sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 12 Nigdy

◊ Clary 


- Wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani, słońce. I to dosłownie. - powiedział Jace, patrząc na mnie, siedząc rozparty na krześle od mojego biurka. Siedziałam na łóżku po turecku i patrzyłam się na niego groźnie z przymrużonych powiek już kilka minut.

- Nie nazywaj mnie tak. - warknęłam.

- Nie podoba ci się "słońce"? Hmmm... to może wolisz kotku albo skarbie?

- Żadne z nich.

- W takim razie wracamy do "płomyczka". - stwierdził, ignorując to, co dopiero powiedziałam.

- Nie! - podniosłam głos już nieco rozdrażniona.

- Więc postanowione, sssssłońce. - uśmiechnął się łobuzersko, przedłużając literkę S.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym cię teraz rozszarpać. - powiedziałam, lekko kręcąc głową. Czułam, że im dłużej znajduję się z nim w jednym pomieszczeniu, tym bardziej pęka mi głowa. Mając wrażenie, że zaraz wybuchnie, przyłożyłam palce do skroni, pochylając się lekko z zamkniętymi oczami, z nadzieją, że uśmierzę ból i nadchodzącą furię.

- Och, myślę, że się domyślam, ale i tak nic nie możesz mi zrobić. To co się stanie mnie, stanie się i tobie, pamiętasz?

Wzięłam głęboki oddech i ponownie na niego spojrzałam.

- Pierdol się, Herondale. - odparłam, wstając z łóżka i podchodząc do szafy. Wyjęłam z niej bordowy szlafrok i czarną, satynową koszulę nocną, dosięgającą mi do połowy ud. Starałam się jeszcze znaleźć coś dłuższego, ale Seraphina widać dobrała się do mojej walizki, jeszcze przed wyjazdem. Cholera. Czując na sobie wzrok Jace'a ponownie zaklęłam. Odwróciłam się szybko, nogą zamykając drzwi szafy. - Idę pod prysznic, więc siedź blisko drzwi, abym miała jak najwięcej przestrzeni do wykorzystania.

- Jak sobie życzysz, słońce. - szepnął uwodzicielsko, wstając.

Ignorując go, skierowałam się do łazienki, której drzwi zamknęłam na klucz i - na wszelki wypadek - runę.

Wrzuciłam ubrania do kosza na pranie, po czym odkręciłam kran z ciepłą wodą i wlałam do niej lawendowy płyn. Po kilku minutach wanna była pełna wody i unoszącej się na niej piany. Zanurzyłam się powoli, dostając gęsiej skórki, kiedy ciepła woda zetknęła się z moją chłodną, lepką skórą i zaczęła ją centymetr po centymetrze pochłaniać.

Odetchnęłam głęboko, rozkoszując się chwilą, kiedy wszystkie moje mięśnie zostały rozluźnione, a ciało zdawało się warzyć tyle co nic. W dodatku ta cisza i spokój...

- Wiesz, że musimy ustalić w czyim w pokoju będziemy spać? - rozległ się za drzwiami jego głos.

- Wiem. - odpowiedziałam niechętnie, żałując, że cisza i relaks nie mogły potrwać dłużej.

- W twoim pokoju jest straszny bałagan! I kiedy ostatni raz otwierałaś okno?! Strasznie tu duszno, wiesz, że to źle wpływa na zdrowie?!

Zamknęłam oczy i dla opanowania, bezgłośnie zaczęłam liczyć...

- Może będziemy spać u mnie, słońce?!

W tamtym momencie nie wiedziałam, jak zareagować. Śmiać się, krzyczeć czy się wściekać. Już sobie wyobrażałam siebie w jego pokoju, w którym znajdował się jeszcze większy bałagan niż w moim, a drzazgi z piórami od zepsutych mebli i rozerwanych poduszek po seksie z innymi dziewczynami walały się po podłodze!

- Zapomnij!! - krzyknęłam w końcu i zanurkowałam pod wodę, nie mając ochoty go dalej słuchać...


Jace 


Nie mam pojęcia ile siedziałem pod tymi cholernymi drzwiami, ale co najmniej godzinę. Jakże wielką było dla mnie ulgą, kiedy nareszcie się one otworzyły, a Clary stanęła zawinięta w bordowy szlafrok i głową owiniętą ręcznikiem, z pod którego wypadało kilka mokrych kosmyków.

Zmierzyłem ją wzrokiem, od stóp po głowę i naprawdę musiałem przyznać, że im mniej ma na sobie ubrań tym trudniej jest mi się na nią nie patrzeć, a już szczególnie, gdy zżerała mnie ciekawość, co się kryje pod tym szlafrokiem.

- Teraz ja muszę się iść umyć i przebrać. - oznajmiłem, kiedy dziewczyna stanęła przed lustrem szafy, zdjęła ręcznik z głowy i zaczęła palcami rozczesywać i układać niesforne, mokre loki. Kiedy były mokre, wydawały się być ciemniejsze.

- Masz pecha. - westchnęła. - Do mojej łazienki masz zakaz wstępu, a do twojego pokoju na pewno nie pójdę. Z A P O M N I J.

Na Anioła, czy ona na prawdę myśli, że ja zaakceptuję jej widzimisię?? Niemożliwe, żeby była, aż tak uparta, samolubna i głupia, myśląc, że to ona będzie cały czas dominować w naszym obecnym "związku". Na samą wiadomość o takiej możliwości, uśmiechnąłem się z niedowierzaniem.

- Słuchaj, to że jesteś jeszcze ranna i masz na nazwisko "Morgenstern" nie znaczy, że będziesz decydować o wszystkim w naszej obecnej sytuacji. Jeżeli chcę się wykąpać, to mam do tego prawo, czy ci się to podoba czy nie. Więc rusz swój seksowny tyłeczek z łaski swojej i idziemy. No chyba, że wolisz, abym to zrobił siłą.

Dziewczyna odwróciła się do mnie z dłońmi opartymi o biodra. Na jej twarzy widniał rozbawiony uśmiech, a oczy były lekko przymrużone, zupełnie, jakby chciała mi dać do zrozumienia "Serio? Myślisz, że się ciebie posłucham?".

Oj posłuchasz, pomyślałem, splatając ręce na piersi.



***


- Puszczaj! NATYCHMIAST! - jej pięści uderzały w moje plecy, kiedy niosłem ją przez korytarz przerzuconą przez ramię.

- Ostrzegałem cię. - powiedziałem spokojnie.

- Cholera jasna! JACE!

- Tak, słońce?

- Puść mnie!

- Oczywiście, jak tylko wejdziemy do środka. - obiecałem, naciskając klamkę drzwi. Wszedłem do środka, nogą zamykając za sobą drzwi.


◊ Clary 


Poczułam, jak jego dłonie mocniej mnie obejmują i ostrożnie odstawiają na ziemie. Otrzepałam się z niewidzialnego kurzu i zmroziłam go morderczym wzrokiem. Ale jak to Jace po prostu mnie zignorował.

- Idę pod prysznic. - oznajmił, biorąc drewniane krzesło od biurka i stawiając je następnie przy drzwiach, które zapewne prowadziły do łazienki. - Nie odchodź daleko. - mrugnął do mnie i zniknął za drzwiami, zanim zdążyłam jakkolwiek mu się odgryźć. Starałam się nie ruszać z miejsca, byleby miał jak najmniej wolnej przestrzeni, ale był nieco silniejszy.

- Trochę bliżej, słońce! - rozległ się jego głos z łazienki i po chwili jakaś niewidzialna siła zaczęła mnie pchać w jej stronę.

A więc tak to działa, pomyślałam, siadając na krześle, bo nie miałam innego wyjścia. Zrozumiałam, że to wszystko jest podobne do przeciągania niewidzialnej liny, od której końców ja i Jace nie możemy się uwolnić.

Cholera.

Co raz bardziej miałam się dąsać, kiedy zdałam sobie z czegoś sprawę    pokój Jace'a i powietrze w nim są nieskazitelnie czyste.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ściany były pokryte gładką, ciemno-brązową tapetą. Podłoga była z ciemnego drewna i została pokryta dużym perskim dywanem. Miejsca idealnego pościelonego łóżka, biurka i szafy były takie same jak w moim pokoju. Regał z alfabetycznie ułożonymi książkami stał obok łóżka i zajmował większość ściany. Jeden najzwyklejszy żyrandol zwisał po środku z sufitu. W pokoju nie było żadnych dekoracji, o prócz jednego zdjęcia i kilku broni zawieszonych nad łóżkiem. Na biurku stało nieduże, oprawione w srebrną ramkę zdjęcie, przedstawiające Jace'a, Mię i ich rodziców na tle gór w Alicante. Byli uśmiechnięci. Szczęśliwi. Jakby tamta chwila była ich najważniejszą, a oni byli dla siebie najcenniejszym skarbem, jaki posiadali.

Coś w tamtej chwili mnie zabolało. Tęsknota? Współczucie? Nie, to nie to... To coś podobnego do świadomości, że ja tego nigdy nie będę mieć... zazdrości.

NIE! TO NIE ZAZDROŚĆ!

