sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział 11 Zebranie Clave



Zebranie Clave, Alicante 



Głosy dochodzące zza drzwi Sali Anioła, były tak głośne, że dało się je usłyszeć nawet przez silny panujący jesienny wiatr. Liście osadzające się na marmurowych schodach, co chwile stawały się podwładne pogodzie, która nerwowo zmieniała ich położenie. Jesienne dźwięki jednak nie przeszkadzały członkom rady, którzy w środku budynku w świetle zapalonych świec omawiali długo odkładane informacje i plany:

- Jak dobrze wszyscy wiemy, seria ofiar ustała. Pociągnęła jednak ze sobą bardzo wpływowe osoby, a dokładnie byłą Konsul, Jie Penhallow, byłego Inkwizytora Wayland'a, a także szefową instytutu w Paryżu, którą była Joanna Ashdown - oznajmił Inkwizytor, Robert Lightwood. Siedząc u szczytu stołu z uniesioną głową, swoim wzrokiem zmierzył każdego obecnego. - Proponuję odsunięcie tymczasowego Konsula i oficjalne wybranie nowego. Jakieś propozycje?

- Jeżeli można, Inkwizytorze - zaczął pięćdziesięcioletni Samuel Clarence, którego osoba była w radzie już ponad trzydzieści lat. Uniósł rękę, którą opuścił i wstał dopiero, kiedy Robert kiwnął głową. - Na podstawie swojego trzydziestoletniego doświadczenia, chciałbym zgłosić swoją kandydaturę.

- Zostaniesz wzięty pod uwagę, Samuelu. - Po wypowiedzi Lightwooda, Clarence kiwnął w podziękowaniu głową i z powrotem zajął swoje miejsce. - Czy ktoś jeszcze chciałby zgłosić swoją lub czyjąś kandydaturę?

W sali nastała cisza, nikt nie odezwał się nawet słowem. Robert spojrzał ukradkiem na żonę, która dyskretnie kręciła głową. Mimo iż w środku wiedział, jak ciężko będzie jego żonie, nie mógł pozwolić, aby to Clarence został Konsulem. Członkowie, mało znanego rodu, którym był ród Clarence, słynął z intryg i pożądania, jakim była władza. Wziął więc głęboki oddech i wstał, mówiąc:

- Na podstawie znajomości wielu języków i wieloletniego doświadczenia w prowadzeniu instytutu w Nowym Jorku, zgłaszam kandydaturę Maryse Lightwood. - Przy stole przebiegł cichy szmer szeptów, na co Robert zareagował jeszcze głośniejszym głosem:

- Ten kto stoi za tym, aby stanowisko nowego Konsula objął Samuel Clarence, niech odda swój głos wstając! - Na słowa Inkwizytora, od stołu wstały może cztery osoby.

- Kto stoi za tym, aby stanowisko nowego Konsula objęła Maryse Lightwood, niech odda swój głos teraz - powiedział ponownie Robert. Tym razem rozbrzmiał dźwięk niemal wszystkich odsuwanych krzeseł członków rady Clave. Zdezorientowana Lightwood rozejrzała się z niedowierzaniem, następnie przenosząc wzrok na męża, który dał znak, aby usiąść. Kiedy wszyscy ponownie zajęli swoje miejsca, a twarz Clarence'a stała się obojętna, Inkwizytor oznajmił:

- Stanowisko Konsula od tej chwili obejmuje Maryse Lightwood.

- Inkwizytorze - zaczął ponownie Samuel, tym razem wstając zanim Inkwizytor wyraził zgodę. - Skoro Maryse Lightwood zajmie stanowisko Konsul, to chciałbym zająć jej miejsce jako szef instytutu w Nowym Jorku, którym już nie jest. - Na słowa mężczyzny Inkwizytor zmarszczył brwi, ukradkiem spoglądając na żonę, która obdarzyła mężczyznę chłodnym spojrzeniem.

- Rozumiem, jednak najpierw chciałbym...

- Stanowisko Konsula jest o wiele wyższe od szefa instytutu - przerwał Samuel. - Na to, abym został Konsulem, oddano cztery głosy. Mają one naprawdę dużą wartość, jeśli chodzi o osadzenie mnie jako szefa instytutu w Nowym Jorku, szczególnie, że jak do tej pory nie było nikogo innego chętnego do tego stanowiska.

- Nawet nie dałem nikomu szansy się zgłosić, Samuelu - odpowiedział Robert, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie da za wygraną. Przeniósł wzrok na członków rady. - Ten, kto jest zainteresowany zgłoszeniem kandydatury na szefa instytutu w Nowym Jorku lub szefa instytutu w Paryżu, niech zgłosi to teraz. - W sali nastała cisza, a każda jej sekunda wywoływała na twarzy Clarence'a co raz większy uśmiech. Nagle jednak rozbrzmiał dźwięk odsuwanego krzesła. Każdy skierował swój wzrok na dziewczynę o czarnych włosach i zielonych oczach, która zabrała głos:

- Jestem Evelyn Ashdown, córka Joanny Ashdown, byłej szefowej tamtejszego instytutu. Na podstawie swojego dopiero ukończonego szkolenia na szefową instytutu z oceną bardzo dobrą, zgłaszam swą kandydaturę na szefową instytutu w Paryżu.

- Dopiero co ukończyłaś szkolenie, Evelyn? - spytał Robert, wpatrując się z fascynacją w urodę dziewczyny.

- Tak, Inkwizytorze. Dopiero co też dołączyłam do rady Clave.

- Rozumiem - powiedział, po czym oznajmił. - Skoro nie ma innych chętnych, szefową instytutu w Paryżu zostaje Evelyn Ashdown.

- A co z Nowym Jorkiem? - spytał Samuel Clarence z uśmiechem na twarzy. Robert niechętnie na niego spojrzał.

- Nowym szefem instytutu w Nowym Jorku zostaje Samuel Clarence. - Na słowa Inkwizytora, nowa Konsul, jak i pozostali spuścili zawiedziony wzrok na papiery przed sobą.

Następną sprawą, jaką rada zaczęła omawiać był nadchodzący rok szkolny, w którym wprowadzono jedynie to, że temat ma od tej pory być przerabiany szybciej, aby nadrobić stracone rzeczy z powodu zdarzeń sprzed kilku miesięcy. Do ksiąg historycznych ma także zostać wprowadzona data i zdarzenia z zagłady Lilith.

Ostatnią rzeczą jaką omówiono, była sprawa porwania Isabelle Lightwood i Jonathana Morgensterna. Zaliczała się do niej również Clarissa Morgenstern.

- Zapewniam, że wysłałem Clarisse Morgenstern do Cichego Miasta. Cisi Bracia wykryli tylko, że Isabelle żyje. Nie udało im się jednak dowiedzieć niczego więcej. Sprawca więc zostaje bez śladu, zupełnie jak Jonathan i Isabelle - oznajmił Robert, w środku czując ukłucie na wspomnienie o córce.

- Nie można jednak wykluczać, że sprawca porwania i sprawca od serii zabójstw to ta sama osoba - odezwała się Celine Herondale, która jak do tej pory siedziała cicho.

- Oczywiście, Cisi Bracia na moją prośbę wciąż starają się badać zebrane informacje na temat ciał i obrażeń. Póki co, wolałbym jednak odłożyć sprawę na bok, gdyż i tak nie ma żadnych wieści.

- A gdyby wysłać Clarisse Morgenstern do jakiegoś czarownika? - zaproponowała jedna z członkiń rady.

- Lub poradzić się faerie? One zawsze coś wiedzą!

