie. - Życie i śmierć tej dziewczyny były idealnym tego przykładem.

Zacisnąłem mocno zęby, starając się opanować furię. Niestety, to ona przejęła moje ciało; zacząłem się szarpać, drąc się na cały głos:

- Przyziemny jest wart więcej, niż kilka takich jak ty, Lilith! Nie dziwię się, że nazwano cię jedzą, przez którą potykają się zwierzęta! Powinnaś się smażyć głęboko w ogniu piekła!

- Nie waż się mnie obrażać w moim własnym domu! - warknęła. - Skoro jesteś jednak taki chętny do rozmowy, to może będziesz taki chętny, aby patrzeć, jak Edom zdobywa królową. Koronacja odbędzie się szybciej! - oznajmiła. Po jej słowach demony odciągnęły mnie do tyłu.

Do sali wszedł mężczyzna w długiej, złotej szacie. Na głowie miał długi kaptur, ale po zmarszczkach na dłoniach było widać, że był już stary.Trzymając poduszkę w ze złotą koroną i kielichem, zatrzymał się kilka metrów przez tronem Lilith, kłaniając przed nią głowę i mówiąc ochrypłym głosem:

- Moja Pani.

- Kontynuuj. - rozkazała łagodnie.

Mężczyzna podał poduszkę demonowi obok. Następnie dłonie starca sięgnęły po kielich, który Lilith wzięła od niego w swoją prawą rękę. Starzec sięgnął obiema, pomarszczonymi dłońmi po koronę, wysoko ją unosząc nad głowę Lilith, zaczynając wymawiać następujące słowa:

- Ja, były Pan Piekieł, Asmodeusz, zrzekam się korony i całej mojej władzy! Oddaję wszystko prawowitej władczyni świata Edomu, Królowej, Pani Piekieł... Lilith! - wykrzyknął, wkładając złotą koronę na głowę brunetki, której twarz rozjaśniła się w dumnym uśmiechu.

- Niech każdy odda pokłon królowej Edomu! - wykrzyknął w końcu Valentine. Słysząc jego głos, ocknąłem się, jak z hipnozy. Rozejrzałem się; nikt, o prócz demonów, nie miał zamiaru się kłaniać. Ja też nie.

- Oddać pokłon królowej Edomu! - powtórzył Valentine, ale nikt nie posłuchał. Uśmiech Lilith zaczął gasnąć, a zastąpiła go narastająca złość. Dostrzegłem, jak palce jej wolnej dłoni, która spoczywała na oparciu tronu, wbijają się mocniej w mebel. Poczułem, jak niewidzialna siła zmusza moje kolana do zetknięcia się z ziemią. I nie tylko mnie; już po chwili prawie wszyscy obecni w sali klękali, oddając pokłon jędzy, która zabiła moją siostrę, a także miała zabić mnie i małe dzieci.

- Zgodnie z tradycją i prawem musisz wyznaczyć swojego następce, który zasiądzie na tronie, kiedy twoje ciało obróci się w proch. - oznajmił Asmodeusz.

- Ja, Królowa Edomu, Pani Piekieł, wyznaczam na następczynie tronu Edomu swoją córkę, Seraphine Morgenstern!

Asmodeusz kiwnął głową, po czym wziął kielich od Lilith, a także podobną, tylko mniejszą, koronę, której do tej pory nie zauważyłem na poduszce. Były Pan Piekieł podszedł do dziewczyny podając jej kielich i następnie unosząc koronę.

- Czy ty, Seraphino Morgenstern, córko Lilith i Valentine'a Morgensterna, przysięgasz na moc nadaną ci przez Panią Piekieł oddać się Edomowi, kiedy nadejdzie dzień, w którym prochy twojej matki zostaną pochowane?

- Tak, przysięgam.

- Czy przysięgasz kontynuować rządzenie Edomem, kiedy rządy twojej matki miną?

- Tak, przysięgam.

- Czy przysięgasz nie przychylać się do królobójstwa?

- Tak, przysięgam.

- Ogłaszam cię zatem prawowitą i oficjalną następczynią Pani Piekieł, u której boku w tej chwili zasiądziesz, przyjmując tę koronę, jako znak przypieczętowania przysięgi. - Asmodeusz włożył koronę na głowę zdezorientowanej Seraphiny, która dziwnie błąkała po wszystkich wzrokiem. Kiedy tylko Asmodeusz się odsunął demony wydały z siebie ryk wiwatu.

Chciałem odwrócić głowę, nie patrzeć, ani na nią, ani na martwe ciało Clary. Patrzyłem jednak. Patrzyłem nienawistnie, jak Seraphina nieruchomo siedzi na tronie z kielichem w dłoni, kiedy Lilith i Valentine dumnie na nią patrzyli.

I wtedy stało się coś, co zamurowało wszystkich    Seraphina wstała gwałtownie odskakując kilka metrów od tronu z kielichem w dłoni, krzycząc na cały głos;

- DOSYĆ!!

Kiedy w sali zapadła grobowa cisza, dziewczyna rozejrzała się dookoła z miną, jakby się miała zaraz rozpłakać.

- DOSYĆ!! - powtórzyła. Przełknęła ślinę i z zaciśniętymi zębami uniosła kielich. - Wystarczy! Koniec!