Czego bym miała im zazdrościć? Co z tego, że są szczęśliwą, normalną rodziną?! Są pełni miłości, która ich tylko osłabia. To ich zabije. Kiedy się kocha, to się słabnie. Kiedy się słabnie, jest się gorszym, a kiedy jest się gorszym, to łatwiej się ginie, bo wróg zna słaby punkt.

Kłamstwo.

- Clary. - Dopiero głos Jace'a za mną pomógł mi się ocknąć i zdać sobie sprawę, że stoję przy biurku i trzymam zdjęcie w dłoni. Podniosłam wzrok na blondyna, ale nie byłam pewna czy to on, bo mój obraz był zamazany, a oczy zaczęły mnie dziwnie piec. - Wszystko dobrze? Coś cię boli? - mimo, iż nie mogłam go dokładnie zobaczyć, to byłam pewna, że się do mnie zbliżył. Poczułam jak delikatnie kładzie dłonie na moich ramionach. W tym samym czasie z moich oczu wypłynęło coś mokrego i ciepłego. Spłynęło po moim policzku, aż po brodę, z której zaczęło kapać.

- Nie. - odpowiedziałam w końcu, kiedy ostrość się nieco wyrównała. Odłożyłam szybko zdjęcie na biurko i z powrotem przeniosłam na niego wzrok. Zmierzyłam go wzrokiem. Jego blond włosy były wciąż jeszcze wilgotne, a na sobie miał jedynie spodnie od dresu.


◊ Jace 


Patrzyła na mnie swoimi szmaragdowymi oczami, które przez łzy wydały się mieć jeszcze intensywniejszą barwę. Łzy w jej oczach sprawiały, że w świetle żyrandola błyszczały.

Miałem wrażenie, jakby walczyła ze sobą wewnętrznie, ale z czym? Nie mam pojęcia.

Patrzę na nią i patrzę i nie mogę się napatrzeć, gdyż myślałem, że ta dziewczyna nigdy już nie uroni łzy - nie, od kiedy widziałem, jak bardzo cierpiała, kiedy Seraphina lała na jej otwarte rany gorący alkohol, ale mimo to nie płakała -... aż do teraz.

- Co się stało? - spytałem cicho i, aż sam się zdziwiłem ile niepokoju i czułości było w moim głosie.

- Nic. - odpowiedziała ponownie monosylabą, która zapewne była największym kłamstwem, jakie mogłem do tej pory od niej usłyszeć.

Nie poddałem się. Płakała. Clarissa Morgenstern PŁA-KA-ŁA! To nie mogło być "nic".

- Przecież widzę, że coś jest nie tak. Płaczesz. - ostatnie słowo wymawiam szeptem.

- Zapamiętaj sobie coś - warknęła, strzepując moje dłonie ze swoich ramion. - ja nigdy nie płaczę. N I G D Y. - oznajmiła stanowczo, obejmując się ramionami i podchodząc następnie do okna. Może stała do mnie plecami, ale w szybie widziałem jej odbicie.

Westchnąłem, nie wiedząc co robić, a co najgorsze, co myśleć. Dlatego postanowiłem na razie się z nią zgadzać, cokolwiek by powiedziała czy nie.

- Dlaczego nie płaczesz? Przecież to normal...

- Bo to oznaka słabości! - krzyknęła, napięcie się odwracając w moją stronę. Dostrzegłem, jak więcej łez spływa po jej policzkach. - Okazywanie jakichkolwiek uczuć jest oznaką słabości i daje przewagę temu, kto je w tobie dostrzega!

Patrzyłem na nią osłupiony dobre kilkanaście sekund. Nie chciało mi się wierzyć i nie wierzyłem, że mówiła to prosto od siebie. Bo gdyby mówiła prosto od siebie, to byłaby wtedy bez serca, bez jakichkolwiek uczuć. Ale ona płakała. Byłem pewny, że po prostu powtarzała słowa, które ktoś jej wpajał od zawsze. I chyba wiem, kim ten "ktoś" był.

- Valentine, prawda? - spojrzałem na nią współczująco. - Twój ojciec ci tak mówił.

Mimo łez, patrzyła na mnie kamienną twarzą. Milczała. Wiedziałem, że trafiłem prosto w źródło całego zła, które w niej siedziało, i którym ją napełniano przez całe życie     którym ją napełniał Valentine Morgenstern.














Huh! Oto kolejny rozdział!! Tak, pierwsza cegiełka od muru serca Clary została zniszczona. Mam nadzieję, że rozdział 12 wam się podobał ;*

A teraz OGROMNE PODZIĘKOWANIA Z CAŁEGO MOJEGO SERDUCHA za 14 747 wyświetlenia i 174 komentarze <3 Jejujejujejujeju <3 Jesteście kochani, moje aniołki!!! Dzięki wam moja motywacja do pisania trwa, a ten blog nadal istnieje <3 Dziękuję!

PS.Nie dawno skończyłam czytać drugą cześć cyklu "Szeptem". Ktoś czytał? Jakie wrażenia, bo mi się bardzo podobała <3 Bardzo polecam!

niedziela, 24 stycznia 2016

Rozdział 11 Połączeni

◊ Jace 


Coś twardego zderzyło się z moją twarzą, sprawiając, że po chwili całe moje ciało przeszył ból. Z jękiem otworzyłem oczy, zdając sobie sprawę, że leżę na podłodze. Nade mną stała Clary z uniesionym szkicownikiem w rękach i miną, jakby chciała mnie zabić. Dopiero po chwili sobie przypomniałem, co się stało. Nie dziwiłem jej się, że ma ochotę mnie rozerwać na strzępy.

Podniosłem się szybko, trzymając za głowę i cofając.

- Spokojnie, słońce... - zacząłem.

- Spokojnie? Spokojnie?! Zaglądałeś do mojego szkicownika, spałeś obok mnie, choć być może coś mi zrobiłeś, kiedy spałam! Powiedz jeszcze raz "spokojnie", a przysięgam na Anioła, że nie wiem co ci zrobię!

- Dobra, rozumiem. - powiedziałem, starając się na jak najbardziej spokojny ton, bo obecna sytuacja była podobna do człowieka (ja), który stoi oko w oko z niedźwiedziem (Clary): jeden gwałtowny ruch i jestem martwy. Już z tej odległości mogłem dostrzec w jej oczach pragnienie mordu. - Wiem, że jesteś zła...

- Zła?! Wiesz, jakie jest w tej chwili moje największe marzenie?! Oszpecenie tej twojej anielskiej buźki!!!

- Wiem, ale... zaraz, czyli to prawda?

- Co prawda? - spytała nieco zdezorientowana.

- Myślisz, że mam anielską twarz? To dlatego narysowałaś mnie na tle anielskich skrzydeł?

- Ja... A więc jednak przeglądałeś mój szkicownik! - krzyknęła.

Cholera... no i niedźwiedź sprowokowany. Zaraz co się wtedy robi? Inni mówią, żeby wciąż stać spokojnie, a jeszcze inni, żeby wiać... Hmmm... pierwsza opcja jest w tej chwili nieaktualna.

Widząc, jak twarz Clary przybiera wyrazistą barwę czerwonego, rzuciłem się w stronę drzwi. Normalnie sam bym się na nią rzucił, byleby się obronić, ale wiedziałem, że kiedy jest ranna, nie powinienem. Dlatego też biegłem korytarzem, słysząc za sobą jej kroki i krzyki, że mnie zabije, wyrwie serce i powiesi na najwyższym szczycie instytutu. Żadna dziewczyna mi jeszcze tak nie groziła i nie wyglądała tak słodko, jak ona.

Zbiegłem po schodach i zacząłem biec wzdłuż korytarza, gdzie obecnie była przerwa, więc był tłum. Nagle dostrzegłem Isabelle, Paula, Annabeth i Aleca. Coltona nie widziałem już od kilku dni.

- Zatrzymajcie ją. - mówię przerażony, stając za nimi i widząc, jak Clary biegnie w naszą stronę.

- Wygląda, jakbyś nakarmił jej psa czekoladą. - powiedziała Izzy.

- Z bliska wygląda jeszcze gorzej. - mówię cicho.

- Co jej zrobi... - Alec nie dokończył, bo Clary sprawnie przepchnęła się przez Paula i Annabeth, rzucając się na mnie. Jej paznokcie wbiły się w moje ramiona, przewracając mnie do tyłu. Ja też ją tak złapałem i popchnąłem dalej. Przeturlaliśmy się tak kilka razy, zanim to ja skończyłem i usiadłem na niej okrakiem, unieruchamiając. Zdawałem sobie sprawę, że wszyscy się na nas patrzą, i właśnie dlatego nie mogłem pozwolić, aby złamała mi nos przy tak wielkiej publiczności.

- Ile kartek widziałeś w szkicowniku? Co? - spytała, przez zaciśnięte zęby.

- Tylko kilka. - skłamałem.

- Do prawdy?

- Tak.

- W takim razie przysięgnij na Anioła. - syknęła.

Milczałem, patrząc się na nią z przymrużonych powiek w jej szmaragdowe oczy.