- Proponuję przesłuchać Clarisse mieczem Anioła!

- Nie wykluczajmy pozostałych podziemnych! Wilkołakom i wampirom także co chwila obija się coś o uszy!

- A może warto porozmawiać z syrenami?!

- Clarissa jest za słaba - zaoponował Stephen Herondale, wstając z miejsca. Ogólnie uchodził za jedną z tych osób, które się przypatrują rozmową a nie negocjują, więc swoją gwałtownością uciszył każdego obecnego. - W tej chwili jest z moim synem w instytucie w Nowym Jorku. Po wizycie w Cichym Mieście nie jest w stanie nawet unieść miecza. Wnoszę o ograniczenie jakichkolwiek metod, które mogłyby jej zaszkodzić.

- Oczywiście. - Robert kiwnął głową i wziął do ręki arkusz papierów unosząc go tak, aby każdy mógł zobaczyć co trzyma. - Clarissa Morgenstern prawie umarła od mocy miecza Anioła, nie ma więc mowy o jakichkolwiek innych próbach w najbliższym czasie. Co do faerie i innych podziemnych, proponuję, aby dwie osoby udały się na początku roku szkolnego na Jasny Dwór, a także do hotelu Dumort w Nowym Jorku i porozmawiały w moim imieniu z podziemnymi.

- A co z wilkołakami?

- Sam porozmawiam z dowódcą.

- Inkwizytorze - Kobieta o srebrnych włosach i chłodnych szarych oczach wstała unosząc dłoń. - Moja córka, Carina Tyrell, będzie kontynuowała naukę w Nowym Jorku. Proponuję, aby to jej przypadło zadanie. Zgłaszam ją na podstawie jej umiejętności negocjacyjnych.

- Znam Carinę, miałem okazję uczyć jej klasę demonologii w ramach zastępstwa. To zdolna dziewczyna, więc dobrze. Chciałbym jeszcze kogoś do tego zadania, tak jak powiedziałem, chcę aby podjęły się tego dwie osoby - powiedział Inkwizytor, przemierzając wzrokiem po obecnych.

- Chciałabym zgłosić swojego syna - Głos Celine rozniósł się po całej sali. - Jace'a Herondale'a. Dobrze walczy, również potrafi negocjować i jest przyszłym szefem instytutu w Bułgarii.

- Niech będzie. - Inkwizytor kiwnął głową. - Jace Herondale i Catarina Tyrell. Proszę ich rodziny, aby omówili z nimi tą sprawę. Uważam, że to wszystko. Zebranie skończone. - Na słowa mężczyzny, rozległ się dźwięk odsuwanych krzeseł, a następnie kroki w stronę wyjścia.

- Jak mogłeś oddać mu instytut? - Palce Roberta zbierające papiery w jeden arkusz znieruchomiały na dźwięk słów żony. Ten jednak ją zignorował, kontynuując daną czynność, mówiąc:

- Później o tym porozmawiamy. - Następnie łapiąc za papiery ominął kobietę idąc w stronę nowej szefowej Paryskiego instytutu, Evelyn Ashdown. Dziewczyna również nadal zbierała papiery. Maryse obserwowała jak jej mąż podchodzi do dziewczyny i nachyla się do niej, szepcząc jej coś do ucha. Dziewczyna powoli spojrzała mężczyźnie w oczy, które wpatrywały się w nią jak lew w swoją zdobycz. Jej usta wykrzywiły się lekkim, znaczącym uśmiechu.

Maryse poczuła, jak tysiące igiełek wbija jej się w serce. Nie mogąc patrzeć jak jej mąż planuje kolejną noc poza ich łożem, skierowała się w stronę drzwi. Jedyne o czym teraz myślała, to gdzie tym razem Robert to zrobi; na biurku, tak jak tamtą blondynkę? Na stole, tak jak tamtą dziewkę ze sklepu z bronią? Na krześle, jak ostatnim razem z inną brunetką? A może w jej przyszłym gabinecie Konsula?

sobota, 24 grudnia 2016

WESOŁYCH ŚWIĄT I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU :3

Chciałabym wam wszystkim życzyć wesołych, radosnych, spokojnych świąt! Dużo wspaniałego czasu spędzonego z rodziną i przyjaciółmi, wśród kolorowych lampek choinki, prezentów, świątecznej muzyki i przepysznych potraw <3 Spędźcie ten czas z uśmiechem na twarzy!

Życzę wam także szczęśliwego nowego roku, aby był on lepszy i miał on dla was dużo nowych wspaniałych zdarzeń, sukcesów i doświadczeń <3 

Pisarzom i pozostałym artystom życzę nowych pomysłów, duuużo weny i sukcesów <3



Veronica Hunter :*

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rozdział 10 Przywidzenia


Jace 



- Jak długo jest nieprzytomna? - Głos Maryse dobiegający z telefonu był pełen troski i zaniepokojenia. Spojrzałem na rudowłosą, która spała nieprzytomna w łóżku.

- Parę godzin. Po tym, jak straciła przytomność podczas przyjmowania mocy miecza Anioła, zabrałem ją do instytutu - wyjaśniłem, uważnie obserwując unoszącą się i opadającą pierś rudowłosej. W środku krył się strach, że zaraz przestanie się unosić, co sprawiało, że moje ciało cały czas znajdowało się blisko niej, czuwając.

- Gdybym tylko wiedziała o szczegółach rozkazu, które Robert wydał, przysięgam na Anioła, że przeszkodziłabym temu.

- Nie mogłaś wiedzieć - powiedziałem, następnie chcąc poruszyć temat, który od dłuższego czasu mnie dręczył. - Co będzie za dwa tygodnie, Maryse?

- Co masz na myśli?

- Za tydzień chcesz zjawić się tutaj z Robertem i Alekiem, ale co będzie gdy za dwa zacznie się rok szkolny?

- Nic, rozpocznie się poprzez bal, tak jak to od zawsze było w zwyczaju. Clave nie ma powodów, aby zaprzestać naukę, wręcz przeciwnie, chce kontynuować szkolenie, bo obawiamy się, że nawet po kilku miesiącach od zagłady Lilith, nie będzie spokojnie. Nocni Łowcy muszą trenować.

- A co z Bułgarią? Mam wyjechać w grudniu i zostawić wszystko?

- To dla ciebie wielka szansa, Jace. Po za tym, będziesz miał możliwość odwiedzania bliskich, jak oni ciebie.

- Co jeśli nie rozwiążemy kto za tym wszystkim stoi? Mam zostawić Clary bez ochrony? - spytałem, wbijając wzrok w twarz dziewczyny, która pogrążona w głębokim śnie wydawała się być najniewinniejszą osobą na tej ziemi; bez jakiejkolwiek maski uczuć.

- Będzie pod naszą ochroną, obiecuję, a jeżeli uda ci się zająć stanowisko szefa instytutu w Bułgarii, będziesz mógł jej zapewnić ochronę, jak mało kto, Jace. Będziesz miał prawo ubiegać o pomoc nawet do samych najważniejszych czarowników, a nawet Żelaznych Sióstr.

- Zanim zajmę stanowisko szefa instytutów, upłynie dużo czasu, podczas którego Clary może coś się stać.

- Jace - zaczęła Maryse. - Twoja obecność temu nie zapobiegnie, ona cały czas jest narażona.

- Mimo to...

- Przestań - przerwała mi. - Jesteś przy niej teraz i to się liczy. Nikomu nie jest łatwo, mi też... Nie mogę otrząsnąć się po tym, że Isabelle... - Głos jej się załamał - Nie mogę się przyzwyczaić do tego, że Isabelle tutaj nie ma. Nie wiesz jak bardzo ja, Robert, Alec i Max się o nią martwimy.