- Seraphino, co ty wyprawiasz? - spytała Lilith z lekkim strachem w oczach, stając na równe nogi. Brunetka chciała zrobić krok w stronę dziewczyny, ale ta krzyknęła;

- Nie podchodź! Mam kielich i równie dobrze mogę cię zmieść z powierzchni Edomu! Mogę to zrobić z wami wszystkimi! - ostrzegła i na dowód spojrzała na demona trzymającego poduszkę. Zaczęła wymawiać cicho jakieś słowa, kiedy nagle demon zacharczał i zamienił się w popiół. Poduszka spadła na ziemie.

- Seraphino! - warknął ostrzegająco Valentine, również wstając z tronu. - Odłóż to natychmiast! Ale już!

- Nie, ojcze. - powiedziała Seraphina, a ja dostrzegłem łzę spływającą po jej policzku. - Nie zrobię tego. Wystarczy już cierpień. - Mówiąc to, spojrzała na ciało rudowłosej. Po chwili jednak spojrzała na mnie. - Puścić go, wy gnidy. Ale już!

Demony niechętnie mnie puściły. Rozmasowałem obolałe ramiona, po czym podszedłem bliżej siostry, kładąc dłoń na jej ramieniu. Wciąż czułem do niej pewną odrazę, ale nie była ona już tak wielka, abym nie mógł ją nazywać swoją siostrą.

- Weź Clary. - rozkazała cicho. Nie trzeba mi było mówić dwa razy. Rzuciłem się w stronę ciała rudowłosej, które ostrożnie wziąłem na ręce. Było chłodne i blade.

- Już dobrze, siostrzyczko. - szepnąłem. Wstając i niosąc ją, czułem jej głębokie rany i krew, którą zapewne ja też już byłem po części umazany. Ale nie przeszkadzało mi to. Chciałem mieć ją blisko siebie, mimo iż jej martwe ciało sprawiało mi ból.

Stanąłem obok Seraphiny.

- To koniec. - powiedziała donośnym głosem, patrząc na Lilith. - To twój koniec!

- Przysięgałaś... - zaczęła Lilith, ale Seraphina jej przerwała.

- Ale nie przysięgałam być lojalna! - warknęła, unosząc kielich jeszcze wyżej i zaczynając wypowiadać słowa w języku demonów, którego jako jedyna z naszej trójki się uczyła. Wszystko zaczęło się trząść. W pomieszczeniu zerwał się mocny wiatr, tak jak wtedy w instytucie. Siła wiatru wyrwała szkło z okien, które stłukło się na tysiące kawałeczków, zupełnie jak i inne wazy i ozdoby. Kamień w ścianach i podłoga zaczęły pękać.

Demony zaczęły zamieniać się w popiół, który porwał wiatr. Wszyscy Nocni Łowcy, Podziemni, a także Przyziemni na zewnątrz rozbiegli się we wszystkie strony, byleby ochronić swoje dzieci. Lightwood'owie i Herondale'owie robili to samo, jedynie Jace i Isabelle podbiegli do mnie i Seraphiny.

Blondyn od razu dotknął twarzy Clary, gładząc palcami jej policzek. Widziałem, że coś do niej szepcze, ale nie mogłem usłyszeć co, ponieważ wiatr szumiał mi w uszach.

- Co robimy?! - spytała Isabelle, starając się przekrzyczeć wiatr i krzyki.

- Musicie uciekać, to wszystko się zaraz się zawali!

- A ty? - brunetka spojrzała na mnie swoimi błyszczącymi oczami. Mimo potarganych włosów i brudnej twarzy i tak nie traciła swojej piękności.

- Muszę pomóc Seraphinie. - oznajmiłem, spoglądając następnie na Jace'a. - Weź ją i zabierz w bezpieczne miejsce. - rozkazałem. Jace'owi nie trzeba było dwa razy powtarzać; od razu przejął ode mnie ciało Clary, jakby ważyła tyle co piórko. Spojrzał na nią z czułością, po czym ponownie na mnie.

- Chroń ją. - powiedziałem, wiedząc, że mnie już nie spotka ten zaszczyt, kiedy się obudzi, gdy Seraphina przywróci do życia ją, jak i wszystkich innych zabitych.

- Będę. Zawsze. Przysięgam na Anioła. - powiedział blondyn, po czym zaczął biec w stronę wyjścia.

- Biegnij! - krzyknąłem do brunetki, która wciąż patrzyła na mnie ze strachem w oczach.

- Ty i Seraphina zginiecie!

- Będzie dobrze. - zapewniłem ją, choć wiedziałem, że kłamię. Ale nie mogłem pozwolić, aby została. Nie zasługiwała na śmierć. Czasami ją widziałem w instytucie i od razu wiedziałem, że była tym światełkiem dobra, które świeciło w ich rodzinie. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby została tutaj i zginęła z mojego i Seraphiny powodu.

Ująłem więc jej twarz w swoje dłonie i starając się przekrzyczeć wiatr, powiedziałem:

- Musisz iść, Isabelle. Twoja rodzina na ciebie czeka. Proszę, idź!

Dziewczyna patrzyła jeszcze przez chwilę na mnie z czułością w oczach, po czym niechętnie się odsunęła i zaczęła uciekać w stronę wyjścia. Odetchnąłem z ulgą, po czym wróciłem do Seraphiny, która wciąż wymawiała jakąś niezrozumianą dla mnie formułkę słów. Lilith i Valentine podtrzymywali się tronów, krzycząc i grożąc nam, że jeżeli nie przestaniemy, to wszyscy zginiemy. Nie wiedzieli tylko, że tak właśnie miało być.