- Jesteś martwy. - warknęła i o dziwo udało jej się wyswobodzić jedną nogę z pod mojej. Jej kolano trafiło mnie w czułe miejsce, przez co nie mogłem nie poluzować uścisku. Zadowolona uderzyła mnie jeszcze głową w głowę i zrzuciła mnie z siebie. Cały obolały leżałem pod jej ciężarem. Jeżeli się poddam, to po mnie. Resztkami sił złapałem za jej dłonie, które tym razem miały unieruchomić moje nadgarstki. Trzymałem je mocno, zaciskając usta.

- Clary, daj spokój. Wiem, że Jace jest irytujący, ale...

- O nie - warknęła rudowłosa, przerywając Isabelle, która starała się ją jakoś uspokoić. - jest o wiele gorszy. Jest samolubnym...

- Co się tutaj dzieje?! - głos Maryse był w tamtej chwili, jak anioł stróż. - Zróbcie przejście... Clary?! Co ty robisz?!

- Usiłuje mnie zabić, wyrwać mi serce i powiesić mnie na najwyższym szczycie instytutu. - wytłumaczyłem, wciąż czując, jak dziewczyna na mnie napiera.

- Punkt dla ciebie, Herondale. - warknęła Morgenstern, na co wszyscy, aż powstrzymywali się od śmiechu i dopingowania jej.

- Clary, natychmiast z niego zejdź! W tej chwili! - rozkazała Maryse, lecz na Clary ani drgnęła. Usłyszałem, jak kobieta jęczy. - Robert. - wymawiając imię męża dało się usłyszeć błaganie.

Już po chwili Clary została siłą oderwana ode mnie i unieruchomiona, przez Roberta, który złapał jej ręce od tyłu i zaczął szeptać coś do ucha. Mimo to, kiedy się podnosiłem i strzepywałem niewidzialny kurz, widziałem, że dziewczyna nie słucha tego, co się do niej mówi, tylko nadal patrzy na mnie, jakby chciała zrobić ze mną to, co wcześniej obiecała.

- Rozejść się! Tak, wy też! - oznajmiła Maryse, patrząc na moich przyjaciół. - A wy - tu spojrzała na mnie i na Clary. - do mojego gabinetu. Ale już. - powiedziała cicho i ruszyła, a my za nią.



◊ Clary 


Stojąc przed biurkiem Maryse, Robert nareszcie mnie puścił. Rozmasowałam obolałe nadgarstki, zerkając od czasu do czasu w bok na blondyn, który wyraźnie unikał mojego wzroku.

- Mam zostać? - spytał Robert, ale kobieta jedynie pokręciła głową. Mężczyzna wyszedł.

- Usiądźcie. - poleciła i tak zrobiliśmy. - A teraz proszę o wytłumaczenie.

Z Jace'm zaczęliśmy tłumaczyć w tym samym czasie, starając się siebie przekrzyczeć.

- Cisza! - krzyknęła Maryse i przyłożyła palce do skroni. - Clary, ty pierwsza.

- Kiedy spałam, Jace wszedł do mojego pokoju, zaglądał do moich prywatnych rzeczy i sam położył się obok mnie i zasnął. Jestem pewna, że pewnie zanim usnął, to jeszcze coś zrobił!

- Przyszedłem do jej pokoju, bo musiałem poinformować ją o zadaniu domowym! Znalazłem jej szkicowniko-pamiętnik i chciałem w nim napisać co było zadane, bo nie chciałem jej budzić.

- A jak wytłumaczysz to, że zasnąłeś obok niej?

- Bo... - miotał się.

- No właśnie, jak?! - powtórzyłam pytanie.

- Bo... Na Anioła, to już nie można chwilę odetchnąć?!

- Ależ oczywiście, że można, ale w cudzym łóżku, Jace? - Maryse spojrzała na niego poirytowana. - Przestań kłamać i powiedz prawdę.

- Skąd wiesz, że kłamię?! Nie masz dowodów!

- Ty zawsze kłamiesz. - stwierdziła Maryse, a ja naprawdę musiałam się powstrzymywać, aby nie wybuchnąć śmiechem.

W końcu wszystko tak się skończyło, że Jace wymyślił jakąś historyjkę, która na sto procent nie była prawdą i ja i Maryse doskonale o tym wiedziałyśmy. Wiedziałam też, że Jace nigdy się nie przyzna do tego, że się włamał do mojego pokoju.

- Na Boga... - westchnęła Maryse i zaczęła się przechadzać po pomieszczeniu. Każdy siedział cicho. Było tak cicho, że można było usłyszeć obce bicie serca. Po co najmniej trzech minutach, Maryse wróciła na swoje miejsce i popatrzyła się na nas, jakby właśnie miała wyznaczyć nam wyrok śmierci. - Przeprosicie się i zapomnimy o wszystkim.

- Odpada. - powiedzieliśmy w tym samym czasie. Na pewno nie przeproszę tego dupka. Nie mam za co.

- W takim razie - zaczęła, kładąc dłonie na biurku i splatając je ze sobą tak, jakby się modliła. - nie dajecie mi innego wyboru. Wyciągnijcie swoje prawe dłonie.

- I co, zlejesz nas linijką? - zakpił Jace i zrobił to, o co Maryse go poprosiła. Ja też.

- Nie. - odpowiedziała krótko, wyciągając swoją stelę. Wypaliła nam na nadgarstkach znak, które jeszcze się nie nauczyłam. - Nauczę was współpracy.

- O czym ty mówisz? Co to jest? - Jace zmarszczył brwi, przyglądając się runie na swoim nadgarstku, zupełnie tak jak ja.

- To specjalny znak wiążący. - Zbladłam. - Maksymalna odległość, jaką możecie zachować między sobą, to pięć metrów. I żadnych sztuczek, bo tylko ja mogę to odwrócić.

- Co? - spytałam ostrożnie.

- Po prostu świetnie. - mruknął blondyn.

 - Maryse, zdejmij ten znak natychmiast! - rozkazałam.

- Nie, nie dopóki nie nauczycie się współpracy. To co dzisiaj odstawiliście, nie może się już więcej powtórzyć. O mało co się nie pozabijaliście...

- O mało co ONA - poprawił blondyn, wskazując na mnie. - nie zabiła mnie!

- Nie może się też powtórzyć to, abyś włamywał się do cudzych pokoi, Jace. Równie dobrze mogłabym cię wyrzucić z instytutu i odesłać do innego.

- Jestem za. - wtrąciłam.

- Ciebie też to dotyczy, Clary. Próba zabicia kogoś, wyrwania mu serca i powieszenia go na najwyższym szczycie instytutu też jest nielegalna.

Prychnęłam.

- To wszystko.

- A ja będziemy spać? - spytałam.

- Jedno na łóżku, drugie na podłodze lub materacu. Będziecie mieli okazje, aby się dogadać. Całe mnóstwo okazji. - uśmiechnęła się do mnie.

Oddychaj, Clary, oddychaj...

- Ile to ma trwać?

- To zależy od wielu rzeczy. A teraz dosyć pytań. Możecie iść. Poinformuję wszystkich nauczycieli o waszej obecnej karze, aby wiedzieli, jak z wami postępować. Aha, ponieważ Clary ma jeszcze trochę odpoczywać, dlatego przez ten czas też będziesz zwolniony z lekcji.

- Chociaż to. - westchnął Jace, splatając ręce na piersi.

- Maryse - zaczęłam, opierając ręce na brzegu biurka i nachylając się w jej stronę. - odwróć to, błagam. Ja i Jace nigdy nie będziemy ze sobą współpracować. Relacja między mną, a nim jest na tyle wyjątkowa, że będzie trwała bardzo, ale to bardzo BARDZO długo.

Kobieta jedynie westchnęła, wzruszając ramionami.

- Przykro mi, ale nie zmienię zdania. A teraz wyjdźcie.

Ja i Jace doskonale wiedzieliśmy, że nie zdołamy jej przekonać. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, współpracowaliśmy i wyszliśmy, lecz zanim nacisnęliśmy klamkę, Maryse jeszcze krzyknęła:

- I nie myślcie, że jak zabijecie drugą osobę, to czar zniknie. To co się stanie jednemu, stanie się drugiemu. Działa w obie strony.

Świetnie, po prostu świetnie!!! Nawet moja jedyna nadzieja poszła się walić!!! Co ja teraz zrobię?! Lilith mnie zabije, ojciec tym bardziej! Kurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwa!!!! Nic nie idzie, taj jak powinno!!! Brakuje tylko tego, aby ojciec się mnie wydziedziczył!!!

- Ku*wa. - powiedziałam cicho, opierając się o ścianę, kiedy wyszliśmy już na korytarz.

- Ku*wa. - potwierdził, kiwając głową w identycznej pozycji co ja.

- Nienawidzę cię. - tym razem spojrzałam na niego.

- Wzajemnie, słońce.


piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 10 Powrót do zdrowia

◊ Clary 


- Jace? - ponagliłam go powolnym tonem, wciąż patrząc na niego uważnie z lekkim strachem, co może zaraz odpowiedzieć. Lecz jego najwidoczniej to bawiło, gdyż wkurzający uśmieszek wciąż widniał na jego anielskiej twarzy.