- Domyślam się - powiedziałem cicho. - Ja też się o nią martwię. Clary także jest się trudno skupić na sytuacji z powodu Jonathana. Czasami o nim wspomina lub mówi przez sen.

- Nie można jej się dziwić, Jonathan jest jedyną osobą z którą jest spokrewniona. To jej rodzina, brat. - Słuchałem wpatrując nadal w śpiącą osobę ukochanej. 

- Jace, słyszysz?

- Tak, tak - mruknąłem.

- Będziemy w kontakcie, a teraz muszę kończyć, jesteśmy w tej chwili w drodze do Bangkoku, mają tam problemy. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.

- Do zobaczenia - powiedziałem, rozłączając się. Schowałem komórkę do tylnej kieszeni spodni i usiadłem na brzegu łóżka obok dziewczyny. Przyłożyłem dłoń do jej bladego jak cała twarz policzka. Pogładziłem go przypominając sobie, jak tutaj po raz pierwszy ją pocałowałem. Pocałowałem, a ona oddała pocałunek mimo wewnętrznej walki ze swoimi demonami. Była wtedy taka rozbita, oddana celą, jakie wpoił jej Valentine, że sam płacz był dla niej życiową porażką. Patrząc na nią, nie mogłem uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, która jeszcze rok temu tak bardzo pragnęła wyrwać mi serce i powiesić mnie na najwyższym szczycie instytutu.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.

Poczułem się dziwnie na myśl, ile musieliśmy wszyscy przejść, aby tak się to wszystko skończyło. Wiem jednak jedno    nigdy nie będę żałował. Nigdy nie będę żałował, bo mimo cierpień i katastrof, Clary dostała wewnętrzną i zewnętrzną wolność, a ja dostałem ją, mojego anioła.

Ściągnąłem buty i ostrożnie ułożyłem się za nią, aby móc ją objąć i ująć jej, śmiesznie w porównaniu do mojej, dłoń. Złożyłem lekki pocałunek na jej ramieniu, przysuwając się bliżej. Wystarczy, że zamknąłem oczy, a pochłonął mnie sen.







◊ Clary 



Seraphina Morgenstern. To ona siedziała na tronie z brudnego złota, który idealnie kontrastował się z jej płomiennymi włosami i ostrą koroną na jej głowie. Zupełnie, jakby mebel został dla niej stworzony. Tak jak krwistoczerwona suknia, której materiał ciągnął się aż po schody u jej stóp. Miałam wrażenie, jakby był brudny od samej krwi ofiar, które leżały w całej sali tronowej.

***

Klękająca Isabelle, wśród kawałków rozbitego lustra. Brunetka krzyknęła głośno, jakby chciała, aby usłyszał ją cały świat.

***

Alicante. R u i n y  miasta. Ofiary pokrywające każdy możliwy centymetr stolicy Idrisu i zalewające je krew, która zmieniała krople  mocnego deszczu w czerwoną barwę. Nagle obraz się przeniósł na Jace'a. Płakał. Płakał nad ciałem Mii i rodziców, którzy odnieśli tak wielkie obrażenia, że ledwo co dało się poznać ich zmasakrowane ciała. Wtedy obraz przeniósł się na stojącą kilkanaście metrów dalej mnie. Stałam niewzruszona z mieczem w dłoni. Z moich włosów spływała krew, która już niemal całkiem pokrywała moje ciało. Stałam tak i patrzyłam, aż niespodziewanie pojawiła się Seraphina szepcząc mi coś do ucha. Moja sylwetka automatycznie ruszyła w kierunku Jace'a, obracając swój miecz o trzysta-sześćdziesiąt stopni, aż nagle metal broni zatopił się w jego ciele, a moje oczy pochłonęła demoniczna czerń.







Otworzyłam niespodziewanie oczy, wzdrygając się. Zamrugałam kilka razy, aby wyrównać ostrość niewyraźnego obrazu. Potrzebowałam kilku sekund, aby pojąć gdzie się znajdowałam, a znajdowałam się w instytucie, w pokoju Jace'a. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jego ramie mnie obejmuje i ujmuje moją dłoń. Po jego lekkich unoszących się i opadających ruchach, domyśliłam się, że śpi. Uśmiechnęłam się lekko, po czym ostrożnie odwróciłam głowę, aby spojrzeć na jego twarz i wtedy mój uśmiech znikł. Przypomniały mi się koszmarne sceny, które pojawiły się mojej głowie odkąd zostałam zbadana mieczem Anioła. Nie trudno było mi się domyślić, że musiałam stracić wtedy przytomność i dlatego nie pamiętałam powrotu do instytutu.

W każdym razie to co zobaczyłam, przerażało mnie. Nie wiedziałam, czy to była wizja czy może obraz możliwej przyszłości. Każdy raz, gdy analizowałam obrazy w mojej głowie, chciało mi się płakać i odsunąć od Jace'a ze strachem, że jeszcze coś mu zrobię.

Powoli wstałam, aby go nie obudzić. Oddalając się od jego ciepłego ciała, poczułam dreszcze. Mimo spodni i koszulki na ramiączkach, sięgnęłam po bluzę do szafy Jace'a i włożyłam ją na siebie, delektując się jego cudownym zapachem w ubraniu.

Cicho skierowałam się do drzwi, a następnie do kuchni. Zajrzałam do lodówki, zastając ją pustą. Nie było w niej nic a nic. Zresztą co się dziwić, kto miał ją napełnić skoro instytut był pusty od dobrych kilku miesięcy. Mój żołądek jednak nie dał za wygraną; wzięłam telefon i wykręciłam numer wiszący obok do Taki. Zamówiłam dwa razy pierwszą lepszą chińszczyznę, która przyszła po pół-godzinie. Po zapłaceniu z napiwkiem, wzięłam dwa nieduże kartoniki i skierowałam się do sypialni, chcąc obudzić Jace'a. Spotkałam go jednak na korytarzu, idącego szybkim krokiem jakby czegoś szukał. Widząc mnie na jego twarzy pojawiła się ulga.

- Już myślałem, że gdzieś uciekłaś.

- Skąd ci to przyszło do głowy? - spytałam z rozbawieniem, podając mu kartonik z jedzeniem. Blondyn pociągnął długo nosem i odetchnął, mówiąc:

- Nieważne, dzięki za jedzenie, jesteś aniołem - powiedział, całując mnie w czoło. - Chodź do kuchni.

Kilka minut później już siedzieliśmy w kuchni jedząc chińszczyznę. Słuchałam Jace'a, który zaczął tłumaczyć, jak przebiegła końcówka wizyty w Cichym Mieście:

- Chwilę po tym, jak przyjęłaś na siebie moc miecza, krzyknęłaś i zemdlałaś. Byłaś strasznie blada, przez parę sekund miałem wrażenie, że przestałaś oddychać. Zaczęłaś dopiero wtedy, jak narysowałem ci iratze. Mało brakowało, a już byś nie żyła.

- Nic nie pamiętam - szepnęłam, usiłując sobie przypomnieć cokolwiek, jednak nie pamiętałam nic z wyjątkiem obrazów przesłanych mi przez miecz Anioła.

- Byłaś nieprzytomna całą powrotną drogę do instytutu, a także godziny po tym.

- Pewnie dlatego, bo byłam pozbawiona sił. A Cisi Bracia coś mówili?