Wszystko zaczęło się walić. Duże kamienie sufitu spadać razem z żyrandolami. Byłem gotowy na śmierć, jeżeli to tylko miało pomóc w przywróceniu porządku. Będąc gotowy na wszystko, co los mi przyszykował, dołączyłem się do trzymania kielicha razem z Seraphiną. Trzymaliśmy go razem. Ona wymawiała słowa, a ja starałem się powtarzać.

W pewnej chwili wszystko zaczęło się trząść tak mocno, że budowla nie wytrzymała i wszystko zaczęło się ostatecznie walić. W tym samym z kielicha rozbłysło jaskrawe światło. Przyległem do Seraphiny mocno ją obejmując i ciągnąc na podłogę, kiedy reszta sufitu i ścian poległa na nas.

Zanim jednak całkiem nie straciłem przytomności, usłyszałem krzyk Lilith. Był to znak, że wszystko, co do tej pory się stało, upadło razem z Edomem, aby zrobić miejsce innemu, nowemu początkowi.














Mam nadzieję, że ten rozdział był wart czekania ;) Chciałabym wam aniołki podziękować za tyle komentarzy pod poprzednim rozdziałem, a także za masę wyświetleń!!! Dziękuję, dziękuję, dziękuję <3

WAŻNE: Ta sprawa dotyczy bloga "Diabelskie Dary", którego prowadzi Aley Morgenstern. Ostatnio dowiedziałam się, że były wyrażane opinie, w których było napisane, że Aley coś ode mnie mogła zgapić czy coś w tym rodzaju. Otóż nie było nic z tych rzeczy z żadnej ze stron! Do głowy wpadł nam po prostu podobny pomysł na opowiadanie, co jest czystym zbiegiem okoliczności. Doszłyśmy z Aley do porozumienia i każda z nas będzie pisała swoje opowiadanie tak, jak sama zaplanowała ;) To wszystko, dziękuję za przeczytanie!

niedziela, 10 kwietnia 2016

Rozdział 21 Egzekucja

◊ Jace 



Minęły cztery dni.
Dziewięćdziesiąt-sześć godzin. 
345 600 sekund.

Podczas tych dni, co trzy godziny zjawiał się strażnik i wyciągał swój miecz, aby zrobić na ciele Clary jedno, kilkucentymetrowe nacięcie. Tak, jak Lilith rozkazała i chciała, tak było    patrzyliśmy, jak Clary cierpi. Ja patrzyłem, jak cierpi. Patrzyłem, jak bardzo była wygłodzona i spragniona. Nie dostawała nic, dlatego oddawałem jej swoje porcje wody i jedzenia, nawet, kiedy odmawiała z obawy o mnie.

Trudno było również mojej rodzinie i Lightwoodom. Mia i Max także mieli umrzeć. Przez te dni starałem się dzielić czas na rozmawianie z Clary i Mią. Obie były dla mnie ważne, a myśl, że nie mogę ich ocalić, sprawiała, że sam miałem ochotę umrzeć.

W tej chwili staliśmy wszyscy w sali tronowej. Strażnicy stali wśród nas, pilnując porządku, kiedy Lilith, Valentine i Seraphina siedzieli na swoich tronach, czekając, aż wszystko będzie gotowe. Starałem się dostrzec na twarzy Seraphiny i Valentine'a jakiekolwiek uczucia, ale ich twarze wyrażały obojętność do całego zamieszania.

- Cisza! - krzyknęła Lilith, stając na równe nogi. Sala była już pełna, demony robiły ostatnie poprawki przy niewielkiej kolumnie ustawionej przed tronami. Miała ona co najmniej trzy metry wysokości i zwisała z niej para metalowych kajdan. Nie trudno było się domyślić do czego cały ten "szafot" był przeznaczony. Patrząc na niego, poczułem mdłości. - Dzisiaj - kontynuowała. - odbędzie się nie tylko egzekucja dzieci, ale i zdrajców. Niech ich los będzie dla was kolejną nauczką na to, że tutaj nie dostaje się drugiej szansy! WPROWADZIĆ!

Do sali tronowej weszli Clary i Jonathan, prowadzeni przez strażników. Rudowłosa miała na sobie białą sukienkę do kostek, która odkrywała jej całe plecy. Szła boso, zupełnie, jak i Jonathan w samych spodniach bez koszuli.

Kiedy byli prowadzeni w stronę kolumny, starałem się wyłapać spojrzenie rudowłosej, ale ta szła z dumnie uniesioną głową, nie okazując strachu. Dostrzegłem jednak, jak nerwowo przełykała ślinę.

Stanęła przed schodami obok Jonathana i spojrzała na na całą publiczność. Widziałem, że wzrokiem stara się odnaleźć mnie. Kiedy tak się stało, posłała mi lekki uśmiech, patrząc na mnie swoimi szmaragdowymi oczami, których nigdy już miałem nie zobaczyć.

- Żądam, aby egzekucja mojej siostry przeszła na mnie. Chcę, aby została zabita szybko. - oznajmił Jonathan donośnym głosem, patrząc na Lilith, która po chwili zastanowienia posłała mu chłodne spojrzenie.

- Nie zgadzam się. Każde z was zostanie zabite po przez tą samą metodę. To moje ostatnie słowo w związku z tą sprawą. - powiedziała, po czym zwróciła się do Clary, jak do znajomej, którą pyta o zdanie. - A jakie będą twoje ostatnie słowa, Clarisso Adele Morgenstern?