- Jak zareagujesz, jeśli ci powiem, że twoje usta były strasznie słone i suche?

Pobladłam, uświadamiając sobie powoli, skąd miętowy smak znalazł się w mojej buzi.

- Niedobrze mi... - mruknęłam, spuszczając głowę, i nie kłamałam.

- To widać. Strasznie pobladłaś, Słońce. Przynieść ci wody? - zapytał, ale w jego głosie dało się wciąż wyczuć pewnego stopnia rozbawienie.

- Nie nazywaj mnie... - nie dokończyłam, ponieważ z mojego gardła wydobył się krzyk, kiedy próbowałam wstać. Poczułam, jak rany na plecach otwierają się - choć czułam jakby się rozrywały - szerzej. Trzymając dłoń na plecach, moje kolana zderzyły się z chłodną podłogą. Twarz też by się na niej znalazła, gdyby nie ramiona Jace'a, który w ułamku sekundy znalazł się przy mnie na kolanach i złapał mnie. Otoczył, przyciągając opiekuńczo do siebie. Czując narastający ból na plecach, a teraz także w kolanach, skuliłam się, oddychając ciężko.

- Maryse!!! Pomocy!!! Seraphina!!! - zaczął wołać każdą możliwą osobę o pomoc, lecz z każdym wywołanym przez niego imieniem miałam wrażenie, że głuchnę, a jego głos zaczął się obijać jedynie echem w mojej głowie. W pewnej chwili wzrok zaczął mnie zawodzić. Zobaczyłam mroczki przed oczami, które w końcu przeistoczyły się w ciemność...


***

Tunel, w którym szłam i, w którym panowały egipskie ciemności, był bez końca. Raz było zimno, a raz gorąco. Od czasu do czasu, zdawało mi się, że słyszę znane głosy, które w postaci ech, towarzyszą mi przez cały czas. Liczyłam w myślach ile sekund już idę, lecz zawsze się gubiłam i musiałam zaczynać od nowa i od nowa.

Jeden, dwa...

Nic nie widzę.

Trzy, cztery...

Pusto.

Dwadzieścia-sześć, dwadzieścia-osiem...

Zaraz, co?!

I nagle w oddali zobaczyłam światełko. Maleńkie, ale jego blask napełniał mnie nadzieją.

Czując swoje ciało, rozchyliłam powieki, które zdawały się być zamknięte przez tysiące lat. Kiedy ostrość obrazu się wyrównała, zrozumiałam, że nie znajduję się już w izbie chorych, tylko w swoim pokoju. Wciąż w tych samych ubraniach, leżałam przykryta kołdrą i szarym kocem. Zasłony zostały zasłonięte, wpuszczając do pokoju jedynie maleńką smugę księżycowego blasku. Jedynym oświetleniem była jednak lampka, stojąca na stoliku nocnym obok.

Po dłuższej chwili zastanowienia, przypomniałam sobie o wszystkim. Jak to możliwe, pomyślałam. Przecież czar Lilith na ból powinien był działać dłużej! Dlaczego osłabł?! Dlaczego nagle przestał wtedy działać?!

Nie chciałam już więcej o tym myśleć. Czułam się, jakbym dopiero co przeżyła wszystkie możliwe choroby. W ustach miałam sucho, a oczy nadal się mi się zamykały. Nie miałam nawet siły, aby usiąść. Pierwszy raz w życiu byłam tak bardo wykończona.

W pewnym momencie drzwi się otworzyły, a do pokoju wszedł Jonathan. Widząc, że już nie śpię, podszedł z lekkim uśmiechem i usiadł na brzegu łóżka. Ścisnął moją dłoń i powiedział cicho:

- Tak bardzo się baliśmy.

- Czuję się okropnie. - odpowiedziałam równie cicho.

- Lilith dostała szału, kiedy dowiedziała się, że zemdlałaś drugi raz. Wiedząc, że to wina Coltona, o mało, co go nie zabiła pstryknięciem palca. - powiedział, odsuwając się ode mnie.

- Ja też go mam ochotę zabić, ale to później, teraz nie mam na to siły. Powiedz mi więc, co się stało?

- Twoje rany się bardziej otworzyły Clary. Maryse i Robert chcieli zawiadomić Cichych Braci.

- Co?!

- Nie martw się. Ja i Seraphina powiedzieliśmy, że nie mogą cię leczyć żadnymi sposobami związanymi z anielską mocą. Dlatego, kiedy zemdlałaś po raz drugi, Maryse podała ci środek nasenny, abyś mogła odespać kilka dni.

- Kilka dni? Kilka dni?! - podniosłam głos. - Jaki dzisiaj dzień? Huh?

- Piątek. - mruknął cicho i wiedział doskonale, że zaraz wybuchnę, dlatego zanim wyszedł szybkim krokiem, dodał szybko: - Maryse mówiła, że kiedy się obudzisz, to mam ją zawiadomić. - I wyszedł, trzaskając drzwiami.

Po prostu, super... Straciłam kilka dni, śpiąc. Zacisnęłam usta i wzięłam głęboki oddech, wiedząc, że muszę się uspokoić. Potarłam palcami zaspane oczy i spróbowałam usiąść, niestety, ponownie znalazłam się na poduszkach. Zrozumiałam, że w takim stanie jestem do niczego, dlatego czekałam, aż Maryse przyjdzie. Zjawiła się kilka minut później z tacą w rękach, na której były jakieś buteleczki i inne naczynia pełne płynów.

Po odstawieniu tacy na stolik, usiadła na brzegu łóżka i schowała opadający na twarz kosmyk moich włosów za ucho.

- Jak się czujesz? - spytała.

- Beznadziejnie. - westchnęłam. - Dlaczego musiałaś mnie uśpić na te kilka dni?

- Bo byś cierpiała katusze, kiedy przez ten czas rany na twoich plecach się goiły. Nie mogłam na to pozwolić.

- Teraz tym bardziej chcę mi się spać. - powiedziałam i jak na dowód, ziewnęłam.

- Dostajesz zwolnienie z lekcji na tydzień. Wyśpisz się.

- Aż tydzień?! - wytrzeszczyłam oczy. - Nie mogłabyś podać mi czegoś na ból i już?!

Maryse zaśmiała się pod nosem.

- Wiem, że należysz do osób, które niezbyt przepadają za siedzeniem w jednym miejscu, ale bądź dzielną dziewczynką. To dla twojego dobra. - powiedziała czule, po czym sięgnęła po mały, szklany kieliszek, który był pełny jakiegoś niebieskiego płynu. Podała mi go. - Wypij.

Powąchałam substancję, która miała zapach alkoholu i chloru w jednym. Kaszlnęłam, krzywiąc się.

- Nie wypiję tego. - oznajmiłam, chcąc oddać jej naczynie, ale Maryse najwyraźniej nie uznawała sprzeciwów i zwrotów.

- Właśnie, że wypijesz. Wiem, że nie jest przyjemne w zapachu, w smaku też nie, ale dzięki temu szybciej dojdziesz do siebie.

Westchnęłam, wiedząc, że nie mam wyboru. Musiałam jak najszybciej wyzdrowieć, bo zalegam już kilka dni z przeszukaniem gabinetu, a to się nie spodoba ojcu ani, szczególnie, Lilith.

Zamknęłam oczy i jednym haustem wypiłam płyn, który zostawił po sobie identyczny smak tego czym pachniał. Język zaczął mnie palić, jakbym zjadła papryczkę chili.


***


Kilka dni później czułam się o wiele lepiej. Przestałam być senna, a moja świadomość nie odbiegała już tak bardzo od rzeczywistości. Paskudne lekarstwo okazało się być strzałem w dziesiątkę    o prócz znakomitego samego samopoczucia, moje rany na plecach zaczęły się poprawnie goić, a ból z dnia na dzień słabł.

Co najmniej dwa razy dziennie odwiedzała mnie Isabelle, sama, z Annabeth, Jace'm, Paule'm lub Aleciem. Pocieszała mnie i rozmawiała, nie poruszając tematu mojej przeszłości i zawartej w niej przez Valentine'a dyscypliny.

Chwilami miałam już tak dosyć siedzenia w pokoju, że ledwo co się powstrzymywałam od pójścia na lekcje.

Maryse nie była ostatnio w dobrym humorze, zupełnie jak i cały instytut... a to wszystko z powodu śmierci Hodge'a. Muszę przyznać, że długo im zajęło odkrycie tego, że nie żyje. Ale kiedy już się o tym dowiedzieli, poinformowali o wszystkim Clave, które przysłało do instytutu kilku swoich ludzi. Chodzą po korytarzach i prowadzą tajne śledztwo. Śmiać mi się chcę, kiedy słyszę o ich podejrzeniach.

Wykorzystując wolny czas, wieczorami chodzę do gabinetu i szperam, szukając sejfu. Niestety wszystko okazuje się być o wiele trudniejsze niż przypuszczałam.