- Tylko to, że nie udało im się nic a nic znaleźć w sprawie twojej więzi. Jednak udało im się... udało im się wywołać w tobie jakieś wizje. To podobno się zdarza tylko w wyjątkowych sytuacjach. - Na słowa Jace'a przestałam jeść. Niepewnie wzięłam łyk wody, nie mogąc wyrzucić z głowy tamtych okropnych scen.

- To wszystko? - spytałam.

- Nie, Cisi Bracia jeszcze powiedzieli, że jeden z... obrazów pokazuje coś z bliskiej przeszłości. Podobno to obraz ze szkłem.

- Ze szkłem? - powtórzyłam, przypominając sobie Isabelle, wśród kawałków lustra.

- Tak - kiwnął głową, jednak widząc moją niepewną minę, odsunął swoje jedzenie i nachylił się bliżej, unosząc mój podbródek. Spojrzałam mu w oczy. - Co widziałaś, Clary?

piątek, 16 grudnia 2016

Rozdział 9 Dama do towarzystwa


◊ Isabelle 



- Nie waż się - groziłam dalej, wpatrując się dalej w dziewczynę. Jej twarz pozostawała nie wzruszona, jednak słuchała mnie, stojąc w miejscu.

Podpierając się łóżka, wstałam chwiejnie i wygładziłam materiał sukienki. Nie zamierzałam bezczynnie siedzieć w pokoju. Skoro Jonathan nie zamierzał się tym zająć, ja musiałam działać.

Omijając służącą szerokim łukiem, skierowałam się do drzwi. Wychodząc na korytarz, natknęłam się na strażników, którzy stali po bokach. Na mój widok, skłonili głowy.


- W którą stronę mam iść, aby się zobaczyć z waszą Panią? - spytałam.

- W lewo, panienko - odpowiedział jeden z nich. Nie oglądając się, szybkim krokiem ruszyłam w lewo. Przemierzając korytarz, co chwile musiałam ocierać wierzchem dłoni jeszcze wilgotne od łez policzki. Nie musiałam się zastanawiać, co powiem Seraphinie, bo już w tej chwili słowa same cisnęły mi się na usta.

Dostrzegając dwóch strażników, wiedziałam, że to muszą być odpowiednie drzwi. Nie pukając, wparowałam do środka, zastając w środku Seraphine i Jonathana. Na mój widok ucichli.

- Isabelle - uśmiechnęła się dziewczyna. - Dobrze, że przyszłaś, właśnie o tobie rozmawialiśmy.

- Przyszłam z tobą porozmawiać - oznajmiłam, ignorując jej słowa.

- Oczywiście - westchnęła, po czym zwróciła się do Jonathana. - Idź do Asmodeusza, on wyjaśni ci więcej.

Jonathan kiwnął głową. Zanim wyszedł, złapał mnie lekko za ramie i szepnął do ucha:

- Proszę, nie prowokuj jej.

Kiedy zostałam sama z Morgenstern, ta z wymuszonym uśmiechem usiadła na brzegu biurka, wbijając we mnie oczekująco swój wzrok.

- Wiem, co masz zamiar zrobić z Alicante. Znam twoje plany - powiedziałam prosto. Na moje słowa odchyliła głowę, jęcząc głośno i pod nosem przeklinając cicho swojego brata. - Nie pozwolę, abyś skrzywdziła moich bliskich.

- Isabelle - zaczęła. - Izzy, Iz... Ktoś musi zrobić porządek w Świecie Cieni.

- I mówi to władczyni demonów, których Świat Cieni próbuje się pozbyć.

- Nie mogę całkiem temu zapobiec, inaczej powstałby w Edomie bunt. Muszę je zsyłać, ale robię to w bardzo małych ilościach. Nie zapominaj, że ja wciąż mam w sobie krew Nefilim i nie chcę, aby demony zagrażały przyziemnym. Muszę się jednak dostosować do tego, że jestem także Panią piekieł, a demony i ludzie zesłani do piekła, to moi podwładni.

- Co ma z tym wspólnego Świat Cieni? - spytałam. - Chcesz tak po prostu zebrać armię i zmienić Alicante w ruinę?!

- Postaram się nie narobić dużych szkód...

- Seraphino Morgenstern! - warknęłam, będąc już co raz bardziej zniecierpliwiona. - Przestań ze mną grać!

Dziewczyna westchnęła teatralnie i zaczęła tłumaczyć:

- Obie dobrze wiemy, że Clave mimo swojej surowej dyscypliny ma bałagan we wszystkim. Nefilim i niektórzy podziemni przestają się ich bać i po prostu łamią zasady. Jestem pewna, że za kilka miesięcy Porozumienia zostaną zerwane. Tak nie może być. Wszystko popadnie w chaos. Świat Cieni potrzebuje kogoś, kto będzie zdolny utrzymać to wszystko w porządku... kogoś kogo będzie się bało samo piekło - wyjaśniła, uśmiechając się dumnie. - Zmiana jest potrzebna, Isabelle. Ty sama jesteś dobrym przykładem co do naginania zasad.

- Co masz na myśli?

- A pamiętasz, co prawo mówi o stosunkach z faerie? 

Zamarłam.

- Dokładnie - uśmiechnęła się szyderczo. - Ale ty i Meliorn i tak nie zwracaliście na to uwagi.

- Nie wpychaj tego długiego nosa w nie swoje sprawy! - warknęłam. - Ty sama spałaś...

- Uważaj, jak się do mnie odzywasz - zagroziła, wstając. - To, że jesteś tutaj ważną osobą dla mojego brata, nie daje ci prawa się tak do mnie odnosić!

- Nie licz, że będę cię traktowała z szacunkiem, kiedy ty chcesz zabić wszystkich, których kocham - powiedziałam, robiąc krok w jej stronę. W tej chwili nie czułam strachu, wręcz przeciwnie, czułam narastającą we mnie na wskutek złości odwagę; Stojąc oko w oko z rudowłosą, czułam, jak wciąż we mnie rośnie.

- No proszę, o szacunku mówi ta, która puszcza się na prawo i lewo. - Ledwo co zdążyła skończyć, a moja dłoń wymierzyła jej soczysty policzek. Był on tak mocny i niespodziewany, że dziewczyna, aż się zachwiała. Musiała się podeprzeć biurka, aby nie upaść.

Serce biło mi jak oszalałe. Seraphina, złapała się za policzek z zszokowaną miną. Trwało to jednak kilka sekund, bo po chwili wyprostowała i podeszła do mnie z morderczym wzrokiem. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo jej dłoń z niesamowitą siłą zacisnęła się na moim gardle, pchając mnie na ścianę.


Jej dłoń uniosła mnie za szyję, zaczynając dusić. Grunt pod moimi nogami zniknął, a pojawiła się pod nimi pusta przestrzeń.

- Mylisz się, Isabello Lightwood - wysyczała, odchylając głowę, aby móc spojrzeć w moją twarz, która znajdowała się dobre kilkanaście centymetrów nad jej głową. - Nie zabiję twoich bliskich    Będę ich torturować, aż umrą z bólu i wyczerpania, a co najlepsze, ty będziesz tego świadkiem. I nie myśl, że Jonathan cię ochroni, bo jestem pewna, że po tym, co dla ciebie zaplanowałam, sama zechcesz odebrać sobie życie.

Zacisnęłam zęby, czując, jak ból pochłania całe moje gardło, a moje płuca błagają o powietrze, od którego braku, zaczynało mi się kręcić w głowie, a przed oczami widziałam mroczki.

Dłoń Seraphiny się otworzyła, puszczając moje gardło. Upadłam na ziemie, biorąc ogromny haust powietrza. Nie wiedziałam, na czym się skupić; na oddychaniu, na boleśnie walącym sercu czy bólu w okolicy szyi.

