poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Prolog - Księga I

- Moje dzieci. - jego dumny ton głosu odbił rozprzestrzeniającym się echem o ściany podziemi. Ciemne oczy uważnie obserwowały każdy oddech stojącej w rzędzie trójki Morgensternów.

Najmłodsza potomkini, czuła na sobie jego wzrok najbardziej. Czuła, że obserwuje jej unoszącą się pierś, kiedy oddychała. Ale nie czuła strachu, tylko podniecenie. Uwielbiała uczucie satysfakcji, że jego wzrok spoczywa właśnie na niej. Wiedziała wtedy, że ją podziwia. Podziwia swoje dzieło, które jest nie tylko jego córką, ale i wojowniczką, którą z niej zrobił.

- Potraktujcie to zadanie jak fortecę, o której nikt nie może się dowiedzieć. - mówił, krążąc przed nimi w tę i we w tę, nie spuszczając wzroku ani na sekundę. - Ty - zatrzymał się przed najstarszym z całej trójki. - będziesz jej bronił, zapobiegając atakom. Masz być czujny, aby nikt jej nie znalazł. - zrobił krok do przodu, następnie zatrzymując się przed starszą potomkinią. - Ty, będziesz pilnowała, aby wszystko było w jak najlepszym porządku, a wszyscy trzymali się swoich ról. A ty - podszedł do najmłodszej z rodu Morgensternów. - będziesz rządziła. To tobie przypadnie najważniejsze i najtrudniejsze zadanie.

- Nie zawiodę cię, ojcze. - przyrzekła z szyderczym uśmiechem. Valentine się uśmiechnął i ujął drobną twarz córki w swoje szorstkie, pokrytymi bliznami dłonie, które miały za sobą wiele wygranych pojedynków.

- Wiem, że nie. - szepnął i przyłożył usta do jej czoła, składając na nim delikatny pocałunek. - Nigdy mnie nie zawiodłaś. Ale staraj się nie wdawać tam w bójki, dobrze?

- Dobrze. - odpowiedziała nieco zrezygnowanym tonem, chociaż za plecami splotła palec wskazujący ze środkowym.


- Skupiaj się tylko na zadaniu.


- Wiem. - odpowiedziała już nieco zniecierpliwiona. Nienawidziła, kiedy przypominano jej o sprawach, o których doskonale pamiętała. Czuła się wtedy taka... niedoceniona.


- Masz stele? - spytał, odsuwając się o krok.


Kiwnęła głową i zza paska spodni wyciągnęła podłużny przedmiot. Stela, którą posiadała, była zrobiona z wysokiej jakości aleksandrytu. Kamień, z którego się składała, miał bardzo ciemny odcień fioletu. Wzdłuż steli piął się srebrny wąż, którego oczy były wysadzane tym samym kamieniem.


Wciąż pamiętała, jak w wieku jedenastu lat po raz pierwszy pokonała swojego ojca w walce na serafickie miecze. Na następny dzień przyszedł do jej pokoju, trzymając w dłoniach czarne, zamszowe pudełeczko. Było przewiązane czerwoną wstążką, za którą pociągnęła. Otworzyła następnie wieczko, ukazując swój prezent. Stele.


- Otwórz portal. - wyrwał ją zza myśleń głos ojca, który dłonią wskazał na kamienną ścianę obok.


Przełknęła ślinę i odwróciła się, przykładając zaostrzony czubek steli do chłodnego kamienia. Całe skupienie i umysł przeniosła na runę, która zaczęła powoli powstawać. Już po chwili tunele podziemi wypełniło błękitne światło bijące od portalu.


- Liczę, że dacie z siebie wszystko i mnie nie zawiedziecie. - oznajmił i cofnął się o krok, dłonią wskazując portal.


Dwoje Najstarszych złapało za swoje walizki i bez wahania wskoczyło w portal, zostawiając Najmłodszą samą z ojcem.


- Dasz rade. Zamknij oczy i...


-... pomyśl o domu Magnusa Bane'a. Wiem. - przerwała mu nieco rozdrażnionym głosem. Westchnęła i schowała swoją stele za pasek spodni, następnie ustawiając się twarzą do błękitnej powierzchni. Widziała swoje zniekształcone odbicie w falującej jak woda tafli portalu, w którą za chwilę miała wejść. Czuła podniecenie, bo zaraz, po raz pierwszy w życiu miała się znaleźć po za Idrisem. Zacisnęła dłoń na chłodnej rączce walizki, zamknęła oczy i pomyślała o Wysokim Czarowniku Brooklynu.