***


Ubrana w czarne legginsy i luźną, szarą bluzkę, siedziałam bosa na łóżku, opierając się o poduszki. Podciągnęłam kolana, aby móc oprzeć o nie białe kartki szkicownika, do których przyłożyłam na temperowaną końcówkę ołówka. Zaczęłam rysować linie obrazu, który siedział mi w głowie. Byłam jednak tak skupiona na detalach, że nie wiedziałam co dokładnie rysuję.

Czas zdawał się płynąć w ekstremalnym tępię, kiedy ogarnęło mnie zmęczenie. Odłożyłam szkicownik z niedokończonym rysunkiem na bok i zsunęłam się niżej, pogrążając się wkrótce w głębokim śnie.



Jace 


- Na następny tydzień macie mi przygotować wypracowanie z jednego z dzisiejszych tematów, które będzie się składać z co najmniej pięćdziesięciu zdań. To tyle na dzisiaj, jesteście wolni. - oznajmiła nauczycielka chemii.

Dziękując w duchu losowi, zerwałem się z krzesła, biorąc wszystkie książki i przybory.

- A właśnie, może ktoś powiedzieć o tym zadaniu Clarissie?


Zacząłem szukać Isabelle, która jeszcze przed chwilą stała obok mnie. To ona zajmowała się tym do tej pory. Niestety zmyła się szybciej niż myślałem. Widząc, że w sali nie ma chętnych, a wszyscy się pchają jak najszybciej do wyjścia, westchnąłem, unosząc rękę, bo po spojrzeniu nauczycielki, właśnie tego ode mnie oczekiwała. 

- Ja mogę.

- Dziękuję, Herondale. - uśmiechnęła się do mnie swoim sztucznym uśmiechem.

Wypchaj się.

Żeby nie tracić czasu, szybkim krokiem skierowałem się w stronę pokoju rudowłosej. Cicho zapukałem do drzwi, lecz nie usłyszałem odpowiedzi. Obawiając się, że znowu coś mogło się jej stać, wszedłem... zastając ją śpiącą na łóżku.

Odetchnąłem z ulgą i podszedłem powoli, aby ją obudzić. Spała na plecach, z głową odwróconą w moją stronę. Jedna ręka spoczywała na jej brzuchu, a druga nad jej głową. Jej pierś unosiła się powoli i spokojnie, po czym opadała. I tak w kółko. Ale jedynie, co przykuło moją uwagę, była jej twarz. Tak... dziwnie spokojna. Nie było w niej już nic wiążącego się ze złością lub niepokojem. Zupełnie jakby zdjęła swoją maskę "Morgenstenówny". To wszystko zastępował spokój, który sprawiał, że wyglądała jeszcze młodziej i piękniej.

Nie miałem serca jej budzić, dlatego po prostu postanowiłem napisać jej zadanie domowe na kartce. Zacząłem szukać jakiegoś papieru i czegoś do pisania, kiedy rudowłosa mruknęła coś pod nosem i przewróciła się na bok, odsłaniając szkicownik. Nie zdziwiło mnie to, że na nim spała, ale to, na jakiej stronie był otworzony i co na niej było.

Ostrożnie sięgnąłem po szkicownik, aby móc się lepiej przyjrzeć szkicu... przedstawiającego mnie na tle skrzydeł anioła. Wszystko było idealnie narysowane   dosłownie każdy detal, cienie. Miała talent.

Na Anioła, czy ona tak mnie widzi? Jeżeli tak, to muszę być jeszcze przystojniejszy i piękniejszy niż sądziłem. Uśmiechnąłem się lekko na myśl, że jestem porównywany do anioła.

Patrząc na zegarek, stwierdziłem, że spóźnię się kilka minut. Mimo to, warto było dla czegoś takiego.

Zamknąłem cicho drzwi, nakryłem Clary kocem, który leżał złożony w rogu, po czym sam usadowiłem się obok niej i wygodnie rozłożyłem na poduszkach. Otworzyłem szkicownik na pierwszej stronie i zacząłem przeglądać jej rysunki. Wszystkie zostały narysowane wspaniale, ale niektóre z nich mnie niepokoiły. Na przykład ósmy rysunek    przedstawia Seraphine przykutą metalowymi kajdanami przodem do ściany w jakieś piwnicy lub lochu. Bluzka dziewczyny jest w strzępach... zupełnie jak i plecy. Za dziewczyną został narysowany nie kto inny jak Valentine Morgenstern z biczem w dłoni.

Zamknąłem oczy, krzywiąc się, kiedy w mojej głowie rozległ się niechciany, pełen bólu krzyk dziewczyny.

Kolejne rysunki były podobne, mniej lub bardziej brutalne, ale nie które były inne. Niektóre przedstawiały przypadkowych ludzi w czasie różnych czynności, zwierzęta, a nawet krajobrazy.

Clary była utalentowana i to bardzo bardzo. Tylko idiota zaprzeczy.

Spojrzałem na zegarek, który pokazywał już końcówkę lekcji, na którą nie przyszedłem. Wiedziałem, że muszę się zbierać i coś wymyślić, bo pozostali będą się dopytywać, gdzie byłem. Zamknąłem szkicownik i zacząłem go odkładać, kiedy nagle rudowłosa z westchnieniem przekręciła się w moją stronę i wtuliła. Poczułem oblewające mnie ciepło, które biło od jej ciała.

Najpierw chciałem chciałem ją jakoś od siebie odepchnąć, ale tak, aby jej nie obudzić. Niestety, zanim cokolwiek zdążyłem zrobić, jej place zacisnęły się mocno na moim ubraniu, a jej policzek jeszcze bardziej się wtulił. Była tak blisko, że mogłem poczuć jej kwiatowy zapach szamponu, którym myła włosy. Zakląłem bezgłośnie, ale wyraźnie poruszając ustami.


I tak jesteś martwy, kiedy się obudzi, mówi moja podświadomość i się nie myli. 

Wiedząc, że nie dam rady jej odepchnąć - nie tylko z dobroci serca, ale i z faktu, że jej palce niemal wczepiły się w materiał mojego ubrania - westchnąłem i położyłem dłonie na jej ramionach, przyciągając ją bliżej.










Błagam, tylko mnie nie zabijać!!! I know, że rozdział miał się pojawić już w zeszły weekend, ale jakoś nie miałam dużo czasu i wena nie dopisywała ;(( W każdym razie wróciła w jakieś tam ilości i na 72% kolejny rozdział (dłuższy lub krótszy) pojawi się jeszcze w tym tygodniu :)))

4x Liebster Blog Award



Bardzo, ale to bardzo chciałabym podziękować Izz SCórka RazjelaTess Brandien i RudaAlisson Angelika! Cztery lba, to naprawdę duży zaszczyt!!! Dziękuję, że czytacie i cieszę się, że przypadły wam moje wypociny do gustu ;** 



PYTANIA OD Izz S:

1. Co Cię inspiruje?
- Książki, filmy, zdjęcia, gify, a także komentarze <3

2. Jakie plany na ferie?
- Chyba zostaję w domu i będę pod wpływem książkocholika :3

3. Jak idzie w szkole?
- Dobrze! Ze znajomymi dobrze się dogaduję, oceny też ok.

4. Ulubiony bohater filmowy?
- Hmmm... Chyba Sofi z "Początek" i Anakin Skywalker ze Star Wars :3

5. Ulubiony bohater książkowy?
- Jest za dużo, aby wyliczyć :D

6. Liceum czy Technikum?
- Liceum.

7. Kiedy masz urodziny?
- 15.04 <3

8. Co lubisz robić w wolnym czasie?
- Czytać, pisać, oglądać filmy i pić kawę mrożoną!

9. Masz jakieś zwierzę?
- Tak, szczeniaczka rasy shih tzu.

10. Czym się interesujesz?
- Pisaniem i denerwowaniem innych :))


11. Gdzie marzysz aby pojechać?
- Do Londynu, aby móc zwiedzić wszystkie wspaniałe atrakcje!


PYTANIA OD Córka Razjela:

1. Czy lubisz zwierzęta?
- Tak i to bardzo, sama posiadam pieska <3

2. Twój ulubiony przedmiot w szkole?
- Chyba język fiński, muzyka, plastyka, historia :D

3. Jaki rodzaj książek najbardziej lubisz?
- Fantastyczne i romans!

4. Twój ulubiony kolor?
- Czarny, czerwony, złoty, srebrny, szmaragdowy, turkusowy!

5. Masz rodzeństwo? Jeśli tak to jak się nazwają?
- Mam młodszego brata, który nazywa się Kuba.

6. Co najbardziej lubisz jeść?
- Cukierki XD A tak "zdrowo", to risotto i pizze <3

7. Jaki jest twój ulubiony cytat?
- Mam ich bardzo dużo, ale podam jeden z nich: Kocham cię i będę kochał, aż do śmierci, a jeśli potem jest jakieś życie, wtedy też będę cię kochał - Jace, Miasto Szkła.

8. Jaką miałeś/aś największą wtopę w życiu?
- Było ich kilka :D


PYTANIA OD Tess Brandien;

1) Czytasz poezję? Jeśli tak to jaką?
- Nie czytam poezji.