- A teraz wynoś się, zanim jeszcze bardziej zechcę cię uszkodzić.

Trzymając dłoń na gardle i wciąż oddychając jak po długim biegu, chwiejnie wstałam i wyszłam. Na korytarzu musiałam podpierać się ściany, aby nie zemdleć, bo miałam wrażenie, że za chwilę tak się stanie.

Wciąż podpierając się ściany, zaczęłam się kierować z powrotem w stronę pokoju. Byłam już blisko, jednak przechodząc obok schodów na wyższe piętro, zauważyłam, że schodzi po nich dziewczyna. Stanęłam, aby przyjrzeć jej się lepiej; ciemne włosy, duże piwne oczy, pełne usta    jednym słowem była piękna. Nie zdziwiłabym się bardziej na jej widok, gdyby nie to, że jedynie co miała na sobie to bielizna i niedbale owinięta wokół jej ciała kołdra, którą trzymała. Na mój widok także się zatrzymała. Wpatrywałyśmy się w siebie parę chwil, aż uśmiechnęła się lekko i przemówiła:

- Ty musisz być Isabelle. - Kontynuowała schodzenie, aż stanęła przede mną. - Jestem Diana (wym. Daiana).

- Kim jesteś? - spytałam, marszcząc brwi. - Nie wyglądasz na służącą.

Dziewczyna zmierzyła siebie wzrokiem i z uśmiechem powiedziała:

- Faktycznie, bo nią nie jestem. - Następnie zmieniła ton na dumnie oficjalny, teatralnie unosząc głowę. - Masz przed sobą oficjalną faworytę Jonathana Morgensterna.

- Nie rozumiem - mruknęłam, nie pojmując żartobliwego nastroju dziewczyny, jej słów, a co dopiero jej stroju.

- Dobra, a tak na serio - westchnęła, opanowując się. Uśmieszek z jej twarzy jednak nadal nie znikał. - Jestem Diana Seymour i pełnię tutaj rolę... Hmmm... damy do towarzystwa? Dobrze mówię? Tak, to będzie najlepsze określenie.

- Jak to... damy do towarzystwa... dla kogo? - spytałam, chociaż w środku moje serce znało odpowiedź. Bardzo chciałam się mylić.

- Oooo - zajęczała, krzywiąc się. - Jonathan mnie zabije.

- Jesteś tutaj... dla... niego? - wydukałam. Z każdą sekundą do mojej głowy wpadały najróżniejsze myśli, których nie potrafiłam poukładać w jedno.

- Na to wychodzi - powiedziała.

- Isabelle! - usłyszałam na końcu korytarza. Odwróciłam głowę, dostrzegając, jak Jonathan zmierza szybkim krokiem w naszą stronę. Kiedy dzieliło nas już tylko kilka kroków, zmroził dziewczynę wzrokiem, mnie zaś obdarzając czułym spojrzeniem. - Tak mi przykro - powiedział, palcem lekko dotykając mojej szyi, którą bałam się teraz ocenić w lustrze. Wiedziałam jednak, że jest pełna siniaków, bo kiedy jego palec zetknął się z moją skórą, poczułam ból. Odsunęłam się, krzywiąc lekko. Chłopak widząc to, wziął stele i wypalił na moim obojczyku iratze. Czując znany dotyk steli, nie mogłam się powstrzymać i wyrwałam mu ją dorysowując sobie kilka innych runów, jak siłę, szybkość i zręczność. Dopiero potem oddałam mu stele.

- Diana, wracaj do siebie - warknął Jonathan, chowając narzędzie do tylnej kieszeni spodni.

- Teraz mnie zbywasz? Jeszcze kilka godzin temu pozwalałeś mi...

- Rób co mówię! - podniósł głos, aż podskoczyłam. Sama chciałam, aby dziewczyna już poszła, nie miałam ochoty na nią patrzeć po tym, co od niej usłyszałam. I mimo, iż pragnęłam wiedzieć, co ona tutaj robi i co łączy ją z Jonathanem, w tej chwili nie miałam na to ochoty. Nie mogłam patrzeć na nich obojga... szczególnie na niego.
Nie, kiedy moje serce doznało kolejnego ciosu.

- Oboje zejdźcie mi z oczu - powiedziałam, chcąc się odwrócić i odejść. Jednak dłoń Jonathana złapała moje ramię, uniemożliwiając mi to. - Czego chcesz?

- Iz, cokolwiek ci powiedziała, to...

- To co? Kłamstwo? - Zaśmiałam mu się w twarz. - Ty jesteś jednym, wielkim kłamstwem. Nie chcę mi się na ciebie patrzeć. Mówisz, że ci na mnie zależy, a za moimi plecami śpisz z inną.

- To nie tak... To się zdarzyło raz, ale nigdy więcej, przysięgam...

- Raz? - wtrąciła dziewczyna z niedowierzaniem . - Dodaj do tego jeszcze jedno zero, a wyjdzie ci poprawny wynik...

- Straże! - krzyknął chłopak. Po chwili dwóch mężczyzn ubranych na czarno podeszło do nas ze spuszczonymi głowami. - Zabierzcie ją do jej pokoju i nie wypuszczajcie. - Na jego polecenie mężczyźni stanęli po obu stronach dziewczyny, która tylko prychnęła i zaczęła ponownie wchodzić po schodach. Strażnicy ruszyli w ślad za nią. Zwróciłam się z powrotem do Jonathana, kiedy dziewczyna jeszcze krzyknęła:

- Nie zapomnij przyjść po swój pasek, który u mnie zostawiłeś!

Spojrzałam na Jonathana, czekając, aż się wytłumaczy, on jednak odpowiedział celując we mnie palcem:

- Nie noszę paska.

- Nie odzywaj się do mnie.

sobota, 10 grudnia 2016

Rozdział 8 Miecz Anioła

Clary 



Dzień po przyjeździe do Instytutu, razem z Jace'm wyruszyliśmy do Miasta Kości, gdzie miała zostać zbadana przez Cichych Braci. Jadąc na cmentarz taksówką, głowę miałam pełną najróżniejszych myśli; Zastanawiałam się, jak przebiegnie cała wizyta, jak i czym mnie zbadają.

- Clary? - Ocknęłam się na dźwięk cichego głosu Jace'a przy moim uchu.

- Tak?

- Jeżeli choć trochę źle się poczujesz, powiedz, a wrócimy do insty...

- Jace - przerwałam mu. - Czuje się dobrze. - Chłopak już nic nie powiedział, tylko położył swoją dłoń na mojej, splatając z nią palce. Z lekkim uśmiechem odwzajemniłam uścisk przypominając sobie, moment, kiedy po raz pierwszy wspólnie graliśmy na pianinie. Wtedy nasze dłonie były identycznie splecione, razem poruszając się po klawiszach instrumentu tworząc jedność. Na samo wspomnienie uśmiechnęłam się szerzej, wzrok wbijając z powrotem w okno samochodu, za którym właśnie padał deszcz. Dźwięk uderzających o szybę kropli wody, zagłuszał nawet oddech.

Po kilkunastu minutach dotarliśmy na miejsce. Rzuciłam kilku dolarowy banknot taksówkarzowi i wyskoczyłam z samochodu. Chroniąc ręką głowę, pobiegłam z Jace'm do bramy cmentarze, gdzie czekał już na nas jeden z Cichych Braci.

- Przybyliśmy, aby uzyskać odpowiedzi! - oznajmiłam, przekrzykując deszcz.