Clary ponownie przełknęła ślinę i oderwała swoje oczy ode mnie. Przeniosła je na wszystkich obecnych, zaczynając donośnym głosem:

- Moje ostatnie słowa będą do was. - oznajmiła. - Chciałabym was prosić o wybaczenie, na które wiem, że nie zasługuję. Nie zasługuję nawet na chwilę waszej uwagi. Jedyne na co zasługuję, to cierpienie i śmierć, za krzywdy, które wyrządziłam wam i sobie samej... Od małego moje serce było, niczym czarna przepaść, która przyćmiewała wszystkie uczucia, jakie kiedykolwiek pojawiły się w moim życiu... A jednak, kiedy poznałam pewną osobę, wszystko się zmieniło. Ta osoba pokazała mi, że życie wcale nie musi być walką, którą prowadziłam ze światem. Zrozumiałam także, że uczucia wcale nie muszą być słabością... szczególnie miłość, której sama zdołałam zaznać podczas mojego... nędznego życia. I chcę, aby ta osoba wiedziała, że nie boję się już tego, czego się bałam do tej pory. Teraz wiem, że kochać, to nie znaczy niszczyć, a być kochanym, to nie znaczy zostać zniszczonym. Wiem to, bo uczucie, które żywię do tej osoby, daje mi siłę. Zostałam naprawiona. - jej oczy spojrzały na mnie z uczuciem tak ogromnym i silnym, że miałem ochotę rzucić się w jej kierunku. Tak bardzo chciałem przy niej być, że aż bolało. - Wiem jednak, że nie zasługuję na tą osobę, bo ona zasługuje na kogoś lepszego. Wiem także, że to przeze mnie ta osoba się tutaj znajduje, w takich, a nie innych warunkach... zupełnie, jak i wy wszyscy. Dlatego oddaję wam swoje życie z uśmiechem na twarzy. Oddaję wam całą swoją duszę i pokłon. - Jak powiedziała, tak zrobiła. Pokłoniła się nam, będąc odwróconą plecami do Lilith, na której twarzy malowała się narastająca złość.

- Dosyć! - krzyknęła w końcu, stając na równe nogi. Odrzuciła czarne włosy do tyłu i spojrzała nienawistnie na rudowłosą, która dodała jeszcze:

- A ty, Lilith, nigdy nie będziesz prawowitą królową. Twoje miejsce zawsze było w piekle. Jak pisze w Starym Testamencie, w Księdze Izajasza; Tam się będą potykały dzikie zwierzęta z koczkodanami, i pokusa jedna drugiej ozywać się będzie; tam leżeć będzie JĘDZA, a znajdzie sobie odpocznienie! - zacytowała rudowłosa, widocznie będąc z siebie dumną. - Widzisz, Lilith? Byłaś, jesteś i będziesz zwana jędzą do końca swojego istnienia. - Lilith spoliczkowała dziewczynę z taką siłą, że upadła ona metr dalej, trzymając się za obolały policzek. Jonathan widocznie chciał się rzucić na pomoc siostrze ale dwóch strażników mocno go przytrzymało.

- Dosyć tego! Robić swoje, wy gnidy! - rozkazała brunetka, z powrotem siadając na tronie.



Clary 



Dwa demony podeszły, aby złapać mnie brutalnie za ramiona i przykuć kajdanami do niewielkiej kolumny. Stałam, mimo iż nogi miałam, jak z waty.

Co chwilę zerkałam na Jace'a, który w tłumie patrzył na mnie czule i z bólem w oczach. Może nie było mu łatwo patrzeć na moje cierpienie, ale jego widok sprawiał, że przybywało mi sił, aby stać dalej.

W pewnym momencie poczułam, jak coś małego, ostrego, zimnego, a zarazem gorącego, przedziera się przez moją skórę na plecach, którą później wyszarpuje znikając. Doskonale znałam ten ból. Byłam do niego przyzwyczajona od najmniejszych lat. Nie krzyczałam, tylko zaciskałam zęby, kurczowo zaciskając również powieki.

.
.
.

Drugie uderzenie biczem...
Czuję bicz zatapiający się głęboko w moich plecach.
Nie krzyczę. Patrzę na Jace'a.

.
.
.

Czwarte uderzenie biczem...
Czuję rozrywającą się skórę.
Nie krzyczę. Patrzę na Mię, Celine i Stepehna.

.
.
.

Szóste uderzenie biczem...
Czuję ciepłą ciecz, spływającą po moich plecach.
Nie krzyczę. Patrzę na Isabelle i Alec'a.

.
.
.

Ósme uderzenie biczem...
Czuję, jak materiał sukienki nasiąka krwią.
Nie krzyczę. Patrzę na Maksa, Maryse i Roberta.

.
.
.

Dziesiąte uderzenie biczem...
Czuję, jak moje stare rany zostały otworzone.
Cicho stękam. Patrzę na Jonathana, który odwraca wzrok.

.
.
.

Piętnaste uderzenie biczem...
Czuję, jak krew spływa po całym moim ciele.
Stękam głośniej. Patrzę na kałużę krwi wokół mnie.

.
.
.

Dwudzieste-pierwsze uderzenie biczem...
Czuję, jakby ktoś wyciął mi dziurę w plecach.
Stękam głośniej. Patrzę na Jace'a.
Przypominam sobie chwile, kiedy mnie pocieszał.

.
.
.