2) Jakie miasto chciałabyś odwiedzić?
- Londyn <3

3) Co robisz by rozwijać swoje pisarskie umiejętności?
- Piszę i czytam dużo książek ;)

4) Jakie jest Twoje marzenie?
- Zostać psychologiem i napisać swoją książkę <3

5) Skąd czerpiesz natchnienie?
- Ze wszystkiego, co mnie otacza.

6) Czy zakładając bloga miałaś w głowie cały jego zarys, czy też wymyślasz na bieżąco fabułę swojej opowieści?
- Trochę tego i trochę tego ;))

7) Czy istnieje coś bez czego nie możesz żyć?
- Tak... kawa mrożona, książki i mój pies :D

8) Co dla Ciebie znaczy, że książka ma duszę?
- Hmmm... dla mnie to znaczy bardzo dużo. Każda książka wpływa na mnie bardzo mocno i odczuwalnie, dlatego też często czuję to, co bohater w książce. Za każdym razem, kiedy przeczytam ostatnią stronę, cząstka całej opowieści zostaje we mnie na zawsze <3

9) Czytałaś kiedyś utwór autorstwa H. Sienkiewicza
- Nie, nie czytałam.

10) Jaki okres w roku ma według Ciebie największy urok.
- Wiosna <3 Wszystko się "rodzi" na nowo.


11) Czy jest pora dnia, w której lepiej Ci się tworzy?
- Ranek i wieczór :D


PYTANIA OD RudaAlisson Angelika:

1)Najlepszy blog jaki kiedykolwiek czytałeś?
- Chyba nie mam takiego, bo większość blogów, które czytałam, były naprawdę wspaniałe <3

2)Twój ulubiona para książkowa?
- Jest ich duuuużo!!! Clace, Sizzy, Malec...

3)Gdybyś mógł/mogła zmienić swoje imię, jakie byś wybrał/a?
- Zuzanna lub Nadia.

4)Jaka książka była twą pierwszą?
- Nie pamiętam, ale z młodzieżowych, to Zmierzch.

5)Kto jest twoim idolem?
- Demi Lovato, Lily Collins i po części Emeraude Toubia <3

6) Masz jakąś zabawną historię ze swego życia? Jaką?
- Nie mam raczej... przynajmniej nie przypomina mi się :D

7)Książka, przez którą nie mogłaś/eś spać po nocach?
- Dary Anioła, o tak, aha i jeszcze Diabelskie Maszyny, Szeptem i Morze Spokoju <3

8)Ulubiony film?
- The Originals/Początek

9)Kim chcesz być w przyszłości?
- Psychologiem i pisarką.

10)Czy gdy piszesz utożsamiasz wykreowaną postać ze sobą?
- Czasami :)

11)Czy chciałbyś się przenieść do średniowiecza? Dlaczego? 
- Tak, chciałabym poznać życie tamtejszych kobiet, które nosiły te cudowne suknie i w ogóle ich życie było interesujące :D


MOJE PYTANIA: 

1. Twój ulubiony aktor/ka?
2. Twój ulubiony kolor?
3. Wierzysz w reinkarnacje?
4. Co sądzisz o obrazach olejnych?
5. Czy kiedy zapamiętasz swój sen, to sprawdzasz czasami jego znaczenie/a w internecie?
6. Co cię zainspirowało do założenia bloga?
7. Jak byś ocenił/a mój blog w skali od 1-10?
8. Twoja ulubiona pora roku?
9. Ile książek znajduje się w twojej biblioteczce (możesz wstawić zdjęcie, jeśli chcesz)?
10. Bez jakiego napoju nie mogłabyś żyć?
11. Smak miętowy czy truskawkowy?

NOMINUJĘ:


niedziela, 17 stycznia 2016

Liebster Blog Award!!!

Bardzo bym chciała podziękować Elenie Herondale (jej blog) za nominację do LBA! Jest to pierwsza nagroda na tym blogu, dlatego bardzo, bardzo dziękuję <3

PYTANIA OD ELENY:

1. Jaki jest twój ulubiony film?
- I Originals/Początek i Dary Anioła!
2. Co chciałabyś zmienić w sobie?
- Chyba cerę i figurę ;)
3. Czego najbardziej nie lubisz robić?
- Hmmm... wstawać rano do szkoły i uczyć się do testów!
4. Jaki blog poleciłabyś znajomym?
- Swój... ŻART XD Poleciłabym blogi, które sama obserwuję i czytam ;*
5. Jaką książkę poleciłabyś znajomym?
- Dary Anioła, Diabelskie Maszyny, Morze Spokoju lub Szeptem ;) Ale to też trochę zależy, co moi znajomi lubią.
6. Czy czytasz mojego bloga? Jeśli tak, co o nim sądzisz?
- Owszem, czytam twojego bloga i uważam, że masz talent, który powinnaś dalej rozwijać!
7. Z czego czerpiesz wenę?
- Najczęściej z czytania książek, słuchania muzyki i oglądania filmów lub seriali.
8. Podaj tytuł swojej ulubionej piosenki.
- Nie mam ulubionej, bo ciągle się zmieniają, więc podam po prostu tytuł OBECNIE ulubionej, a mam je dwie: Danity Kane - Stay With Me & Diplo - Revolution


PYTANIA ODE MNIE:

1. Dlaczego akurat ta tematyka bloga?
2. Bez jakich trzech książek/książkowych serii nie mógłbyś/abyś żyć?
3. Skąd czerpiesz inspiracje do dalszego pisania?
4. Wyobrażasz sobie czasami zakończenie bloga?
5. Ile masz książkowych mężów :D???
6. Najgorsza książka jaką w życiu czytałeś/aś?
7. Jak wygląda twój idealny obiad nad dziś?
8. Pisanie to twoje pasja czy hobby?
9. Kim chciałbyś/łabyś zostać w przyszłości? Dlaczego?
10. Jak brzmi/ą twoje motto/a życiowe?
11. Jak brzmi jeden z twoich ulubionych i najbardziej znaczących dla ciebie cytatów?


NOMINUJĘ:

1. Ich życie płonęło jasno jak płomień świecy...i równie łatwo było je zgasić.
2. Magia Przeznaczenia
3. death is only beginning
4. Nieznana Historia Clary
5. Dary Anioła: Zupełnie inna historia
6. Zaręczyny - Dary Anioła
7. Bo kochać to niszczyć...
8. All of Me
9. Half-Blood
10. Love Story Of Two Shadowhunters
11. Nie można nic poradzić na to, kto jaki się urodził

czwartek, 7 stycznia 2016

Rozdział 9 Rany

◊ Isabelle 


Po dojściu do instytutu, przenieśliśmy Clary do izby chorych. Jace ostrożnie ułożył ją na brzuchu, byleby nie uszkodzić bardziej jej pleców. Posłałam Paul'a i Annabeth po moją matkę, która zjawiła się z ojcem w mgnieniu oka.

- Co się stało?! - podniosła wzrok, podbiegając do nieprzytomnej dziewczyny. Widząc przesiąkniętą krew na koszulce Alec'a, która nadal okrywała rany rudowłosej, raptownie się zatrzymała. - Na Anioła... - szepnęła, podchodząc bliżej z dłonią przyłożoną do ust.

- Mamo, trzeba wezwać Cichych Braci. - oznajmiłam, wyrywając ją z zaniemówienia i szoku, który mógłby trwać o wiele dłużej. Niestety ona tylko pokiwała głową.

- Maryse, kochanie - tym razem, to ojciec podjął próbę. - weź głęboki oddech i usiądź przy Clarissie. Ja pójdę wezwać kogoś z Cichego Miasta i zawiadomię jej rodzeństwo.

Mama - jak zwykle - posłuchała jego prośby i zrobiła, tak jak jej powiedział. Odetchnęła i usiadła na brzegu łóżka obok Clary i ostrożnie zaczęła ściągać materiał z pleców dziewczyny.

- A wy - ojciec spojrzał na nas wszystkich surowo. - marsz na korytarz i nigdzie się nie ruszać. Macie czekać przed drzwiami i być gotowi, jeżeli Maryse sobie nie będzie sobie radzić lub jeżeli Cisi Bracia będą chcieli was przepytać. Ja na pewno tak zrobię. - zagroził i zaczekał, aż wyjdziemy, a on za nami. Opuściliśmy więc wszyscy izbę chorych. Ojciec ruszył biegiem w głąb korytarza, a ja tym czasem, trzymając się za włosy, oparłam plecami o ścianę.

- Boże, to wszystko moja wina! - krzyknęłam i odsunęłam się od ściany, uderzając ją następnie z całej siły pięścią. Kamień nie został ani trochę uszkodzony, w przeciwieństwie do mojej dłoni, za którą się złapałam. Poczułam okropny ból i pieczenie w miejscu, gdzie zdarłam sobie skórę - na kostkach. Krzyknęłam przez zaciśnięte zęby z bólu i złości.