Podążajcie za mną, usłyszałam. W odpowiedzi kiwnęłam głową, razem z Jace'm ruszając za Cichym Bratem. Kiedy nareszcie weszliśmy do środka jednego z ciemnych korytarzy i zaczęliśmy schodzić po schodach, mogłam poczuć, jak jestem przemoczona do suchej nitki, co dawało się we znaki w postaci zimna. Chłód opanował moje ciało, przez co nie mogłam się powstrzymać od narysowania sobie runy rozgrzewającej. Jace zrobił to samo.

Dostaliśmy waszą ognistą wiadomość. Uważamy, że najlepszym sposobem, aby cię zbadać, będzie wejście w twój umysł, powiedział głos.

- Jest za słaba na Miecz Anioła, może tego nie wytrzymać - zaoponował blondyn.

- Jace - warknęłam.

Dlatego na początek chcemy ją zbadać sami. Brat Enoch wejdzie w twój umysł i spróbuje się czegoś dowiedzieć o twoim problemie. Ostrzegam jednak, że najpierw będzie on musiał naciąć skórę w miejscu, gdzie zostałaś ranna.

- Rozumiem - powiedziałam, dając się zaprowadzić do niedużego pomieszczenia, do którego wejście znajdowało się tuż przed nami.

Dziewczyna musi iść sama, powiedział Cichy Brat, kiedy Jace chciał za mną ruszyć. Niechętnie się zatrzymał, patrząc na mnie wzrokiem jakby chciał się zapytać "Dasz sobie radę?". Pokiwałam głową i posłałam mu uspakajający uśmiech.

Dałam się poprowadzić na środek kamiennego pomieszczenia, gdzie znajdował się kamienny stół pokryty starym, cienkim materiałem.

Jakby to miało sprawić, że będzie mi wygodniej, pomyślałam, kładąc się na stole. W jednej chwili przeszedł mnie dreszcz od lodowatego kamienia, którego chłód i twardość dało się wyczuć przez niemal niewyczuwalny materiał. Nie minęła minuta, a nade mną stanął Brat Enoch, który ściągnął kaptur, odsłaniając swą szpetną twarz. Przypomniały mi się słowa Valentine'a, które wypowiedział podczas jednej z naszych wieczornych lekcji:

Cisi Bracia musieli przyjąć na siebie najcięższe runy, co ich bardzo okaleczyło.

Od tamtego czasu zastanawiałam się, jak rytuał wstąpienia wygląda. Zastanawiałam się, czy bardzo ich to boli, kiedy przyjmują cenę wiedzy.

- Jestem gotowa - powiedziałam, zamykając oczy. Potem nie usłyszałam odpowiedzi, tylko poczułam pieczenie w miejscu, gdzie jeszcze kilka dni temu miałam śmiertelną ranę. Moja skóra była nacinana, bo po chwili pieczenie ustało, pozostawiając po sobie spływającą ciecz i pulsujący ból. Skrzywiłam się lekko.

Zajrzę w twój umysł, możesz poczuć ból.

- Rób co musisz - mruknęłam, wciąż nie otwierając oczu. Od dotyku pergaminowej skóry palców przeszedł mnie dziwny prąd, który rozszedł się po całym moim ciele. Przed oczami zobaczyłam ciemność, przez którą po chwili zaczęły się przedzierać dziwne urywki różnych scen; widziałam Isabelle otoczoną kawałkami szkła, potem Jonathana klękającego przez czyimś łóżkiem, na sam koniec zobaczyłam przez sekundę jakiegoś chłopaka przykutego do ściany. Był ranny.

W jednej chwili uczucie przechodzącego przeze mnie prądu, przerodziło się w miażdżący ból. Wygięłam plecy w łuk, krzycząc na całe gardło. Miałam jednak wrażenie, że nikt mnie nie słyszy i że za chwilę moje ciało zmiażdży coś ogromnego.

Nagle ból ustał.

Nie potrafiłam się jednak zmusić, aby otworzyć oczy. Mogłam jedynie nasłuchiwać, jak rozwścieczony głos Jace'a każe Cichemu Bratu przestać. Po chwili usłyszałam jak wymawia z troską moje imię, gładząc mnie po policzku.

- Clary, otwórz oczy, błagam - szeptał.

O prócz czaru wiążącego, zostało na nią rzucone także zaklęcie blokujące, co uniemożliwia nam wyciągnięcia więcej informacji. Możemy się przedostać głębiej, ale to wymaga użycia Miecza Anioła, oznajmił głos.

- A może jeszcze tortury w celach? Zapomnijcie. - Głos Jace'a był pełen strachu, złości i tonu nie znoszącego sprzeciwu. Gdyby nie to, co zobaczyłam, chętnie opuściłabym to miejsce, ale musiałam się dowiedzieć więcej. Coś było nie tak z Isabelle i Jonathanem. Mogli być w tej chwili w niebezpieczeństwie.

- Jace - udało mi się wykrztusić. - Jace, ja muszę wiedzieć...

- Cii - przerwał mi. - Wracamy do Instytutu.

- Nie - powiedziałam, tym razem o wiele głośniej i wyraźniej. Rozchyliłam powieki starając się wyrównać ostrość. Nie minęło kilka sekund, a mogłam zobaczyć twarz blondyna. - Widziałam Isabelle i Jonathana... Trzeba się dowiedzieć więcej.

- Kiedy indziej, na pewno nie teraz - powiedział, biorąc mnie na ręce. Byłam kompletnie pozbawiona sił.

- Jace, proszę...

- Przecież ty nawet nie możesz ustać na własnych nogach. Nie i koniec - powiedział, chcąc ruszyć do wyjścia, przed nami jednak wyrósł Cichy Brat. Jego głos zabrzmiał w naszych głowach:

Domyślamy się, że Clarissa jest słaba, jednak Inkwizytor Lightwood w swoim nakazie objął również badanie Mieczem Anioła. Nie możemy ignorować jego poleceń.

- Jest za słaba, może tego nie przeżyć! - zaoponował blondyn, mocniej wbijając palce w moje ciało.

Wspominaliśmy o tym, jednak dostaliśmy wyraźne polecenia.

- Nie będzie badania Mieczem Anioła. Nie teraz. Powiedzcie Inkwizytorowi, że biorę to na siebie - oznajmił chcąc przejść, jednak Cichy Brat ani drgnął. Wtulając policzek w ubranie blondyna, mogłam dostrzec, jak zaciska szczękę.

- Jace - odezwałam się. - Pozwól im.

- Nie - odpowiedział twardo.

- Nie mamy wyboru. Przecież ja i tak mogę zginąć w każdej chwili.

- Nie! - warknął.

- Spójrz na mnie - wyszeptałam, dłonią dotykając jego policzka. Niechętnie odwrócił głowę, aby spojrzeć mi w twarz. - Będzie dobrze, obiecuję. - Na koniec go pocałowałam, wlewając w to całe swoje uczucie.






Patrząc mu w oczy, powoli stanęłam pod Mieczem Anioła. Jego dłonie puściły mnie dopiero wtedy, kiedy był pewien, że złapałam równowagę. Dopiero wtedy się wycofał, zostawiając mnie samą, otoczoną przez Cichych Braci.

Jesteś gotowa, Clarisso Morgenstern?, rozbrzmiał głos w mojej głowie.

- T-Tak - odpowiedziałam lekko drżącym głosem, nadal czując się dziwnie wycieńczona z sił. Wiedziałam jednak, że muszę się wziąć w garść. Musiałam być silna, aby przeżyć. Aby dotrzymać słowa, które dałam Jace'owi. Odpowiedziałam więc w końcu pewnym głosem:

- Jestem gotowa. Możemy zaczynać.