Trzydzieste-piąte uderzenie biczem...
Czuję, jak moje ciało pochłania ogień.
Krzyczę. Kolana uginają się pode mną.
Patrzę na Jace'a.
Przypominam sobie chwile, kiedy mnie obejmował.

.
.
.

Czterdzieste uderzenie biczem...
Ogień jest co raz bardziej odczuwalny.
Krzyczę najgłośniej jak tylko potrafię.
Patrzę na Jace'a, chociaż obraz jest niewyraźny od łez.
Przypominam sobie chwile, kiedy mnie dotykał.

.
.
.

Czterdzieste-ósme uderzenie biczem...
Ogień gaśnie.
Wydaję z siebie jęk. Nie czuję nóg. Zwisam z nieco zgiętymi nogami.
Patrzę na Jace'a, który zaczyna zanikać w moich oczach.
Przypominam sobie chwile, kiedy mnie pocałował.
.
.
.

Czterdzieste-dziewiąte uderzenie biczem...
Prawie nic nie czuję.
Wydaję z siebie drżący oddech. Powoli zamykam oczy.
Obraz osoby Jace'a bardziej zanika.
Przypominam sobie chwile, kiedy mi wybaczył.
Bezgłośnie wypowiadam następujące słowa;

- Kocham cię.

.
.
.

Pięćdziesiąte uderzenie biczem...
Nie czuję nic.
Ciemność.
Śmierć.



◊ Jace 




Jej oczy się zamknęły.
Na zawsze.
Z wciąż przykutymi do nadgarstek kajdanami, bezwładnie zwisała z lekko ugiętymi kolanami.
Krew z jej pleców wciąż skapywała na ziemię.
W sali zapadła grobowa cisza, którą wypełniały jedynie stłumione szlochy obecnych.
.
.
.
.
Umarła.

Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, nie potrafiłem dłużej powstrzymywać łez, które wypłynęły z moich oczu w takich ilościach, jak szkarłatna krew z ran Clary.

W mojej głowie nadal słyszałem słowa, które bezgłośnie do mnie wypowiedziała, zanim jej serce podjęło się ostatniego uderzenia, a jej płuca wzięły ostatni oddech; Kocham cię.
Odpowiedziałem, że również ją kocham, ale kiedy tak się stało, ona już odeszła.

Po kilku minutach ciszy, strażnik ponownie się zamachnął, aby uderzyć biczem, ale wtedy odezwał się Jonathan.

- Ona nie żyje, ty plugawa gnido! Rozumiesz?! Nie żyje! - krzyknął, również ze łzami w oczach. Najwidoczniej nikt z obecnych nie mógł ich pohamować. Śmierć Clary była potwierdzeniem losu, który został nam zesłany. Potwierdzeniem tego, że nasza ostatnia nadzieja, którą była ona, zgasła.

- Rozkuć ją. - rozkazała Lilith ledwo słyszalnie. Wpatrywała się w ciało Clary beznamiętnie, w przeciwieństwie do Valentine'a i Seraphiny, którzy patrzyli na wszystko, jakby nie mogli uwierzyć, że to rzeczywistość.

Strażnik, który był odpowiedzialny za chłostanie rudowłosej, rzucił bicz na ziemię i podszedł do kolumny rozkuwając zaczerwienione nadgarstki dziewczyny.

Jej ciało bezwładnie opadło na chłodną ziemię. Zderzając się z nią, wydobył się cichy huk. Rozprzestrzenił się po sali, później wciąż odbijając się w mojej głowie, przez bardzo długi czas.

Demon kucnął obok jej ciała, sprawdzając puls na jej szyi. Po chwili spojrzał na Lilith, która wstała i oznajmiła:

- Clarissa Adele Morgenstern nie żyje.













Jak bardzo w skali 1-10 chcecie mnie zabić?XD Zgaduję, że pewnie ponad tą skalę :// Mam nadzieję, że rozdział był wart czekania i, że znajdą się pod nim komentarze ;)

A teraz bardzo chciałabym podziękować za 34 -097 wyświetleń! Jesteście kochani <3 Dziękuję!


PS. Nie długo pojawi się nowy rozdział na moim blogu o wilkołakach! ZAPRASZAM!

sobota, 9 kwietnia 2016

Liebster Blog Award :3


Bardzo chciałabym podziękować R V S (blog POLECAM) za nominację do Liebster Blog Award! Dziękuję ci, kochana, za to, że czytasz i jesteś tutaj. Naprawdę mi miło, że ktoś tak utalentowany, jak ty, czyta moje wypociny ;**


PYTANIA OD R V S:
1. Twój ulubiony zespół?

- Hmmm... chyba ABBA i Imagine Dragons.

2. Kto jest twoim autorytetem?
- Piosenkarka Demi Lovato i aktorki Emeraude Toubia, Lily Collins i Angelina Jolie.

3. Jaka książka ostatnio bardzo Cię zawiodła?
- J.K Rowling - Harry Potter. Spodziewałam się czegoś... lepszego? W każdym razie nie jest zła, ale nie wiem czy sięgnę po następne części.