- Iz - zaczął kojąco Alec i podszedł do mnie, ujmując moją zranioną dłoń. Wyciągnął zza paska spodni stelę i zaczął wypalać na moim nadgarstku irazte. Chciałam mu powiedzieć, że równie dobrze sama mogę sobie pomóc, ale dałam już sobie spokój. Przyzwyczaiłam się do jego opiekuńczości i troski wobec mnie i Maksa. Był moim starszym bratem i mimo, iż chwilami doprowadzał mnie do szału, i tak bardzo go kochałam. Nie wyobrażam sobie bez niego życia. Był, jest i będzie moim bratem, a ja jego siostrzyczkom. - To nie była wina nikogo z nas... tylko Coltona, ale nie twoja. - uspokoił mnie, po czym przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w niego bardziej, starając siebie przekonać w myślach, że ma racje. To nie była moja wina, tylko Coltona. To on ją sprowokował i to on poniesie konsekwencje... nie. On nie ponosi konsekwencji. O prócz miejsca w radzie jego rodziców, jego ojciec jest również inkwizytorem. Nie powiem, bo nasze rodziny żyły ze sobą w zgodzie, ale to nie zmieniało faktu, że Coltonowi się upiecze.

- Alec ma racje. - westchnęła Annabeth. - to wina Coltona. Nawet jeśli wiedziałaś już o plecach Clary, to nie twoja wina, szczególnie, że starałaś się ją powstrzymać.

- Właśnie. - potwierdził Paul, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny, która zamrugała kilka razy i spojrzała na niego zaskoczona z lekkim uśmiechem. Chłopak odchrząknął i zabrał dłoń, udając, że się drapie po głowie.

Odsunęłam się od brata, czując się nieco lepiej. Mimo to bałam się, co teraz będzie z Clary. W środku się pocieszałam, że na szczęście żyje. Gdyby nie Jace, to teraz byśmy się szykowali się do pogrzeby. Kiedy przeniosłam wzrok na blondyna, ten stał oparty o ścianę i przykładał w skupieniu palce do skroni. Chciałam się go zapytać o czym myśli, ale przerwały mi głośne kroki dwóch osób. Jedna z nich musiała mieć obcasy. Po chwili dostrzegłam, jak szybkim krokiem zbliżają się do nas Seraphina i Jonathan. Dziewczyna tupała beżowymi obcasami na koturnie. Jej włosy były spięte w wysoką kitkę, na twarzy widniał delikatny makijaż, a jej szczupłą figurę podkreślały czarne legginsy i ciemnozielona koszula ze złotym wisiorkiem z kształcie piórka, który zwisał z jej szyi i dosięgał, aż nad pępek. Jonathan zaś był od niej wyższy o głowę, mimo iż dziewczyna chodziła w wysokich obcasach. Musiałam przyznać, że chłopak był naprawdę przystojny. Nosił czarne buty, spodnie i opinającą jego mięśnie koszulkę.

Oboje podeszli i stanęli przed drzwiami.

- Co się stało? - spytał Jonathan zaniepokojonym, aczkolwiek wściekłym głosem.

- Byliśmy na plaży... - zaczęłam, chcąc szybko opowiedzieć o tym, co się wydarzyło. - nasz kolega, Colton, wyzwał Clary na pojedynek, kto szybciej dopłynie do boi. Clary chciała odmówić, ale w końcu dała się sprowokować i przyjęła wyzwanie. Na początek dobrze jej szło, kiedy pływała, ale potem... - musiałam wziąć oddech - potem zwolniła i się zaczęła się topić...

- Co?! - Seraphina podniosła głos i zrobiła w moją stronę gwałtowny krok. Cofnęłam się, gdy Jonathan zatrzymał siostrę, łapiąc ją za ramię.

- Ale Jace ją uratował. - dokończyłam, mając nadzieję, że to jakoś uspokoi Morgenstern.

- Ale? - spytał Jonathan, marszcząc groźnie brwi.

- Ale sól morska dostała się do jej ran. Dlatego też zaczęła się topić. Z bólu. - oznajmił Jace.

- Rany się otworzyły?! - tym razem w głosie Seraphiny nie była złość, tylko troska i strach.

- Tak. - powiedziałam cicho. Wiedziałam, że rodzeństwo może się martwić, ale nigdy bym nie pomyślała, że jedno słowo "tak" sprawi, że wybuchną niczym bomba. Oboje rzucili się w stronę drzwi. Wpadli do środka izby chorych, gdzie nadal leżała Clary. Koszulka z jej pleców została zdjęta, odsłaniając okropne rany, które wyglądały jeszcze gorzej niż na plaży. Moja matka zdążyła nakryć ciało dziewczyny do pasa. Chciała nawet zasłonić materiałem rany, ale Seraphina i Jonathan podeszli bliżej. Chłopak odsunął delikatnie Maryse na bok i razem z siostrą zaczął badać wzrokiem plecy rudowłosej, która nadal była nieprzytomna.

- Seraphina. - Jonathan zwrócił się do siostry takim tonem, jakby w tym jednym słowie było zawarte o wiele więcej. Dziewczyna wiedząc co robić, kiwnęła głową i szybkim krokiem wyszła z sali. Do jej powrotu, który nastąpił po kilku minutach, nikt się nie odzywał. Nawet moja matka. Morgenstern wróciła z miską gorącej wody - która nadal parowała - i pływającą w niej ścierką. Miskę postawiła na stoliku obok i odwróciła się w naszą stronę.

- Macie czysty alkohol? Lub coś, co go zawiera? - spytała nerwowo.

- Tak, tutaj. - powiedziała mama, nareszcie otrząsając się z szoku. Podeszła do szafki przy ścianie i wyjęła z niej małą plastikową butelkę. Ledwo co zdążyła podejść do rodzeństwa, kiedy Jonathan sam do niej podbiegł i wyrwał jej butelkę z ręki. Podał ją Seraphinie, która pozbyła się nakrętki i wlała całą zawartość do miski.

- Co wy robicie? - spytałam przerażona.

- Pozbędziemy się bakterii i opatrzymy rany. - odpowiedział Jonathan, unieruchamiając nadgarstki Clary. Seraphina zmoczyła ścierkę w wodzie z alkoholem i zaczęła ją wyciskać wzdłuż pleców siostry. Rudowłosa zaczęła krzyczeć jak opętana, próbując się podnieść i uciec od zadawanego jej bólu, ale ramiona Jonathana - z trudem - jej to uniemożliwiały.

- Oszaleliście?! - uniósł się Jace, robiąc krok w ich stronę.

- Musimy poczekać na Cichych Braci! - wtrącił Alec.

Teraz wszyscy staliśmy przy nogach łóżka i słuchaliśmy krzyków, wydobywających się z gardła młodej Morgenstern. Po chwili ustały, a zastąpiło jej głębokie dyszenie. Seraphina ponownie zamoczyła ścierkę, ale zanim ją wyciągnęła, spojrzała na nas surowo.

- Te rany zrobił nam wszystkim nasz ojciec! Bił nas biczem nasiąkniętym demonicznymi substancjami, które uniemożliwiają gojenie się ran! To trwa miesiące, czasami nawet i lata!

- A iratze? - spytała Annabeth cicho.

- Jeżeli będziemy leczyć te obrażenia sposobami związanymi z anielską mocą, pogorszymy tylko ich stan. Dlatego też obecność Cichych Braci jest zbędna. - oznajmił Jonathan z poważnym wyrazem twarzy.

- Więc co mam... mamy zrobić? - poprawił się Jace i spojrzał z przejęciem na Clary.

- Nic. Do leczenia takich ran, trzeba przyziemnych sposobów, nie zawierających magii. Tak jak powiedziała Serapihna    potrzeba czasu.

W tym samym czasie starsza Morgenstern wyciągnęła ścierkę z gorącej mokrej wody, którą zaczęła wyciskać w ten sam sposób co przedtem. Słysząc ponowny krzyk rudowłosej, unieruchomionej przez Jonathana, znowu zapiekły mnie oczy. Zacisnęłam powieki i odwróciłam głowę.


Clary 


Ból...

Pieczenie... 

Zimno...

Bezsilność...

Ciemność i cisza otaczały mnie, niczym gęsta mgła, która w pewnym momencie zaczęła się rozstępować. Przed oczami zrobiło mi się jasno. Usłyszałam bicie serca... swojego serca. W końcu zaczęłam czuć swoje stopy, kolana, biodra, szyję, głowę. Całe ciało. Oddychałam. Coś miękkiego dotykało mojego ciała z przodu, a także policzek    dopiero po chwili zrozumiałam, że leżałam na brzuchu.

Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam rozchylić powieki, które zdawały się ważyć tone. Po chwili ponowiłam próbę, która tym razem zakończyła się powodzeniem. Otworzyłam zaspane oczy, których ostrość była fatalna. Dopiero po kilkunastu sekundach mogłam zobaczyć, gdzie się dokładnie znajdowałam    w izbie chorych.

Niemal wszystko dookoła mnie było białe: rzędy łóżek, framugi okien, a nawet podłoga.

Zmarszczyłam brwi, starając sobie coś przypomnieć... morze! Pamiętałam, że byłam z innymi nad morzem. Może to dlatego mam taki słonawy posmak w ustach? Ale o prócz słonej, morskiej soli, miałam też dziwny posmak... mięty? Hmmm... Zaklęłam cicho pod nosem i przenosząc ciężar na dłonie, ułożone po obu bokach mojej głowy, zaczęłam się podnosić. Niestety, ledwie kilka centymetrów dzieliło moją twarz od poduszki, a mój policzek ponownie się na niej znalazł. Poczułam niemiłosierny ból na plecach, który sprawił, że aż musiałam zacisnąć zęby, usta i powieki, byleby stłumić narastający we mnie krzyk.