Nie minęło dużo czasu, a Cisi Bracia skierowali swe głowy ku górze. Już po chwili mogłam usłyszeć ich mieszane głosy w swojej głowie. Pewnie odchyliłam głowę, aby spojrzeć na zawieszony nade mną jeden z trzech Darów Anioła.

Moc, jaka wypływała z Cichych Braci, płynęła do niego, niczym strumyk do morza. Policzyłam w głowie do dziesięciu, aby móc uspokoić walące serce, a kiedy skończyłam, oślepił mnie blask, który wystrzelił w moją stronę prosto z zawieszonego nade mną ostrza.

Wiedziałam, że obiecałam Jace'owi przeżyć, ale po tym, co zobaczyłam, nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek zdołam mu spojrzeć w oczy...






◊ Isabelle 



- Isabelle - usłyszałam za sobą jego głos. Teraz był już tak blisko, że mogłam poczuć jego oddech na swoim karku. Dostałam dziwnych dreszczy, zignorowałam je jednak, wciąż nie mogąc się otrząsnąć z szoku jaki mną zawładnął.

Łzy spływały ciurkiem po moich policzkach, a ja nie umiałam ich powstrzymać. Nawet nie chciałam. Wpatrywałam się tylko w obraz za oknem, którym był Edom. W mojej głowie nagle pojawiła się myśl, że za dwa miesiące jedyne co będę stąd widzieć, to będą właśnie ruiny Alicante, a w nich, martwe ciała. Wtedy już nie mogłam się powstrzymać. Przycisnęłam dłonie do ust najmocniej jak umiałam, ale nawet to nic nie dało. Tama puściła; wybuchłam płaczem tak głośnym, że przestało mnie już obchodzić kto mnie usłyszy. Bo nie usłyszy. Dlatego pozwoliłam sobie na łzy i krzyk, bo to jedyne co mi zostało.

- Cii - usłyszałam przy swoim uchu. Poczułam, jak jego ramiona mnie obejmują od tyłu i trzymają mocno nawet wtedy, kiedy kolana się pode mną ugięły. - Izzy, tam mi przykro...

- MOGŁEŚ MNIE ZOSTAWIĆ! WOLAŁABYM ZGINĄĆ! - wykrzyczałam. Nie uderzyłam go, choć miałam na to ochotę. Nie wyswobodziłam się z jego uścisku, bo wcale nie chciałam. Gdzieś w środku przypomniała mi się tamta noc we Francji i jego bliskość, której o dziwo nadal pragnęłam jak głupia.

G ł u p i a...
Byłam g ł u p i a...

- NIENAWIDZĘ CIĘ! - krzyczałam dalej.

Nienawidzę cię, za tą głupią miłość, którą do ciebie czuję i której w tej chwili, jak głupia, potrzebuję.

- Tak mi przykro - szeptał. - Tak bardzo cię przepraszam. Zrobiłbym wszystko, aby temu zapobiec, ale nie mam na to wpływu.

- Ja nie chcę ich stracić - wymamrotałam, obracając się w jego ramionach, aby spojrzeć mu w oczy. - Ja nie chcę, nie mogę... błagam zrób coś. Cokolwiek. Błagam - głos mi się załamał.

- Chciałbym, ale...

- Panie - usłyszałam głos służącej, która stała w drzwiach ze spuszczoną głową.

- Nie teraz - warknął Jonathan.

- Pani cię wzywa, podobno to coś ważnego - wyjaśniła, nadal nie podnosząc głowy ani wzroku.

Usłyszałam, jak Jonathan wzdycha i mówi:

- Zajmij się nią. - Po czym wyszeptał mi do ucha dwa słowa; Zaraz wrócę. Następnie wstał i wyszedł, zostawiając mnie dziewczynie, którą zdążyłam znienawidzić za uderzenie mnie, gdy starałam się uciec.

- Nie. Dotykaj. Mnie - wycedziłam przez zęby, kiedy starała się do mnie podejść. Na moje słowa znieruchomiała, nawet na mnie nie patrząc.

sobota, 3 grudnia 2016

Rozdział 7 Rozmowa

◊ Jonathan 



- Nie idź - zajęczała błagalnie, wyciągając się jak kot.

- Muszę - mruknąłem, sięgając po szarą koszulkę przewieszoną przez ramę łóżka. - Mam dużo pracy.

- Jak zwykle skazujesz mnie na nudę - żachnęła się, ściągając sobie kołdrę do pasa. - Mogę ci zapewnić jeszcze większą rozrywkę niż przed chwilą - uśmiechnęła się przebiegle, palcem lekko ściągając ramiączko swojego czarnego, koronkowego stanika.

- Diana - warknąłem, mrożąc ją wzrokiem, na co przewróciła oczami. - Kiedy wrócę, ma cię tutaj nie być.

- Czyli znowu cały dzień mam siedzieć w swoim pokoju?

- A wolisz w piekle?

- Już w nim jesteśmy - przypomniała.

- Ale w tej lepszej części.

- No i?

- A wolisz wrócić do tej gorszej?

- Nie, no chyba że z tobą - uśmiechnęła się ponownie, szczerząc zęby. Za dobrze ją znałem. Grała na czas, aby móc mnie zatrzymać jak najdłużej w pokoju, i aby móc się ze mną podrażnić. Ignorując jej dalsze zaczepki, wyszedłem z pokoju, kierując się do gabinetu Seraphiny.

Zastałem ją siedzącą na kanapie z dzieckiem w objęciach. Tuż na przeciwko siedział nie kto inny jak Asmodeusz, który z dumą patrzył na swojego syna.

- Coś się stało? - spytała dziewczyna, nie odrywając wzroku od dziecka.

- Chcę, abyś odesłała Dianę.

- Chcesz ją skazać na ponowne ognie piekieł?

- Nie, po prostu nie chcę, aby dalej robiła za moją... kochankę. Ostatnie czego brakuje, to żeby Isabelle się o niej dowiedziała.

- Diana jest twoja. Rób z nią co chcesz, a co do Isabelle, zapomniałam cię poinformować, że wczoraj podobno była u niej medyczka - powiedziała, tym razem na mnie patrząc. - Zraniła się w rękę.

Zbladłem.

- Co się stało? - spytałem zaniepokojony.

- To twoja dziewczyna, ty miałeś o nią dbać. - Nie musiałem słuchać dalej tego, co miała do powiedzenia. Wyszedłem szybkim krokiem kierując się do pokoju dziewczyny. Docierając do niego usłyszałem głośną kłótnię dobiegającą z za drzwi. Nie pukając wszedłem, zastając brunetkę, która szarpała się z jedną z służących.

- Wystarczy - warknąłem. Służąca puściła dziewczynę, która odgarnęła czarne loki do tyłu. Kiedy na mnie spojrzała, nie dostrzegłem ani trochę wdzięczności lub ulgi - jedynie złość. - Co się stało? - spytałem, patrząc na obie.

- Chciałam się z tobą zobaczyć - zaczęła Isabelle. - Ale okazuje się, że zostałam uwięziona w tym pokoju do końca swojego życia.

- O czym ty mówisz? - spytałem, marszcząc brwi.

- Przestań kłamać - warknęła brunetka. - Porwałeś mnie, uwięziłeś tutaj i kazałeś wszystkim mnie bić, jeżeli spróbuję uciec?!

- Bić?! - powtórzyłem, przenosząc zszokowany wzrok na służącą, która spuściła wzrok. Zrobiłem krok w jej stronę. - To prawda?