4. Masz rodzeństwo?
- Tak, młodszego brata, Jakuba.

5. Skąd czerpiesz pomysły na kolejne rozdziały?
- Z muzyki, zdjęć, filmów, seriali, książek... praktycznie wszystkiego ;)

6. Ulubiony blog?
- Nie mam ulubionego, uwielbiam wiele, w tym twój ;**

7. Co lubisz robić w wolnej chwili?
- Pisać, czytać, słuchać muzyki.

8. Wyobraź sobie że atakują Cię zombie. Co robisz?
- Szukam czegoś, czym mogłabym się obronić, jeżeli to nie podziała to uciekam :D

9. Rodzina, przyjaciele wiedzą że piszesz bloga?
- Tak, wiedzą, aczkolwiek nie znają adresu bloga. Uszanowali to, że chcę zostać anonimowo :D <3

10. Utożsamiasz się z którymś bohaterem swojego opowiadania?
- Tak, myślę, że z każdym po trochu (o prócz z Valentinem :D).

11. Jaką muzykę polecasz?
- Poleciłabym w tej chwili jakiś soundtrack z filmu. Np. Beyonce - Haunted (Pięćdziesiąt Twarzy Grey'a). Utwór jest na playliście bloga ;*


MOJE PYTANIA:
1. Jakiego utworu ostatnio słuchasz?
2. Często myślisz o przyszłości, czy może żyjesz chwilą obecną?
3. Którym żywiołem jesteś?
4. Znienawidzona książka/lektura?
5. Lepiej ci wychodzi rysowanie czy malowanie?
6. Ile perełek (książek) zawiera twoja biblioteczka?
7. Czy jesteś dumny/a ze swojego bloga?
8. Beyonce czy Rihanna?
9. Gdybyś mogła zmienić coś w swoim wyglądzie, co by to było?
10. Jaka pogoda jest obecnie u ciebie?
11. Twój ulubiony/e kolor/y?

NOMINUJĘ:


niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział 20 Obietnica

◊ Jace 



Nadal nie mogłem uwierzyć, że Clary nas zdradziła, a teraz nagle chce wszystko odkręcić. Kiedy jednak zobaczyłem ją osuwającą się na kolana i chowającą twarz w dłonie, nie mogłem ukryć paniki, która mną zawładnęła. Mimo dzielących nas krat, kucnąłem i wyciągnąłem rękę, którą udało mi się przedostać przez szpary krat i dotknąć barka Clary. 

- Co się dzieje? - spytałem, przenosząc wzrok na Jonathana, który w ułamku sekundy znalazł się przy siostrze, starając się ją przyciągnąć do siebie. - Co jej pokazałeś?

- Pokazałem jej moje wspomnienie.

- Jakie znowu wspomnienie?

- Wspomnienie, kiedy szukając kielicha, podsłuchałem rozmowę Lilith i Valentine'a.

- No i co? - spytałem, będąc co raz bardziej zirytowanym tym, że Jonathan kazał nam samym się domyślać, co było dalej.

- Lilith zauważyła, że podczas egzekucji Jocelyn i Przyziemnych, Clary i ja byliśmy przerażeni. Uznała, że nie jesteśmy godni rządzenia u jej boku, skoro ze strachem patrzymy na śmierć. Wyrzekła się nas. Rozkazała naszemu ojcu nas zabić publicznie podczas koronacji.

Zamarłem, czując, jak zasycha mi w gardle, a moje serce przyśpiesza. Źle. Bardzo Źle. Wszystko idzie w złą stronę. Szlag. Cholera. Nie.

- A-a co z Seraphiną? - spytała Isabelle drżącym głosem, obejmując się ramionami.

- Seraphina ma zająć miejsce Clary. Będzie ona mianowana oficjalną następczynią tronu Edomu. - wytłumaczył, wciąż starając się przyciągnąć Clary do siebie, lecz ona cały czas klęczała skulona, chowając twarz w dłoniach.

- Clary, coś wymyślimy... - zacząłem, ale Jonathan mi przerwał.

- Myślisz, że ona boi się śmierci?! - prychnął. - Ona cały czas była uczona, że śmierć może ją spotkać w każdej chwili. To nie śmierci się boi, tylko tego, w jaki sposób ona nadejdzie. A boi się umrzeć, tylko po przez jeden sposób.

- Czyli? - Zmarszczyłem brwi.

- Lilith kazała nas zachłostać na śmierć. - oznajmił po dłuższej chwili ciszy, która po wypowiedzianym przez niego zdaniu ponownie nastąpiła. Ja, Isabelle, ani nikt inny, nic nie powiedzieliśmy. Słychać było jedynie szepty, ciche rozmowy i szlochy, dobiegające z sąsiednich cel.

Nie wiedziałem, jak powinienem się zachować. Jedynie co w tej chwili odczuwałem, to niedowierzanie i szok, ale wiedziałem, że to, co czułem ja, nie można było porównać do tego, co w tej chwili musiała odczuwać Clary. Trauma, która towarzyszyła jej przez cały czas w postaci ran i blizn na ciele, miała powrócić, zakończając jej życie.

Nagle cała złość, niedowierzanie i zawód, który do niej żywiłem z powodu zdrady, zniknął, a zastąpiły go współczucie, czułość i troska, którymi chciałem ją w tej chwili obdarzyć.

- Na Anioła... - wyszeptała w końcu Isabelle.

- Musimy coś zrobić. - powiedziałem, kciukiem kreśląc kształty na barku rudowłosej. - Clary, będzie dobrze. Wymyślimy coś...

- Nie. - mruknęła, odrywając dłonie od zapłakanej twarzy. Oczy i twarz miała zaczerwienioną od łez. - Prędzej czy później i tak by to nadeszło, a nadeszło teraz, więc musimy się śpieszyć. Musimy zdobyć kielich, póki jeszcze jesteśmy na wolności.