Przełknęłam ślinę, po czym oddychając przez usta, postarałam się delikatnie przewrócić na bok, bo wiedziałam, że na plecy nie dam rady. Policzyłam w myślach do trzech i zaciskając zęby, przewróciłam się na bok i wyciągnęłam rękę pod sobą do przodu. Odetchnęłam, nareszcie mogąc lepiej oddychać i widzieć.

Ukryłam na moment twarz w zagięciu ręki i westchnęłam.

Na Anioła, w co ja się wpakowałam?!

- Clary? - usłyszałam nagle dobrze mi znany głos. Otworzyłam oczy i przeniosłam je na drzwi, w których stała Lilith. Ubrana w czarny komplet, składający się ze spodni, żakietu, szarej bluzki i czarnych koturnów, podbiegła do mojego łóżka, klękając na podłodze. Położyła dłoń na moim policzku, który pogładziła. Patrząc na mnie z przerażeniem, schowała kosmyk moich włosów za ucho. - Córko... - szepnęła i złożyła czuły pocałunek na moim czole. Usiadła na krawędzi łóżka, po czym zaczęła tulić moją twarz, jakby się bała, że ją zaraz stracę. Była tak blisko, że czułam jej mocne perfumy. Nie przeszkadzała mi jej obecność, przy której zawsze się mogłam poczuć bezpieczna. - Jonathan mi już o wszystkim powiedział. Przysięgam na wszystkie demony Edomu, że kiedy tylko zasiądę na tronie Edomu, skrócę tego Wayland'a o głowę i inne części ciała...

- Błagam - przerwałam jej, czując jak na jej słowa żołądek podchodzi mi do gardła. - i tak już się źle czuję. Nie pogarszaj tego, opowiadając o szczegółach egzekucji, jakie zaplanowałaś. - poprosiłam.

- Masz racje, wybacz. - zaśmiała się i ponownie odetchnęła. - O mało, co nie otarłaś się o śmierć wczoraj. Chwała losowi, że przeżyłaś...

- Ale za jaką cenę? - mruknęłam, delikatnie dotykając szorstkich od ran pleców. Skrzywiłam się, nie tylko z bólu, ale i na myśl, że wszyscy, którzy byli ze mną na plaży widzieli moje plecy.

- Bardzo bolą?

- Jak diabli.

- No dobrze. - westchnęła. - Ale nie mów nic ojcu. - poprosiła, po czym zamknęła oczy, i zaczynając szeptać nieznane słowa, przeniosła dłoń na moją pełną obrażeń część ciała, która pod jej dotykiem zabolała jeszcze mocniej. Ból jednak nie trwał długo, gdyż zaklęcie, które rzuciła na mnie Lilith, zadziałało, zmniejszając moje męczarnie na tyle, abym mogła usiąść i się oprzeć o poduszki. Poczułam niewyobrażalną ulgę.

- Dziękuję, matko. - szepnęłam z lekkim uśmiechem, kiedy brunetka otworzyła świecące się na ognisty kolor oczy. Po chwili kolor znikł, a zastąpił go jasno-zielony.

- Nie ma sprawy, a teraz odpoczywaj. Powiadomię twojego ojca, że twoja misja może się trochę opóźnić. - powiedziała, po czym wstała i sobie poszła.

Zostałam sama. Miałam zamiar się położyć, ale nagle zauważyłam jak w nogach łóżka leżą jakieś ubrania. Nachyliłam się i sięgnęłam po nie. Była to biała koszula nocna na ramiączkach, która dosięgała do kolan i biały, puchaty szlafrok. Najpierw nie miałam pojęcia, dlaczego mi zostawili ubrania, skoro i tak bym nie mogła się podnieść z łóżka, ale z drugiej strony miałam ochotę siedzieć tutaj jakkolwiek ubrana, byleby nie wciąż w bikini. Wzięłam więc ubrania i poszłam do łazienki obok. Przebrałam się, a brudne od krwi bikini wyrzuciłam do śmieci. Umyłam twarz, po czym wróciłam do łóżka, ostrożnie się opierając o poduszki. Brudną od krwi kołdrę skopałam na podłogę. Spojrzałam na zegarek obok, który wskazywał godzinę obiadową. Pewnie inni są w trakcie jedzenia, dlatego nikt do mnie nie...

- Clary!!

...nie zagląda.

Isabelle, Jace, Paul, a razem z nimi... Colton?! Widząc go przypomniało mi się wszystko, co się zdarzyło: plaża, sprzeczka, wyścig, a potem ból... Dostałam szału. Ponownie utkwiłam wzrok w Waylandzie i zacisnęłam usta. Zapragnęłam go tak bardzo zobaczyć martwego, że nie mogłam się powstrzymać i wstałam, zmierzając w jego stronę szybkim krokiem.

- Ty, suki*synie! - wydarłam się, chcąc się na niego rzucić. Lecz poczułam, że w ostatniej chwili ramiona Jace'a łapią mnie od przodu i owijają się w końcu wokół, powstrzymując mnie od ataku. Szarpałam się dalej, będąc w jeszcze większej furii, kiedy na twarz Coltona wstąpił rozbawiony uśmieszek.

- Clary, zostaw! - syknął do mnie blondyn, wciąż mnie trzymając w żelaznym uścisku. Czułam, że dyszy i powoli kończą mu się siły, gdy tym czasem mi przybywały. W końcu tak już miał dość, że poprosił Paul'a o pomoc, który z westchnieniem złapał za moje nogi i je uniósł.

- Puszczajcie obydwaj, bo nie ręczę za siebie! - ostrzegłam, kiedy przenieśli mnie na łóżko obok i unieruchomili moje nogi i nadgarstki. - Zabiję drania! Zatłukę jak psa! - Niestety, moje wyzwiska nie robiły na Waylandzie żadnego wrażenia, wręcz go bawiły.

- A nie mówiłem, że tak będzie? - powiedział w końcu Paul, rozluźniając nieco uścisk na mojej nodze, którą udało mi się go kopnąć w brzuch. Zamiast się za niego złapać, chłopak kaszlnął i ponownie zamknął moje nogi w żelaznym uścisku. - Wiem, że jesteś wściekła, ale to nie powód, aby mnie kopać, mała.

- Nie nazywaj mnie tak. - warknęłam, dysząc. W końcu ja sama już miałam dość i westchnęłam ciężko. Jace i Paul również, dlatego, kiedy zobaczyli, że już się uspokoiłam (tylko fizycznie), puścili mnie. Powoli usiadłam i pogroziłam Coltonowi palcem, mówiąc:

- Zbliż się do mnie, a dowiesz się co naprawdę znaczy określenie jesień średniowiecza.

- Teraz jeszcze bardziej mnie kusi, aby do ciebie podejść. - zaśmiał się bez krzty wesołości.

- Zamknij się. - warknęła Isabelle i usiadła obok mnie, przytulając. - Na Anioła, tak bardzo się bałam.

- Pójdę zawiadomić Maryse. - powiedział Paul i przy okazji zabrał ze sobą Coltona. Świetnie, przynajmniej nie będę musiała oglądać jego gęby.

- Aż tak źle ze mną było? - spytałam, odsuwając się od niej.

- Topiłaś się i o mały włos nie zginęłaś. - powiedział Jace, patrząc na mnie współczująco.

- Ale Jace cię uratował. - dodała szybko Isabelle. - Wskoczył do wody, a kiedy cię wyciągnął, nie oddychałaś, więc zaczął cię reanimować...

- Reanimować?! - wykrztusiłam, patrząc się zszokowana na blondyna.

- Nie ma za co. Polecam się na przyszłość. - mrugnął do mnie z uśmiechem. Poczułam wpływający rumieniec, który musiał być doskonale widoczny na mojej bladej twarzy. Przez dłuższą chwilę siedziałam cicho ze spuszczoną głową.

- Ale tylko masaż serca? - upewniłam się wystraszona. Kiedy Jace nie odpowiedział, spojrzałam z oczami wielkości talerzy na Isabelle. Dziewczyna jedynie udała, że patrzy na niewidzialny zegarek na nadgarstku i udała zmartwienie.

- Och, jak późno! Lekcja się zaczyna! - powiedziała i szybkim krokiem wyszła.

- Tylko masaż serca? - powtórzyłam przerażona, patrząc na blondyna. Nagle jego usta ułożyły się w szerokim uśmiechu.









Wiem, że rozdział dość krótki i taki nudnaaaawy i przepraszam za to, ale obiecuję, że next będzie dłuższy i, że postaram się go napisać lepiej!

Tym czasem chciałabym wam z całego serca podziękować za 9 562 wyświetlenia i komentarze, których miłe słowa i opinia są dla mnie ogromną motywacją do dalszego pisania. Dziękuję, że jesteście ze mną i, że czytacie to opowiadanie <3