- Ona chciała uciec - zaczęła dziewczyna, ale przerwałem jej ostrym tonem:

- Choćby próbowała Bóg wie co, to nie masz prawa podnosić na nią ręki! Isabelle ma prawo poruszać się po całym zamku, jeżeli zechce, to nawet po całym Edomie. Ty nie masz prawa jej tego zabraniać. Jeżeli jeszcze raz dowiem się, że ktoś próbował ją tknąć, osobiście wymierzę najsurowszą karę. Zrozumiałaś?

- T-Tak panie - odparła drżącym głosem.

- To dobrze, powiedz o tym pozostałym. Możesz odejść. - Na moje słowa dziewczyna dygnęła i wyszła. Po zamknięciu się drzwi, spojrzałem na Isabelle, która niepewnym wzrokiem mnie zmierzyła. W środku miałem cichą nadzieję, że jej nastawienie się zmieni.

- Po co przyszedłeś? - spytała, siadając na fotelu. Dopiero teraz zauważyłem, jak pięknie dzisiaj wygląda; ciemno granatowa suknia, odkrywająca ramiona i czarne, opadające włosy, w które tak bardzo chciałem wpleść palce, aby móc poczuć ich miękkość i zapach.

- Podobno jesteś ranna. - Spojrzałem na jej dłoń, na której widniała zaczerwieniona blizna, a obok niej iratze.

- To nic takiego - mruknęła, chowając dłoń za siebię. - Chciałam się z tobą zobaczyć.

- W jakiej sprawie?

- Chcę odpowiedzi! - podniosła głos.

- Wiem - powiedziałem, kiwając głową. Usiadłem na krześle od toaletki, wiedząc, że ta rozmowa tak szybko się nie skończy. - Pytaj.

- Dlaczego tutaj jestem?

- Zacznę od początku - wyjaśniłem i słowo po słowie opowiedziałem jej o tym, co tak naprawdę Seraphina czuje do Clary i w jakich zamiarach mnie zesłała na ziemię. Wyjaśniłem każdy szczegół tego, jak to możliwe, że Clary słyszała głosy w posiadłości Morgenstern'ów.

- Dobrze, Seraphina na koniec uznała, że Clary dość wycierpiała. Kazała ci wracać, ale dlaczego wziąłeś ze sobą mnie?

- Bo mi na tobie zależy...

- Przestań kłamać do cholery! - krzyknęła, z całej siły wbijając paznokcie zdrowej ręki w oparcie fotela. - Powiedz prawdę! Chciałeś się tylko zabawić...

- Nie! - Teraz to ja podniosłem głos, wstając z krzesła. Wymierzyłem w nią palec, nie zmieniając tonu. - Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił! Gdybym chciał się zabawić, zostawiłbym cię już po tamtej nocy we Francji! - Czułem, jak krew buzuje w moich żyłach, a serce boleśnie wali. Patrzyłem wściekły w jej ciemne oczy - które we Francji jarzyły się iskierkami - teraz były przepełnione ostrą nienawiścią do mnie.

Jej usta nawet się nie poruszyły. Były nieruchome, jak jej twarz, jej palce, każdy mięsień jej ciała, dla którego zrobiłbym wszystko, aby móc je jeszcze raz  dotknąć. W środku czułem, że już dłużej nie mogę, że muszę powiedzieć jej prawdę, która wcale nie opierała się tylko na miłości.

- Zrobiłem. To. Aby. Cię. Chronić. - wycedziłem przez zęby, opadając z powrotem na krzesło i chowając twarz w dłoniach.








◊ Isabelle 



- Co? - szepnęłam, marszcząc brwi. Nie takiej odpowiedzi się od niego spodziewałam. - Co masz na myśli? - spytałam. Kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, warknęłam:
- Jonathan!

- Seraphina powiedziała, że jeżeli chcę to mogę cię zabrać do Edomu - zaczął, ale mu przerwałam, zanim zdążył wyjaśnić cokolwiek więcej.

- I dlatego mnie porwałeś? Bo inaczej Seraphina by mnie zabiła? - spytałam. W moim głosie nie było słychać złości, ale wyraźna ciekawość. Złość powróciła dopiero po chwili. - Przecież mogłeś mi powiedzieć...!

- To nie dlatego cię porwałem! - przerwał mi. - Zabrałem cię tutaj dlatego, bo za dwa miesiące leżałabyś martwa wśród ruin cholernego Alicante.

Ucichłam. Nie odważyłam się odezwać nawet słowem, kiedy moja głowa przetwarzała wypowiedziane przez niego słowa, aby móc pojąć ich znaczenie, które wydawało się być niemożliwe.

M a r t w a...
R u i n y  Alicante...
D w a  miesiące...
I d r i s...

- Nie - wyszeptałam, podnosząc na niego wzrok. - Nie - powiedziałam ponownie, ale o wiele głośniejszym głosem. - O czym ty mówisz? Jakie ruiny Alicante?

- Nie miałem wyboru, Isabelle, rozumiesz? - powiedział, wstając i kucając przede mną, aby móc ująć moją dłoń, której nie zabrałam. - Ja nie mam na to wpływu. To Seraphina ma teraz władzę i chce zrealizować własne plany.

W głowie zabrzmiały mi słowa Seraphiny, które wypowiedziała ostatnio w jadalni -
"Moje zamiary są inne, ale mimo to pociągną ze sobą krew i śmierć."

- Jonathan - zaczęłam cicho. - Co ona chce zrobić?

- Seraphina chce przejąć kontrole nad światem cieni. Jej pierwszym celem będzie obalenie Clave, a potem przejęcie władzy nad Alicante, sercem Idrisu. Kiedy tylko Seraphina odzyska siły, zaatakuje. Mniej więcej stanie się to za dwa miesiące.

- I co wtedy? Zaatakuje Alicante, każe wszystkich zabić...

- Zapewne da im szansę się poddać, ale wątpię, aby Clave na to przystało.

- I nie przystanie - zgodziłam się. - Będą walczyć.

- Nie wygrają - powiedział szybko. Jego uwaga mnie rozdrażniła z uwagi na to, że jego słowa obejmują także wszystkich moich bliskich.

- Nie możesz tego wiedzieć! - warknęłam, wstając. - Nocni Łowcy mogą wygrać! Z pomocą wilkołaków, wampirów i faerie! Świat cieni ma równe szanse! - krzyknęłam. Rozwścieczona podeszłam do okna, wlepiając wzrok w krajobraz Edomu, który nawet w tej chwili przyprawiał mnie o ciarki. Splotłam ręce na piersi, mając wrażenie, że za chwilę znów nad sobą nie zapanuję i zacznę niszczyć wszystko dookoła.

- Seraphina zbierze kilkunastotysięczną armię demonów, a kiedy faerie to zobaczą, przejdą na jej stronę. - Nie zareagowałam na wzmiankę o faerie, to było do przewidzenia. One zawsze były zdradzieckie i samolubne. W tej chwili tylko jedna myśl krążyła w mojej głowie:

- Co z moją rodziną? - spytałam. Na słowo "rodzina" poczułam łzy zbierające się w moich oczach. Przed oczami pojawił się obraz mojej matki, ojca, Alec'a i Maksa. Nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, że mogłabym ich wszystkich stracić za jednym zamachem.

- Mogłem wziąć tylko ciebie - usłyszałam jego głos za sobą. Czując jego oddech na swoim karku, dostałam gęsiej skórki. - Tak mi przykro, Isabelle.











Następny rozdział pojawi się w przyszły weekend ;)