- Mogą was aresztować w każdej chwili. - przypomniała Isabelle.

- Otóż to! Musimy się śpieszyć, inaczej jedyna szansa na ratunek, przepadnie. A moja śmierć po prostu nadejdzie szybciej.- Clary otarła policzki rękawem swetra, po czym wstała. Ja też się podniosłem, zabierając rękę z jej pleców.

- Ty odwrócisz uwagę Lilith i ojca, a ja zdobędę kielich. - powiedział Jonathan.

- Dobrze. - Clary kiwnęła głową, chcąc ruszyć za bratem, ale zdążyłem złapać jej dłoń i ją zatrzymać. Spojrzała na mnie pośpiesznie, podchodząc bliżej. Ująłem jej twarz w swoje ręce, kciukami gładząc jej policzek.

- Bądź ostrożna. - szepnąłem.

- Wydostanę was stąd. - przyrzekła. - A potem stanę przed radą Clave i przyjmę zasłużony wyro... - nie zdążyła dokończyć, ponieważ  przyciągnąłem jej twarz do swojej, którą wcisnąłem między kraty tak głęboko, na ile pozwalała mi przestrzeń. Zmusiłem nasze usta, aby namiętnie do siebie przywarły. W ten pocałunek wlałem wszystkie uczucia, które mi do tej pory towarzyszyły; złość, smutek, tęsknotę, czułość, troskę, niepokój, przebaczenie, poczucie winy... i miłość.

Zdawałem sobie sprawę, że wszyscy na nas patrzą, ale nie zwracałem na to uwagi. Co innego w tej chwili się dla mnie liczyło    Clary Morgenstern.

- Będzie dobrze. - wyszeptała, kiedy musieliśmy złapać oddech. Jej dłonie także spoczywały na mojej twarzy, kciukami kreśląc na niej kształty.

- Obiecaj, że będziesz ostrożna.

- Obiecuję. - szepnęła, abym tylko ja mógł to usłyszeć. Następnie zaczęła się odsuwać, zwiększając przestrzeń pomiędzy dotykiem naszych dłoni. W pewnym momencie zniknęła mi z pola widzenia, a jedynie co mi pozostało, to dźwięk jej oddalających się kroków.

Osunąłem się po kratach na chłodną ziemie. Kiedy spojrzałem na pozostałych, oni odwrócili wzrok. Nic nie potrafiłem wywnioskować po ich minach. Nie wiedziałem czy byli na mnie źli czy może zawiedzeni. Isabelle jednak patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem na twarzy, jakby chciała mi powiedzieć "miłości też się nie wybiera". 

Miała rację.




Clary 



Idąc cicho za Jonathanem w stronę pokoju Lilith, wciąż czułam ciepło warg Jace'a na swoich ustach. Co kilka sekund muskałam je lekko opuszkami palców, przypominając sobie pocałunek. Na mojej twarzy cały czas gościł lekki uśmiech.

- Jako twój starszy brat powinienem go strzelić w dziób. - odezwał się Jonathan cicho, aby nikt nas nie usłyszał. Korytarze były puste i mroczne, zupełnie, jak i każdy kąt tego pałacu. Za każdym, przechodząc obok, któregoś z posągów przedstawiających ludzi lub stworzenia, przechodziły mnie ciarki. Ich kamienne oczy, zdawały się obserwować każdy mój ruch.

- Oddałby ci, ja zresztą też. - zaśmiałam się cicho.

- Wiem. - mruknął, zatrzymując się tuż przy za zakręcie. - Za tym zakrętem znajdują się drzwi do pokoju Lilith, a obok nich strażnicy. Będziesz musiała ich odciągnąć, w tym Lilith.

- No dobra. - westchnęłam, wplatając palce we włosy i zastanawiając się nerwowo, jak miałabym to zrobić.

- Gotowe?

- Nie, nigdy nie będę, ale spokojnie. - Wzięłam głęboki oddech i skręciłam, kierując się do drzwi Lilith, gdzie stały dwa demony w postaci strażników. Widząc mnie, zablokowali mi przejście, wyciągając miecze w moją stronę.

- Żądam spotkania z waszą Panią. - oznajmiłam donośnym głosem, aby Lilith w środku także usłyszała. - Natychmiast. To pilne.

- Kim jesteś?

- Clarissa Adele Morgenstern, ty gnido... - Drzwi otworzyły się, ukazując Lilith w długiej, czarno-białej sukni, a za nią ojca.

- O co chodzi, Clary? - spytała, obdarzając mnie chłodnym wzrokiem.

- Matko, Ojcze, mam bardzo pilną sprawę. Wymaga ona natychmiastowego ocenienia. Strażników też bym prosiła, aby z nami poszli. - oznajmiłam, starając się na jak najbardziej władczy i dumny ton.

Lilith zmierzyła mnie czujnym wzrokiem od stóp po głowę, po czym westchnęła i ledwo widocznie odwróciła nieco głowę w stronę Valnetine'a.

- Valentine'nie, sądzę, że nasza rozmowa dobiegła końca. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno w sprawie egzekucji, która odbędzie się podczas koronacji. - Przełknęłam ślinę, słysząc słowo "egzekucja".

- Tak, Pani. - mruknął.

- W takim razie, prowadź nas, Clary. Mam nadzieję, że to coś ważnego, bo naprawdę jestem zmęczona, a mam jeszcze dużo pracy, jeśli chodzi o koronacje.

- Oczywiście, matko. - mruknęłam, ruszając w przeciwnym kierunku, z którego przyszłam. Gdzie ja ich prowadzę, gdzie mam ich zaprowadzić?!?!?! Myśl, Clary, myśl...

- O czyje egzekucje chodzi, matko? - spytałam, starając się wprowadzić ją w konwersacje, aby zyskać na czasie.

- O egzekucje, które odbędą się podczas koronacji. Dzieci Nefilim i Podziemnych zostaną stracone. - przypomniała, a kiedy to mówiła, czułam na sobie jej wzrok. - Clarisso, gdzie ty nas prowadzisz?

- To już blisko. - skłamałam, rozglądając się wzrokiem, aż zatrzymałam się, dostrzegając przez okno, że zbliżyliśmy się do widoku wciąż trwających egzekucji przyziemnych. - To tutaj. - powiedziałam, zatrzymując się obok jednego z okien.

- Byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybyś wraziła się jaśniej.

- Otóż, matko, zwiedzając zamek, dostrzegłam przez okno, jak jeden z demonów wypuścił kilku przyziemnych na wolność.

- Jaki demon? - spytał ojciec, czujnym wzrokiem obserwując demona, który obecnie zabijał płaczącą kobietę w średnim wieku.

- Ten, na którego patrzysz. - Wskazałam na wybranego demona, który nagle odwrócił się i odchylił swój łeb, aby na nas spojrzeć. Widząc nas, pokłonił się, po czym wrócił do pracy. Spojrzałam powoli na Lilith, która beznamiętnie przeniosła wzrok z demona na mnie.

- Mogłaś mi o tym powiedzieć w moim pokoju, a nie mnie ciągnąć tutaj. - powiedziała, niemal warcząc.

- Uznałam, że będziesz chciała wymierzyć odpowiednią karę temu zdrajcy...

- Nie on tu jest zdrajcą! - podniosła głos, robiąc krok w moją stronę. Jej zielone, wężowe oczy, patrzyły na mnie uważnie, obserwując każdy mój najmniejszy ruch. - Myślisz, że nie wiem, co chciałaś zrobić? - zaśmiała się. - To mój świat, mój pałac, moi więźniowie, moje demony. Całe królestwo należy do mnie. Wiem co kto, kiedy, jak i gdzie robi. Wszystko mam, jak na dłoni. Nawet twojego brata, który w tej chwili usiłuje przeszukać mój pokój, aby znaleźć kielich.

Moje serce zaczęło walić, jak oszalałe. Czułam, jak bladnę.

- Zabrać jej brata do celi Herondale'ów i Lightwood'ów, a ją do celi na przeciwko. Nie dawać jej żadnego jedzenia i picia, aż do koronacji. Zabrać łóżko i całe wyposażenie. Co trzy godziny chcę widzieć na jej ciele jedno nacięcie więcej. Żadnego traktowania ulgowo. Niech jej bliscy widzą, jak cierpi. Wykonać!

Spojrzałam na ojca, przełykając ślinę, ale on jedynie wpatrywał się w podłogę, zachowując obojętną minę. Teraz to ja poczułam się zdradzona i właśnie tak na niego patrzyłam, kiedy demony podeszły do mnie i brutalnie złapały od tyłu za obie ręce, które zostały skute metalowymi kajdanami.


***


Demon, którego wcześniej strzeliłam w twarz, odprowadził mnie do celi. Zdjął kajdany, ale zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, pchnął brutalnie na ziemie, zamykając kraty. Zarechotał. Wstałam i rzuciłam się na kraty, chcąc mu coś zrobić, ale ten zdążył się cofnąć i odejść.

- Kiedyś zrobię z ciebie zmutowaną larwę! Przysięgam na Anioła! - wydarłam się.

- Clary. - dopiero teraz przypomniałam sobie, że moja cela jest na przeciwko celi Herondale'ów i Lightwood'ów. Przeniosłam wzrok na Jace'a i Jonathana, którzy siedzieli przy kratach, opierając się plecami o boczne ściany. Patrzyli na mnie ze współczuciem.

Westchnęłam i także osunęłam się po ścianie, aby być tuż przy kratach i jak najlepiej widzieć ich obu. Było cicho. Dostrzegłam, jak wszyscy śpią, w sąsiednich celach także.

Dopiero patrząc w oczy Jace'a i Jonathana, zdałam sobie sprawę, że to już koniec. Ja i Jonathan mieliśmy swoją szansę, która okazała się być niemożliwą do wykorzystania. Teraz już nic się nie zmieni. Wszyscy zginą z mojego powodu. Wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl; może wyrok Lilith jest idealną karą za to, co zrobiłam. Zasługuję na cierpienie i śmierć.

- Clary...

- Złamałam obietnicę, Jace. - powiedziałam ledwo słyszalnie. - To koniec.

Oparłam głowę o kamienną ścianę i zamknęłam oczy. Ciepłe łzy spłynęły po moich policzkach, następnie skapując na mój obojczyk. Wiedziałam, że nie pozostawało mi już nic innego, jak zastanawianie się, co się ze mną stanie po śmierci.














Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Nie mam pojęcia dlaczego. W każdym razie mam nadzieję, że było w nim coś, co spodobało się wam ;) Następny rozdział oczywiście w następny weekend! Tym czasem, możecie też napisać, jak wam się podoba nowa playlista i jakich utworów wy słuchacie!